piątek, 2 listopada 2012

Wszystko, co kocham


Chyba mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Mam podstawowe minimum potrzebne do życia. Mam książki, mam kilka ciuchów, gotowych do założenia, i całą stertę tych czekających na uprasowanie. Mam w szafce słoik masła orzechowego, gdyby jednak okazało się że moje minimum mogłoby być większe… Mam telefony do pogotowia kryzysowego, gdyby masło nie było wystarczająco silnym środkiem znieczulającym…

Nadeszła deszczowa, chłodna jesień. Tegoroczne załamanie nerwowe mam zamiar przejść łagodnie. Albo przeskoczyć. Tej jesieni zamierzam być szczęśliwsza niż statystyczny Polak. Zamierzam pobić własne rekordy zadowolenia, chociaż w niektórych kategoriach pewnie będzie trudno. Grunt, to robić to, co się kocha, kochać to, co najważniejsze i wierzyć, że to wystarczy…

Zamierzam obalić największe mity o szczęściu. Pieniądze na przykład nigdy mnie nie cieszyły, może dlatego, że przeważnie ich nie mam. Jestem żywym dowodem na to, że rezygnacja z cotygodniowych maratonów po centrach handlowych w poszukiwaniu rzeczy niepotrzebnych, nie prowadzi wcale do śmierci, nie wywołuje trwałej ślepoty, ani zaniku słuchu. Nie kupuję, bo mam jeszcze dużo zapasów, które najwyższy czas wykorzystać, a jest tego tyle, że o ile utrzymam figurę, to starczy mi do później starości.

Nie ekscytuję się najnowszym modelem spódnicy z baskinką, bo generalnie mało rzeczy mnie ekscytuje, a moda już dawno wypadła z kategorii „na sam widok umieram z podniecenia”. Dziwne, bo rok temu było odwrotnie. Dziś jestem starsza, mądrzejsza i wiem, że pieniądze są po to by za chwilę ich nie było, więc przestałam tracić czas na szukanie czegoś, co znika jak statek widmo. Jeżeli jednak byłoby ich nagle więcej niż jest (czytaj, gdyby w końcu się pojawiły), większą ich część roztrwoniłabym w Empiku, w działach: „Literatura obca”, „Sztuka”, „Politologia” i „Filozofia”. Spakowałabym te wszystkie książki do wielkiej walizki, razem z szczoteczką do zębów i piżamą i pojechałabym daleko stąd, do drewnianej chatki w górach. Żyłabym tam sobie, czytając, pisząc i myśląc nad każdą z przeczytanych lektur i każdego dnia byłabym bogatsza w wiedzę i doświadczenia.

Często mam takie symptomy pustelnicze. Czasem to mija, ale na ogół jest zjawiskiem powtarzalnym. Los skazał mnie na życie w kolektywie, w wartościach wątpliwych, powierzchownych, w kulcie konsumpcjonizmu, w szacunku dla Tańca z gwiazdami” i perypetii życiowych bohaterów „Na Wspólnej”. Żyję sobie trochę z boku, trochę ponad. Moja chatka nadal tkwi mi w głowie i gdy tylko mam dość, wchodzę do niej, rygluję drzwi, zatrzaskuję okiennice i udaję, że mnie nie ma.

Nie jest dla mnie priorytetem posiadanie samochodu, bo za pięćdziesiąt złotych miesięcznie mogę komunikacją miejską przemieścić się w każdą, nierozkopaną część Warszawy. Mogę sobie codziennie uskuteczniać wycieczki turystyczne po stolicy, oglądać miejsca dawno niewidziane i udawać, że wcześniej ich tu nie było. Sztuka udawania, że coś jest inne niż w rzeczywistości, na trwałe weszła mi w krew i czasem nawet sobie wierzę.

Nie wierzę w bajki, bo wiara, że na końcu będziemy żyć długo i szczęśliwie, rozleniwia. Nie wierzę w dobre wróżki, bo dziś zastąpiły je kredyty konsumenckie. Nie ma walecznych rycerzy i czarujących książąt. Nie ma miłości aż po grób, ale są uczucia krótkoterminowe. Żeby żyć długo i szczęśliwie- samemu, czy z księciem - trzeba zakasać rękawy i zabrać się do roboty. Trzeba sobie napisać własną bajkę, najciekawszą, jak się tylko potrafi. Codziennie piszę kolejne rozdziały swojej bajki- o dziewczynce, która się zgubiła i ciągle szuka wyjścia.

Szczęścia trzeba się uczyć, tak samo, jak w dzieciństwie uczymy się sznurowania butów. Nie ma co czekać na szczęście, bo jest to plan z góry skazany na porażkę. Człowiek jest sobie sam sterem, żeglarzem i okrętem i jak jest źle, sam musi działać. Dostajemy od życia talenty, które mają nam tylko pomóc w osiągnięciu satysfakcji i spełnienia. Nieraz zdałam sobie sprawę, że gdybym nie umiała pisać, zwariowałabym pewnie, albo oddała się czynnościom społecznie potępianym. Los uratował mi życie, a może i honor, podsuwając mi kartkę i długopis zawsze wtedy, gdy tego najbardziej potrzebowałam.

Nie mam listy marzeń, ani wzniosłych celów do osiągnięcia, bo wiem, że takie listy szybko się dezaktualizują, tracą sens, z czasem przestają być ważne. Może w przyszłości uda mi się napisać coś, co będzie miało wartość nie tylko dla mnie. To chyba byłaby dla mnie pełnia szczęścia. Bo pisanie, obok płatków z bakaliami, jest tym, co w życiu kocham najbardziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz