- Jestem samotna jak pies. Nie patrz tak, to prawda. Czasem nie mam się do kogo odezwać. Nikt mnie nie rozumie. Mam 1500 znajomych na Facebooku, ale jakbym nagle zginęła w wypadku samochodowym, założę się, że nikt by za mną nie płakał...
Słucham tego z cierpliwością i skupieniem, choć doskonale wiem, że D ma tendencje do ogromnej przesady. Jak pada lekki deszczyk, D mówi, że złapała ją ogromna ulewa. Jak coś kosztuje 500 zł, D zaokrągla do 1000... Taki typ człowieka. Wróćmy jednak do pamiętnego babskiego wieczoru w kuchni z winem i pizzą, której nawiasem mówiąc zjadłam więcej, niż sobie obiecywałam... W pewnym momencie trochę się zawiesiłam i przestałam słuchać dokładnie. Czasem tak robię, bo w rozmowy z D mają to do siebie, że nawet jak sobie przyśniesz na 15 minut (czego ona zwykle nie zauważa), potem i tak wiesz, o co chodzi.
- A wiesz dlaczego?!
- Hmmm?
- Nie słuchałaś!
- Ależ skąd! Słucham Cię cały czas...
- No dobrze, a więc: Wiesz dlaczego nikt nawet nie zapłacze po mojej tragicznej śmierci?
- Bo nie byłaś zbyt lubiana?
- Oczywiście że nie! Dlatego, że nikt się o tym nie dowie!
D histeryzuje, ale w tym, co powiedziała, jest jednak dużo prawdy. Ostatnio sporo o tym myślę - to znaczy, nie o śmierci, a na pewno nie w tym kontekście... - ale o tym, na czym dziś opiera się nasze życie, bo już na pewno nie na więziach międzyludzkich. Pod tym względem człowiek staje się coraz bardziej ułomny. Z moich obserwacji wynika, że cechą naszego pokolenia nie jest już indywidualizm, ale separacja. Samotnicy, niezdolni do zawierania przyjaźni, niezdolni do tego, by tworzyć związki. Nieprzystosowani do życia. I tu właśnie wyłania się kwestia chwalebnego Facebooka, ale też wszystkich pozostałych mediów społecznościowych...
Ostatnio robiąc rachunek sumienia, starałam się znaleźć racjonalny powód dla którego spędzam tam tak dużo czasu. Kontakty ze znajomymi - tak, ale raczej sporadyczne. Może dawniej faktycznie ludzie grzali facebookową pocztę do czerwoności, siedzieli na czacie (czego osobiście nie znoszę), ale dziś większość użytkowników pytanych, czy kontakt na FB jest dla nich ważny, mówią: nie. Kolejny powód - praca. Dobra wymówka. Owszem, wiele zawodów wiąże się z aktywnością na portalach społecznościowych, ale w tym celu można założyć sobie służbowe konto. Jednak wielu z nas decyduje się "godzić" pracę z życiem prywatnym, dzięki czemu kwestie zawodowe często schodzą na dalszy plan, za to w godzinach pracy przeżywamy pierwsze kroki synka naszych znajomych, komentujemy fatalną kreację pewnej gwiazdy, oglądamy zdjęcia z wakacji dawno nie widzianej koleżanki, odnotowując przy tym z satysfakcją, że sporo przytyła... Facebook to dla ludzi drugie życie - często ważniejsze niż to prawdziwe...
Ostatnio robiąc rachunek sumienia, starałam się znaleźć racjonalny powód dla którego spędzam tam tak dużo czasu. Kontakty ze znajomymi - tak, ale raczej sporadyczne. Może dawniej faktycznie ludzie grzali facebookową pocztę do czerwoności, siedzieli na czacie (czego osobiście nie znoszę), ale dziś większość użytkowników pytanych, czy kontakt na FB jest dla nich ważny, mówią: nie. Kolejny powód - praca. Dobra wymówka. Owszem, wiele zawodów wiąże się z aktywnością na portalach społecznościowych, ale w tym celu można założyć sobie służbowe konto. Jednak wielu z nas decyduje się "godzić" pracę z życiem prywatnym, dzięki czemu kwestie zawodowe często schodzą na dalszy plan, za to w godzinach pracy przeżywamy pierwsze kroki synka naszych znajomych, komentujemy fatalną kreację pewnej gwiazdy, oglądamy zdjęcia z wakacji dawno nie widzianej koleżanki, odnotowując przy tym z satysfakcją, że sporo przytyła... Facebook to dla ludzi drugie życie - często ważniejsze niż to prawdziwe...
Po co więc to wszystko? Po co trzymać wśród znajomych tylu zupełnie przypadkowych ludzi, których widziało się raptem raz w życiu, a czasem nawet wcale? Psycholodzy mają na to prostą i dość bolesną odpowiedź - kieruje nami ciekawość. Tendencja do podglądania tkwi w człowieku od zarania dziejów. Lata mijają i nic się na tym polu nie zmienia - no, może techniki są tylko bardziej zaawansowane. Oczywiście, trudno się szczycić tym, że spędza się na Facebooku długie godziny, przeglądając zdjęcia naszych znajomych i sprawdzając ich status związku, poziom życia, czy jędrność pośladków. A jednak to tym się zajmujemy najczęściej i tracimy na to naprawdę kupę czasu. Ok, już słyszę słowa sprzeciwu - "ale ja naprawdę traktuję Facebooka jako źródło kontaktu. Mam znajomych rozsianych po całym świecie i gdyby nie wiadomości i czat, w ogóle nie mielibyśmy ze sobą kontaktu" - Ja też mam znajomych rozsianych po całej kuli ziemskiej. Mam też przyjaciół, którzy mieszkają dwie ulice stąd. Dzięki wszechstronności Facebooka widujemy się raz na pół roku, bo niektórym wystarczą już tylko facebookowe interakcje. Ktoś do mnie napisze, ktoś coś kliknie, skomentuje, polubi i już. Jakbyśmy się wdzieli.
Mówiąc o podglądaniu mam na myśli relacje obustronne - podglądamy, ale też sami jesteśmy podglądani. Co więcej, bardzo nas to kręci. Mamy pełną świadomość tego, że oczy licznej publiki zwrócone są na nas i przeglądamy się w nich jak najczęściej. Niewinne zdjęcie z dziubkiem w toalecie, w windzie, na wakacjach, z imprezy, w samochodzie, na siłowni, w parku z psem, w lustrze, półnagie albo w czapce, uśmiechnięte, zdające się pytać: fajnie wyglądam? Ładna czapka? Podoba Wam się mój nowy kolczyk w nosie/fryzura/makijaż? A tak naprawdę: lubicie mnie? Kto mnie podziwia? Kto chce wyglądać tak jak ja? Kiedy człowiek zda sobie sprawę, jakimi prawami żądzą się mechanizmy mediów społecznościowych, ma ochotę złapać się za głowę, krzyknąć - Boże, jakie to puste! Ale ja tak nie robię, to nie ja! Oczywiście, że Ty. Ty i grono 1000 Twoich "przyjaciół". Wszyscy jesteśmy twórcami serialu o naszym pięknym świecie, niebiańskich plażach, płaskich brzuchach w pięknych bikini, apetycznych ciastach, które zawsze wychodzą, bajkowych miłościach, spełnionych związkach i cudownych dzieciach. Ta nudna i przesłodzona telenowela nigdy się nie skończy, bo każdy z nas wciąż chce ją oglądać.
Ostatnio przypomniała mi się zabawna historia z czasów szkolnych. To było dawno, dawno temu - wtedy, gdy o Facebooku nikt jeszcze nie słyszał, a Nokia 3310 była cudem techniki. Stałam sobie na korytarzu i jadłam kanapkę/przepisywałam matmę, kiedy nagle podszedł do mnie chłopak ze zdjęciem dziewczyny w jednej ręce i stertą kartek w drugiej. Patrzyłam na to trochę zdezorientowana, więc wyjaśnił, że ta dziewczyna to jego starsza siostra. Uważa, że jest brzydka i gruba, a on jako kochający i zatroskany brat, umówił się z nią, że jeżeli zbierze XX podpisów, panna przestanie mu codziennie przy śniadaniu jęczeć o swoich kompleksach. Inicjatywa bardzo dziwna, ale muszę teraz przyznać, że chłopak był kreatywny. Dokładnie przyjrzałam się bohaterce tej wielkiej akcji - na zdjęciu zrobionym najprawdopodobniej u profesjonalnego fotografa, w romantycznej, nieco ckliwej i dziś już trochę kiczowatej pozie z różą w ręku, stała bardzo ładna, szczupła dziewczyna, uśmiechając się subtelnie. Jak się można domyśleć, lista liczyła już tysiące "fanów", którzy dali modelce "lajka". Paradowanie ze zdjęciem i zbieranie podpisów pod pytaniem "Czy uważasz, że moja siostra jest ładna?" jest może dzisiaj śmieszne, ale tak właśnie funkcjonuje Facebook. Wrzucamy zdjęcie, żeby inni je komentowali i klikali "lubię to". W ten sposób leczymy swoje lęki i kompleksy. Polubi - ok, jest dobrze. Nie polubi - jestem brzydka i nikt się mną nie interesuje. Śmieszne prawda? A tak wygląda właśnie nasze życie na Facebooku. Znajomi są wyrocznią, która decyduje, czy nasz nowy facet jest przystojny, czy grzywka fajnie ścięta, czy dziecko słodkie, czy założyć dziś trampki, czy może raczej szpilki.
Pisząc o tym wszystkim, nie próbuję się wcale odciąć od problemu i pokornie przyznaję - ja też tak robię. Ja też wrzucam foty z wakacji, ja też lajkuje fajne bobasy, ciesze się, gdy dawno niewidziana znajoma się zakocha, zmieni pracę, stan cywilny. Dopiero niedawno, szukając wolnego czasu, który coraz bardziej przecieka mi przez palce, zdałam sobie sprawę, że to nie jest normalne. Z przerażeniem stwierdziłam, że tracę godziny, nie robiąc nic. Patrzę teraz krytycznie nie tylko na facebookowe interakcje, ale też na życie poza nim. Coraz częściej omijam komputer szerokim łukiem, co skutkuje też tym, że postów na blogu jest mniej. Coraz częściej sięgam po zeszyt i długopis, przypominam sobie, jak to jest pisać na kartce. Coraz rzadziej zaczynam dzień od Facebooka. Włączam radio, idę na spacer, kupuje gazetę. Duszę się - rzeczywistość facebookowa zaczyna coraz bardziej przypominać pokój bez drzwi i okien. Nie zawieszam konta z tych samych powodów, którymi kierują się wszyscy - bo praca, bo kontakt z przyjaciółmi. Z tą różnicą, że coraz mniej mnie obchodzą nowe buty i nowi partnerzy moich znajomych. Jeżeli to naprawdę ważne, spotkamy się i powiedzą mi o tym przy kawie. Wracam do realnego życia. Na szczęście, jeszcze je mam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz