środa, 1 lutego 2017

To już pięć lat!


Pewnie niektórzy z Was znają tę historię na pamięć, ale musicie mi wybaczyć, że dla formalności powtórzę ją raz jeszcze... Pisanie co roku jak to w pewien mroźny, zimowy poranek zwlokłam się z łóżka i założyłam bloga (tak w dużym skrócie), stało się już w pewnym sensie rytuałem. A ja tak bardzo cenię sobie rytuały, bo mają tę cudowną właściwość, że wprowadzają w nasze życie ład i harmonię...

Choćby nie wiem co, każdego ranka siadam sobie na parapecie, z kubkiem aromatycznej herbaty i obserwuję, jak świat pędzi, by jak najszybciej rozpocząć dzień. Odkąd pamiętam, każdego roku witam wiosnę wizytą u fryzjera. Nie wiem, skąd to się wzięło, ale mam wrażenie, że przyjemniej jest chłonąć pierwsze promienie wiosennego słońca z perfekcyjnie wymodelowanymi włosami... Zawsze delektuję się zapachem nowej książki, zanim zacznę ją czytać. Uwielbiam celebrować niedzielne popołudnia, racząc się filiżanką kawy i kilkoma kostkami mojej ulubionej czekolady. No co roku piszę dla Was urodzinowy tekst, w którym z nieskrywaną przyjemnością opowiadam, jak to się zaczęło...

Piszę, od kiedy pamiętam. Początkowo były to długie listy z wakacji, ze szczegółowymi opisami najróżniejszych przygód, pełne przemyśleń wrażliwej dziesięciolatki. Potem zaczęłam pisać pamiętnik, w którym ukrywałam wszystkie swoje refleksje, piękne momenty i ulotne chwile, które chciałam ocalić od zapomnienia. Przez wiele lat uzbierało się sporo zeszytów, pełnych moich myśli. Jeżeli ktoś za sto lat znajdzie te dzienniki, to z pewnością będzie miał ubaw po pachy, czytając o moich perypetiach. Prawdę mówiąc, wolałabym, żeby nigdy nie ujrzały światła dziennego. Pamiętnik papierowy to najintymniejsza rzecz na świecie. Pisząc pamiętnik, przelewamy na kartki swoją duszę. Nie chciałabym, żeby ktoś odkrył moją duszę, nawet za sto lat... Moje pamiętniki były skarbnicami codziennych zachwytów, małych odkryć i cudownych momentów, które w danym momencie wydawały mi się tak ważne, że postanowiłam utrwalić je na papierze. 

Pamiętam, że moje przemyślenia w zdecydowanej większości przypadków dotyczyły małych rzeczy, zwykłych drobiazgów, w których jednak potrafiłam dostrzec piękno. Pisałam o tym, jak wspaniały jest zapach powietrza zaraz po deszczu. Jak pięknie wygląda trawa, obsypana miliardem skrzących się kropel wody. Zjawiska przyrody bez wątpienia stanowiły silny fundament mojej pamiętnikowej twórczości... Ale pisałam też o ludziach - ludzka psychika fascynowała mnie od najmłodszych lat i do dziś lubię zgłębiać jej tajemnice, analizować zachowania, opisywać uczucia. 

Tak, pisanie zawsze było tym, co lubiłam robić najbardziej - uspokajało mnie, dawało mi poczucie sensu istnienia i porządkowało mój mały świat. Zawsze miałam dość kontrowersyjny stosunek do naszego rodzimego systemu edukacji, a chodzenie do szkoły wydawało mi się zwykłą stratą czasu. Ileż wspaniałych rzeczy mogłabym napisać, zamiast siedzieć na lekcjach matematyki, czy chemii i wysłuchiwać wykładów o cząsteczkach czegoś tam, wchodzących w reakcję, która zapewne w żaden sposób nie wpłynie na moje życie... Cóż, z grubsza nie myliłam się. Jedynym przedmiotem dla którego warto było rano wstawać z łóżka i zaszczycać tę szacowną placówkę swoją obecnością, był, rzecz jasna, język polski. Na lekcjach polskiego wstępowały we mnie nieznane, demoniczne siły. Z lubością dywagowałam o postawach bohaterów książek, z rozkoszą pisałam niemiłosiernie długie wypracowania, w których nieraz mocno odbiegałam od pierwotnego tematu, puszczając wodze fantazji, umieszczając wielkich pisarzy we współczesnych czasach i głowiąc się, co też by napisali, obserwując ten dziwny, nieznany im świat... Uczęszczałam do szkoły w czasach, gdy bujna wyobraźnia nie była zbyt mocno punktowana, więc moje prace nieczęsto spotykały się z aprobatą nauczycieli. Czasem nawet miałam wrażenie, że w ogóle ich nie czytali - może dlatego, że były tak niemiłosiernie długie... 

Brak zrozumienia dorosłych wcale mnie nie zniechęcał - wręcz przeciwnie. Współczułam im, że są tak strasznie nudni, myślą schematami i nigdy nie wychodzą poza sztywne ramy swoich zasad. Obiecałam sobie kiedyś, że jak dorosnę, nie zmienię swojego podejścia do życia. Postanowiłam, że choćby nie wiem co, zawsze będę cieszyć się drobiazgami, marzyć, snuć niewiarygodne historie i próbować wcielać je w życie. Postawiłam sobie za cel udowodnienie światu, że można egzystować w dorosłym życiu, nie dorastając w stu procentach. 

Pewnie ukrywałabym się ze swoimi myślami do dziś, uwieczniając je w jednym ze swoich zapiśników, gdyby któregoś dnia, pięć lat temu, ktoś nie namówił mnie na założenie bloga. Pamiętam, że opierałam się strasznie i bardzo mi się ten pomysł nie podobał. Zawsze uważałam, że aktywne funkcjonowanie w sieci jest jak rozebranie się na podium przed tłumem obcych ludzi. Z tą różnicą, że pisząc na forum, odsłaniam najskrytsze zakamarki swojej duszy. Cóż, przemyślałam tę kwestię bardzo skrupulatnie, przeanalizowałam wszystkie za i przeciw i zdecydowałam, że spróbuję. Dlaczego nie? W końcu przecież ten blog nie będzie się za bardzo różnił od mojego zapiśnika - bo kto niby będzie to czytał? Kto zechce zgłębiać moje pokrętne przemyślenia? Pewnie nikt...

Gdyby pięć lat temu ktoś powiedział mi, że projekt Rude Rude Girl wypali, obrzuciłabym delikwenta pełnym politowania spojrzeniem i kazałabym mu popukać się w głowę. Jednak przez pięć lat mój blog zgromadził wiernych czytelników, którzy dawali (i nadal dają!) mi ogromne wsparcie i motywację. Dzięki RRG poznałam wiele wspaniałych i serdecznych ludzi, a nasza znajomość zaczęła się od zdawkowych rozmów na tematy, które nieraz poruszam w swoich tekstach. 

Pięć lat to chyba dużo... Przez ten czas mój blog zmienił się nie do poznania, a ja wraz z nim. Na początku tej drogi byłam nieśmiałą dziewczynką, biegającą w trampkach, z potarganą rudą głową... Chyba niewiele wiedziałam wtedy o świecie, a na pewno postrzegałam wiele kwestii zupełnie inaczej, niż teraz. Założyłam tę stronę, ale nie do końca wiedziałam, o czym mam pisać. Wielokrotnie powtarzałam, że autor tekstów musi być szczery - czytelnicy błyskawicznie wyczują fałsz... Tyle, że moja rzeczywistość w 2012 roku nie dawała mi zbyt dużego pola do popisu. Obiecałam sobie, że ten blog będzie prawdziwy - będzie w pewnym sensie moim lustrzanym odbiciem. Tylko żeby pisać szczerze, z głębi serca, trzeba coś przeżyć, czerpać z własnego doświadczenia. Moje początkowe teksty były dość jałowe i bezbarwne. Przez pięć lat ta strona przeszła istną rewolucję. Znalazłam pasje, które pochłaniają mnie bez reszty. Odkryłam przestrzeń, w której czuję się naprawdę dobrze. Zaczęłam wierzyć w siebie i w to, że mogę za pomocą słów przekazywać Wam miłość, jaką jest dla mnie teatr i taniec. No i chyba w końcu dorosłam. Mała dziewczynka rzuciła trampki w kąt... Zaczęła nosić sukienki, szpilki i malować usta na czerwono. Te pięć lat, to był żmudny proces, podczas którego pisałam i uczyłam się akceptować siebie. Chyba mi się udało.

Miniony rok był przełomowy. Wróciłam po długiej przerwie i zdecydowałam się poświęcić sporo czasu i miejsca sztuce teatralnej. Nie zrezygnowałam całkowicie z luźnych, lifestylowych felietonów, ale zeszły one na dalszy plan... Jednak, patrząc na statystyki, wnioskuję, że nie zniechęciła Was ta dysproporcja - najpopularniejsze teksty to właśnie recenzje spektakli teatralnych, choć pomiędzy nimi znalazło się też kilka pozycji o mocno "egzystencjalnej" treści. 

Oto najchętniej czytana piątka: 

#1 Diabeł i dziewczyna -  recenzja sztuki "Mistrz i Małgorzata" w Teatrze Dramatycznym zainteresowała Was najbardziej. To chyba dowodzi, że stary Bułhakow jest faktycznie nieśmiertelny... Artyści Teatru Hotel Malabar, który wszedł w kooperację z Dramatycznym, podeszli do tematu dosyć niestandardowo. Choć fabuła zostaje bez zmian (bo kto by się ośmielił modyfikować dzieło mistrza...), to kluczowa jest tu narracja. Innowacyjny styl to wizytówka Marcina Bikowskiego, świetnego aktora i założyciela grupy Malabar Hotel. Warto zobaczyć ten spektakl, żeby spojrzeć na powieść Bułhakowa nieco inaczej... 



#2 Dama w opałach - "Lepiej już było" to jeden z najlepszych spektakli jakie kiedykolwiek widziałam... Po obejrzeniu tej sztuki zakochałam się w scenie Teatru Współczesnego. Połączenie wspaniałej, mądrej komedii Pameli "Cat" Delaney z doborową obsadą w postaci m.in, zachwycającej Marty Lipińskiej, to gwarancja absolutnego sukcesu. 



#3 Upiór wiecznie żywy - każdy ma jakieś obsesje... Ja oszalałam na punkcie "Upiora w Operze" i zawsze będę twierdzić, że Andrew Lloyd Webber stworzył najpiękniejszy musical wszech czasów. Moja fascynacja tym wielkim dziełem trwa od dawna. Oczywiście, zaliczyłam spektakl w Teatrze Muzycznym ROMA, obejrzałam milion razy film z Gerardem Butlerem i Emmy Rossum (znam każdą scenę na pamięć...), a muzyka z tego musicalu ciągle dźwięczy mi w uszach. Miłość do "Upiora..." zaprowadziła mnie aż do gmachu  Opery i Filharmonii Podlaskiej w Białymstoku, gdzie obecnie wciąż można obejrzeć tę sztukę. Jeżeli jeszcze nie widzieliście tego widowiska na żywo, koniecznie zróbcie sobie wycieczkę na Podlasie przekonajcie się na własnej skórze, jak wielki czar ma w sobie sztuka Webbera...



#4 Najpiękniejsze święta - zwykle nie robię całorocznych podsumowań, bo boję się, że mogłabym w ich wyniku wypaść dość blado... Ale w ostatni dzień minionego roku coś mnie tknęło, żeby popełnić bardzo szczery tekst, w którym dziękuję za wszystkie lekcje -  te dobre i złe. W 2016 roku odrobiłam ich całkiem sporo i myślę, że dużo mnie to nauczyło. Nie zawsze było kolorowo, ale niczego nie żałuję -  wszak przecież najbardziej doceniamy szczęście, kiedy wiemy, co znaczy być nieszczęśliwym, prawda? 



#5 Rozstania i powroty - Czasem coś po prostu nie wychodzi i już. Nie zmienia to jednak faktu, że ciężko przyznać się przed samą sobą do porażki. Jestem nieuleczalną perfekcjonistką i nienawidzę przegrywać - na żadnym polu. Jak sobie coś postanowię, to ma się udać, a jak się nie uda, to wpadam w czarną rozpacz... Ten tekst pisałam właśnie w takim, trochę gorszym momencie mojego życia. Z trudem, ale przyznałam, że poprzeczka była zbyt wysoka. Nie przeskoczyłam, nie wygrałam. Na szczęście, wiarę w siebie zawsze można odbudować. Zawsze jeszcze można wstać i starać się dalej. 



Jak co roku, chciałam Wam ogromnie podziękować, że jesteście. Każdego dnia dostaję od Was przemiłe wiadomości, komentarze, sygnały, dzięki którym utwierdzam się w przekonaniu, że to, co robię, naprawdę ma sens. Pisanie dla Was daje mi ogromną satysfakcję. RRG istnieje już pięć lat dzięki Wam. Dajecie mi niesamowicie dużo wsparcia i motywacji. Chciałabym, żeby ten blog był dla Was miejscem, gdzie możecie znaleźć spokój i ukojenie, poszukać teatralnych inspiracji, odpocząć przy którymś z felietonów... Miejscem, do którego można wpaść po ciężkim dniu, bez wcześniejszej zapowiedzi. Zawsze będę na Was czekać.

Wasza A.M.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz