czwartek, 4 kwietnia 2019

Potworna jesień Heli Bertz. "Pożegnanie jesieni" na scenie Teatru Collegium Nobilium


Drewniane skrzynki, dziwaczne maski, pióra i zwykła plastikowa folia - oto, z czego zrobiony jest surrealistyczny, witkiewiczowski świat w sztuce Pożegnanie jesieni na scenie Collegium Nobilium Akademii Teatalnej w Warszawie. Brzmi zwyczajnie, jednak w rękach artystów Teatru Malabar Hotel każdy z tych rekwizytów ożywa i nabiera głębszej symboliki. Cały spektakl jest jak nieprawdopodobny sen, żywcem wyjęty z kart prozy Witkacego - bawi, przeraża i intryguje.

Pożegnanie jesienif na scenie Collegium Nobilium to mój trzeci kontakt z aktorami Teatru Malabar Hotel. Po pierwszym razie (Mistrz i Małgorzata) długo zastanawiałam się, o co właściwie chodzi z tymi lalkami. Kolejny spektakl (Ferdydurke) nie budził już takiego zdziwienia, a wszelkie dziwaczne elementy obecne w przedstawieniu wywołały we mnie szczery zachwyt. Teraz, po obejrzeniu ich ostatniej inscenizacji tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że Malabar jest na polskiej scenie fenomenem - teatralną marką nie do podrobienia. Nie dziwią mnie już gadające głowy i cały ten specyficzny styl, w jakim zaaranżowana jest każda z ich produkcji. Powiem więciej - poczułabym wyjątkowy zawód, gdyby na scenie nie pojawiło się nic absurdalnego. 

W Pożegnaniu jesieni Stanisław Ignacy Witkiewicz nakreślił mroczną i dość przygnębiającą wizję całkowitego upadku wartości polskich elit. Bohaterowie powieści to ludzie, zepsuci, zmanierowani i znudzeni sobą i swoim życiem. Jednocześnie każde z nich czuje, że nadciąga nieuchronny kres ich beztroskiego, dekadenckiego życia. Starając się za wszelką cenę uchronić przed nadciągającą rewolucją, a remedium na niepokój i bezsens istnienia odnajdują w zdradach, gwałtach, orgiach, alkoholu i narkotykach. Choć autor dotyka w swojej powieści istotnych kwestii psychologicznych i społecznych, są one przedstawione w formie nierealnego, koszmarnego snu. Witkacy to mistrz groteski, więc trudno się dziwić, że swoich bohaterów i całą problematykę przedstawił w sposób możliwie jak najbardziej przejaskrawiony. W odmętach nieprawdopodobnych wizji widzimy, jak bohaterowie walczą z rzeczywistością, której nie akceptują. Jak łatwo się domyślić, ich starania są z góry skazane na klęskę...




Dziś sceny opisane w Pożegnaniu jesieni raczej nie gorszą - mogą co najwyżej budzić śmiech. Pamiętajmy jednak, że książka powstała prawie sto lat temu. W ówczesnej rzeczywistości taka treść musiała wywoływać spore kontrowersje. Sam autor w przedmowie umieścił komentarz do poszczególnych wątków, w którym tak tłumaczy swoje intencje:

(...) Z góry odpieram zarzut, że powieść ta jest pornograficzna. Uważam, że opisanie pewnych rzeczy - o ile one dają pretekst do wypowiedzenia innych, istotniejszych - musi być dozwolone (...) Czasem lepsza jest kropka nad i ogonek przy ę, niż dyskretne kropeczki i myślniki (...) 

Odnoszę wrażenie, że artystom Teatru Malabar Hotel przyświeca podobny cel - nic dziwnego zatem, że twórczości Witkacego poświęcają tak wiele uwagi. Niestety, nie zdążyłam zobaczyć Tutli-Putli na deskach warszawskiego Teatru Dramatycznego, ale domyślam się, że zabawa musiała być przednia, bo artyści słyną z tego, że uwielbiają zaskakiwać. Trudno zaprzeczyć, że utwory Witkiewicza świetnie pasują do niekonwencjonalnego stylu tej grupy. Po premierze Pożegnania jesieni na scenie Teatru Collegium Nobilium nikt nie ma już chyba wątpliwości, że absurd i groteska to ich nieokiełznany żywioł. Reżyserii spektaklu podjęła się Maria Żynel. Reżyserka z wybranych scen stworzyła dynamiczne, porywające widowisko, od którego trudno oderwać wzrok.




Historię bohaterów powieści Witkacego poznajemy z perspektywy Heli Bertz (Maria Robaszkiewicz). Kobieta snuje przed publicznością opowieść o burzliwych wydarzeniach z czasów swojej młodości i o ludziach, którzy przewinęli się przez jej barwne życie. Szczególne miejsce w pamięci Heli zajmuje z pewnością Atanazy Bazakbal (Marcin Bikowski) - zepsuty młodzieniec, którego darzyła silnym, nieodpartym uczuciem dzikiej namiętności. Ich fatalny romans to tylko jeden z wielu grzechów, jakie miała na sumieniu Hela. Młodziutka rudowłosa piękność żydowskiego pochodzenia nie pozostawiała obojętnym żadnego mężczyzny - nawet jej własny ojciec i ksiądz Wyprztyk patrzyli na nią z nieskrywanym pożądaniem. Niestety, podziw otoczenia nie uszczęśliwiał jej w najmniejszym nawet stopniu. Dojmujący bezsens istnienia i pustkę Hela usiłowała wypełnić licznymi eksperymentami o podłożu seksualnym, filozoficznym i religijnym. Bohaterka wraz z przyjaciółmi zatracała się w licznych rozrywkach, usiłując zapomnieć, że beztroski, próżniaczy świat elit, do którego należą, powoli ustępuje miejsca nowej, brutalnej rzeczywistości. 




Malabarowe spektakle wyróżnia mocno zarysowana forma, co widać doskonale w scenografii i rekwizytach obecnych na scenie. Po zajęciu miejsca na widowni oczom publiczności ukazują się drewniane prostokąty, na których ustawione są (jakże by inaczej!) słynne maski Marcina Bikowskiego. Nie ignorujcie tych przedziwnych lalek - są pełnoprawnymi uczestnikami spektaklu! 

W centralnym punkcie sceny stoi drewniana skrzynia - wokół niej będzie skoncentrowana cała akcja sztuki. Ktoś mógłby stwierdzić, że jak na malabarową produkcję, opis scenografii wydaje się dość skromny. Na początku też odniosłam takie wrażenie - szybko jednak zmieniłam zdanie, gdy tajemnicze twarze w rękach artystów zaczęły żyć własnym życiem. Każdy z rekwizytów doskonale buduje nieprawdopodobną, magiczną atmosferę sztuki, która niepokoi, uwodzi i zachwyca.




Na scenie widzimy genialne aktorskie trio - Marię Robaszkiweicz w roli Heli Bertz, Marcina Bikowskiego, który na scenie wciela się w postać Antanazego Bazakbala i  Marcina Bartnikowskiego. Pani Maria zagrała Helę tak ujmująco, że bez problemu zobaczyłam w niej młodą, rudowłosą piękność o demonicznym temperamencie. Pomysł reżyserki, żeby narracja miała formę retrospekcji, jest bardzo trafiony - dzięki temu postać Heli jest niezwykle barwna i wielowymiarowa. Z nieskrywanym podziwem patrzyłam, jak aktorka lawiruje pomiędzy przeszłością i teraźniejszością, ani przez moment nie sprawiając wrażenia przytłoczonej swoją rolą.

Wspaniały był także Marcin Bartnikowski w roli homoseksualisty, Jędrka Łochoyskiego. Aktor bawił publiczność do łez miaucząc i przymilając się do skonsternowanego Bazakbala, który w końcu musiał ulec jego zalotom. Rola Atanazego wydaje się wręcz stworzona dla Marcina Bikowskiego. Artysta odnalazł się w niej doskonale! Trudno się dziwić - po demonicznej roli Wolanda w Mistrzu i Małgorzacie postać zdegenerowanego dandysa to dla aktora pestka. W recenzji tego spektaklu napisałam, że aktor mógłby się z powodzeniem wcielić w postać jakiegoś tragicznego amanta. Faktycznie, wypadł w tej roli znakomicie. 




Siłą artystów jest ich nieprzewidywalność. Mimo znajomości książki nie miałam pojęcia, co zobaczę za moment.na scenie. Zdziwienie nie opuszczało mnie ani na moment, począwszy od chwili, gdy zobaczyłam skrępowanego zwojami folii Marcina Bartnikowskiego, aż do końcowych oklasków. Największy szok i zachwyt wzbudziła we mnie maska przedstawiająca księdza Wyprzytyka, którą w pewnej chwili Marcin Bartnikowski wypełnił gęstą, jadowicie czerwoną substancją. Już po chwili z "ust" postaci zaczął wydobywać się dłuuugi język. Sytuacja ta miała miejsce w momencie, gdy między bohaterami toczy się zażarta dyskusja, więc strumień cieczy mógł budzić słuszne skojarzenia z potokiem słów, jakie wylewał z siebie zakonnik.

Jestem oczarowana Pożegnaniem jesieni w wykonaniu Teatru Malabar Hotel. Artyści kolejny raz stworzyli na scenie wspaniałe widowisko, które z pewnością zapamiętam na długi czas. Do zachwytów nad formą i jedynym w swoim rodzaju stylem gry każdego z aktorów dodałabym jeszcze ich ujmujący humor, wdzięk i luz, z jakim bawią się swoimi rolami na scenie. Jedyny minus spektaklu to fakt, że  zbyt szybko się kończy. Z niecierpliwością czekam na kolejne szalone, malabarowe produkcje. 



fot. Bartek Warzecha
materiały prasowe - Teatr Collegium Nobilium/Teatr Malabar Hotel 

2 komentarze: