niedziela, 20 marca 2016

Upiór wiecznie żywy


Zadudniły organy i całą salę wypełniła dobrze znana muzyka, która będzie mnie prześladować przez następne tygodnie, Nie szkodzi. "Upiór w Operze" to wielkie arcydzieło, z którym nigdy się nie rozstałam - od chwili, gdy pierwszy raz obejrzałam ten musical, dobrze znane słowa piosenek brzmią mi w uszach każdego dnia. Chyba mam obsesję, bo pragnienie ponownego zobaczenia "Upiora" przywiodło mnie aż do Opery i Filharmonii Podlaskiej Europejskiego Centrum Sztuki w Białymstoku. Znowu spadł żyrandol, znowu magiczne dźwięki muzyki Andrew Lloyda Webbera oczarowały publiczność, a Damian Aleksander w roli Upiora zahipnotyzował jej damską część swym głębokim, zniewalającym głosem. Można by rzec - nic nowego. Ale kto raz zobaczy to widowisko, pragnie oglądać je w kółko. A miłość do "Upiora", rośnie wraz z każdym kolejnym spektaklem...

Ten musical żyje we mnie od pewnego Sylwestra, 2009 roku, kiedy pierwszy raz zobaczyłam "Upiora" na deskach warszawskiego Teatru Muzycznego ROMA. Po spektaklu został ogromny niedosyt, który przez następne lata będę starała się zaspokoić filmową adaptacją tej sztuki. Moja płyta DVD z Gerardem Butlerem i Emmy Rossum w rolach głównych  jest tak mocno wyeksploatowana, że zacina się w trzech najważniejszych momentach, a jednak to wcale nie przeszkadza mi odtwarzać filmu ponownie. 

Statystyki wyraźnie pokazują, że nie tylko ja zwariowałam - musical ten wystawiono już w 27 krajach świata, w 150 miastach i przetłumaczono na 13 języków. Dotychczas "Upiora" obejrzało ponad 130 milionów widzów, a dochód ze sprzedaży biletów wyniósł ponad 5,5 miliarda dolarów. Spektakl jest najdłużej granym musicalem na Broadway'u. Zdobył już ponad 70 nagród, a album z premierową londyńską obsadą był pierwszą płytą w dziejach brytyjskiej fonografii, która znalazła się od razu na pierwszym miejscu listy przebojów. Powieść przenoszono na ekrany kilkadziesiąt razy. Piosenka "Learn To Be Lonely" z najnowszej filmowej adaptacji w reżyserii Joela Schumachera otrzymała nominację do Oscara 2005, a na gali oscarowej wykonała ją sama Beyonce.


#1 Jak to się zaczęło...


Tajemniczego Upiora Opery Paryskiej, a właściwie Academie Nationale de Musique, powołał do życia Gaston Leroux. Życie autora było tak samo barwne i tajemnicze, jak życiorys jego bohatera. Młody Leroux miał zadatki na prawnika i świetnego publicystę, lecz gdy tylko odziedziczył po zmarłym ojcu spory majątek, zapomniał o swych ambicjach i rzucił się w wir życia. Pieniądze jednak szybko stopniały, więc nieroztropny dandys zaczął rozglądać się za pracą. Wkrótce został korespondentem gazety "Le Martin". Podróżował po całym świecie, był świadkiem wybuchu Wezuwiusza, buntu marynarzy w Odessie, śledził konflikt rosyjsko - japoński, widział przerażające sceny mordu Ormian przez Turków Osmańskich. Po wielu niebezpiecznych i wyczerpujących wojażach, rzucił wreszcie dziennikarstwo, osiadł w Nicei i oddał się pisaniu książek.

"Upiór w Operze" powstał w 1910 roku. W powieści wyraźnie wyczuwa się surowy, reporterski styl, przez co momentami można odnieść wrażenie, ze opisywana historia wydarzyła się naprawdę. Mistrzowska konstrukcja, fabuła przeplatana fragmentami tekstów dziennikarskich i sprawozdaniami z zeznań policyjnych - wszystko to sprawia, że czytając powieść, mamy chęć uwierzyć w tę nieprawdopodobną historię. Możliwe, że Gaston Leroux wpadł na pomysł napisania książki o duchu opery jeszcze w czasach gdy pracował jako reporter. Wtedy też miał okazję poznać mroczne podziemia budynku paryskiej Opera Garnier, które następnie opisał w najdrobniejszych szczegółach. Leroux sprytnie wplótł w fabułę autentyczne wydarzenia, jak np, wypadek z 1896 roku, kiedy podczas spektaklu faktycznie spadł żyrandol, zabijając jedną osobę. Czy duch Opery Paryskiej istniał naprawdę? Cóż, autor do końca twierdził, że tak. Nieraz opowiadał swoim rozmówcom o szkielecie mężczyzny znalezionym w podziemiach opery, podczas prac wykopaliskowych. Podobno obok szczątków leżał złoty pierścionek - ten sam, który w powieści Upiór podarował Christine...


#2 The Phantom Superstar


W powieści tytułowy Upiór miał na imię Eryk, choć ani w musicalu, ani w filmie nie jest to powiedziane. Wiemy o nim jedynie tyle, że był geniuszem o odrażająco oszpeconej twarzy. Porzucony przez rodzinę, trafił do cyrku, gdzie odkryto jego talent iluzjonisty. Uzdolniony odmieniec szybko zyskał sławę tak wielką, że upomniał się o niego perski szach. Przez następne lata Eryk pracował na królewskich dworach, projektując skomplikowane konstrukcje architektoniczne. Wreszcie powrócił do ojczyzny, gdzie stworzył budynek Opery Paryskiej, by następnie skryć się w jej podziemiach przed światem. W swojej kryjówce poświęcił się w całości komponowaniu muzyki, którą następnie grano na deskach Opery. Był więc odmieńcem, ale i wybitnym umysłem o wielu niezwykłych talentach. 

Zanim paryski Upiór zrobił zawrotną karierę, przeszedł ogromną ewolucję - od odrażającej kreatury, do seksownego przystojniaka. Pierwszej ekranizacji powieści podjęli się Skandynawowie - ich dzieło powstało już dziewięć lat po publikacji książki, jednak nie zachowała się żadna kopia filmu. Widzowie zapamiętali wersję z 1925 roku, kiedy Upiór grany przez Lona Chaneya był naprawdę upiorny. Podobno aktor specjalnie na potrzeby zdjęć podwiązał sobie gałki oczne drutem... Z biegiem czasu Upiór przestał straszyć, a zaczął uwodzić. Kolejne wcielenia paryskiego ducha w niczym nie przypominają trupiobladej zjawy. W każdej kolejnej adaptacji twarz Eryka staje się coraz mniej oszpecona, aż wreszcie wystarczy ją zakryć niewielką maską, zasłaniającą mniej niż połowę twarzy. Dzisiejszy Upiór nie wzbudza już grozy, ale pożądanie. Co więcej, Christine, młodziutka artystka operowa, w której zakochał się Upiór, wcale nie jest przerażona faktem, że została porwana i zaciągnięta do podziemnych lochów. Dawniej przerażająca scena, dziś przypomina zmysłową grę wstępną. I choć ani na scenie, ani na ekranie właściwie nie dzieje się nic, to gra spojrzeń, gesty i porywająca muzyka rozpalają bardziej niż najdzikszy akt miłosny. 

Jak się potoczyły losy Upiora? W książce umiera w podziemiach Opery Paryskiej, porzucony przez ukochaną. W musicalu znika - zostaje po nim tylko maska. W filmie natomiast, w finałowej scenie widzimy, jak ktoś podrzuca czerwoną różę na grób Christine... Sam Gaston Leroux, widząc tak wielkie zainteresowanie swym dziełem, planował napisać ciąg dalszy losów mrocznego ducha Opery. Niestety, nie zdążył - zmarł w 1927 roku. 

Powieść jest pełna niedopowiedzeń. Przy odrobinie wyobraźni każdy z nas mógłby stworzyć własną wersję jej zakończenia. To właśnie jest takie niezwykłe w historii Upiora - to właśnie czyni tę historię nieśmiertelną. 


#3 Upiór wiecznie żywy


Po kilku latach przerwy, "Upiór" powraca na scenę Opery i Filharmonii Podlaskiej Europejskiego Centrum Sztuki. Dlaczego nie do ROMY? Jak tłumaczył dyrektor tego teatru, Wojciech Kępczyński:

"W Teatrze Muzycznym ROMA nie było to dłużej możliwe ze względu na fakt, że jest on teatrem "jednego przedstawienia". Znaczy to, że wprowadzanie nowego tytułu do repertuaru ROMY wymusza na nas jednoczesną konieczność całkowitego zdemontowania scenografii spektaklu aktualnie prezentowanego. Tylko w ten sposób możemy rozpocząć pracę nad kolejną produkcją (...)"

Miałam to szczęście, że obejrzałam spektakl i w warszawskiej ROMIE i w ultranowoczesnym gmachu Opery Podlaskiej. Choć reżyser nie wprowadził znaczących zmian, to prawdą jest, że odbiór przedstawienia i ogólne wrażenie zależy od sceny, a każda scena jest inna. Od razu poczułam że Opera Podlaska jest stworzona dla tej właśnie sztuki. Monumentalność i przestrzeń doskonale oddała klimat musicalu. Scena iluminacji żyrandola, która daje początek całej historii jeszcze długo pozostanie w mojej pamięci, a moment, w którym ów żyrandol spada był przyprawiony szczyptą autentycznej grozy. Siedziałam w drugim rzędzie, więc kryształ zwisający z żyrandola niemal musnął mi włosy...

Na scenie w przeważającej większości grali artyści Teatru ROMA. Z ogromną przyjemnością ponownie ujrzałam Damiana Aleksandra w tytułowej roli. Aktor dostał owacje na stojąco, oczywiście jak najbardziej zasłużone. Zachwyciła mnie Kaja Mianowska w roli Christine. Jest śliczna, ma zachwycający głos i najbardziej z całej obsady przypomina mi Emmy Rossum z filmowej adaptacji. To był wieczór najlepszych ról - nie mogłam wyjść z podziwu nad znakomitą kreacją Bartłomieja Łochnickiego, który wcielił się w Raula, narzeczonego Christine. Wreszcie zobaczyłam Raula, o jakim zawsze marzyłam - męskiego, heroicznego hrabiego de Chagny. Filmowy Raul mnie zawsze rozczarowywał, nie mogłam się do niego przekonać. W ROMIE w tę rolę wcielił się inny aktor, który też nie przypadł mi do gustu. Bartłomiej Łochnicki idealnie oddaje tę postać i myślę, że gdyby Gaston Leroux nadal żył, osobiście by mu pogratulował. 

Może za bardzo przywiązałam się do filmowych kreacji, a może po prostu Minnie Driver jest niezastąpiona, bo patrząc na Magdalenę Masiewicz w roli diwy operowej, Carlotty Giudicelli, miałam wrażenie, że czegoś tej kreacji zabrakło. Może za mało bezczelności, rozbestwienia i arogancji, z jaką filmowa Carlotta panoszyła się po scenie? 

Doskonała okazała się Anita Steciuk w roli Madame Giry, dyrektorki baletu. Aktorka zagrała z tak ogromną klasą, powagą i elegancją, że każda scena z nią zapierała dech w piersiach. Meg Giry, córka Madame i tancerka baletowa grana przez Hannę Różankiewicz miała w sobie wiele młodzieńczego wdzięku, świeżości i lekkości. Bardzo przypominała filmową Meg, w którą wcieliła się Jennifer Ellison.

Jak zwykle, tak i tym razem oczarowała mnie muzyka grana tego wieczora przez Orkiestrę Opery i Filharmonii Podlaskiej pod batutą Macieja Pawłowskiego.

Oczywiście, nie mogłabym nie wspomnieć o balecie, który w "Upiorze" odgrywa przecież znaczącą rolę. Tancerki dały z siebie wszystko i to było widać w lekkości każdego ruchu. A scena z Don Juana, gdzie w tle zespół tańczył zmysłowe tango, jest mistrzostwem choreografii. 

Każdy, kto nie widział jeszcze tego kultowego już musicalu, jakim jest "Upiór w Operze" powinien doświadczyć go, na żywo. Mało który spektakl dorównuje takim emocjom, jakie towarzyszą przeżywaniu tej sztuki, opowiedzianej muzyką i zachwycającą grą aktorów. Białystok otworzył podwoje dla starej historii, którą wciąż można przeżywać na nowo. Jak powiedział sam Sir Andrew Lloyd Webber:

"Jestem zachwycony, że produkcja Teatru Muzycznego ROMA będzie teraz wystawiana w Operze i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku i mam nadzieję, że Upiór poruszy serca tutejszej publiczności tak samo, jak uczynił to na całym świecie".





zdjęcia, materiały - Opera i Filharmonia Podlaska Europejskie Centrum Sztuki
http://www.oifp.eu/pl/


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz