niedziela, 10 maja 2020

Notatnik teatralny | Maj 2020


Ekonomiści są przekonani, że pandemia na długi czas zmieni nasze nawyki dotyczące finansów i wydatków. Życie po koronawirusie stanie się skromniejsze i bardziej oszczędne, a zastój gospodarczy skłoni nas do przemyślanych decyzji i świadomych wyborów - także w kwestii sztuki. Widz w czasach kryzysu nie jest skłonny do eksperymentów z awangardą i nowymi formami artystycznymi. Z ekonomicznego punktu widzenia spektakl jest produktem, a więc trudno się dziwić, że i na tym polu sięgamy po sprawdzone marki bazujące na znanych i bezpiecznych rozwiązaniach. 

Pandemia to trudna próba dla wszystkich instytucji i przedsiębiorstw. Niepewna sytuacja finansowa sprawiła, że ostrożnie podchodzimy do wydatków, zaspokajając tylko niezbędne potrzeby. Na zmianę nawyków zakupowych wpłynęła przede wszystkim izolacja. Miejsca, w których moglibyśmy wydawać nasze pieniądze, od kilku tygodni stoją zamknięte na cztery spusty. Diametralna zmiana trybu życia zasadniczo zredukowała nasze potrzeby. Siedząc w domu nie potrzebujemy drogich gadżetów, biżuterii, eleganckich koszul i sukienek. Absolutne must have w czasach zarazy to dres i laptop z szybkim internetem - kto przewidział ten trend, ten wygrał wszystko.

Sztuka to produkt 

Przedsiębiorcze marki błyskawicznie zareagowały na rynkowy zastój, oferując klientom produkty adekwatne do obecnej rzeczywistości. Jestem ciekawa, jak na nadchodzący kryzys zareaguje teatr i co się w nim zmieni. Czy w nowym sezonie polskie sceny postawią na bezpieczne rozwiązania, wstrzymując się z ryzykownymi planami?  A może odwrotnie - dyrektorzy uznają, że nowatorskie eksperymenty ze sztuką to jedyna szansa na jej przetrwanie?

Z ekonomicznego punktu widzenia spektakl jest produktem, który podlega tym samym prawom rynku co odzież, kosmetyki, czy artykuły spożywcze. Uświadomiłam sobie ten fakt wiele lat temu, pracując jeszcze w branży PR. Prezes jednej z agencji zajmujących się kreowaniem wizerunku instytucji kultury powiedział mi wtedy bez zbędnych ogródek, że promowanie sztuki niczym nie różni się od promowania jogurtu - koniec końców w obu przypadkach chodzi o wysokie słupki sprzedaży... Można więc założyć, że po koronawirusie polskie sceny staną się bardziej przystępne - wszystko po to, żeby przyciągnąć jak najszersze i najbardziej zróżnicowane grono widzów.

Przypuszczam, że pandemia zasadniczo zmieni podejście odbiorców do nowych propozycji repertuarowych. Ograniczenia finansowe sprawią, że z odważnych odkrywców staniemy się zwolennikami bezpiecznej klasyki, którą dobrze znamy. Na pewno większą wagę zaczniemy przywiązywać do obsady i twórców, wybierając tych, których wielokrotnie doceniliśmy w przeszłości. Trudne czasy czekają też niszowe teatry eksperymentalne. Program skierowany do wąskiej publiczności, jeszcze do niedawna uznawany za niewątpliwy atut tych scen, wkrótce może stać się dużym ciężarem, którego nie udźwigną.

Zmierzch teatrów idei?

Często zastanawiam się nad sytuacją teatrów, które przez ostatnie lata budowały repertuar z samych niekonwencjonalnych i nierzadko także kontrowersyjnych spektakli. Jak bardzo obecny kryzys wpłynie na zmianę stylu narracji tzw. scen zaangażowanych? Czy schowają ideologiczne sztandary i wrócą do swoich początków? Muszę przyznać, ze po cichu trochę na to liczę... Nie mam nic przeciwko takiej formie sztuki - pod warunkiem, że jest jedynie programowym urozmaiceniem, a nie głównym nurtem. Przez ostatnie lata wiele polskich scen ostatecznie porzuciło klasyczne formy na rzecz politycznych wojen. Niektóre z nich w ślepym pędzie za ideologią zapomniały, że teatr powinien przede wszystkim służyć widzom. Jedni zaaprobowali radykalne zmiany i poszli za ich twórcami na barykady, a inni odeszli, bo teatr, w który kiedyś wierzyli, przestał spełniać ich oczekiwania... Widzę w tym kryzysie szansę na powrót dawnej publiczności - o ile teatry wykorzystają moment, żeby o nią zawalczyć.

Złote czasy Powszechnego: Zadara, Ratajczak, Gorzkowski, Wyrypajew 

Pisząc te słowa myślę przede wszystkim o Teatrze Powszechnym, niegdyś jednej z moich ukochanych warszawskich scen. Doskonale pamiętam czasy, kiedy scena przy ulicy Zamoyskiego wtrącała się tylko w sztukę, zachwycając repertuarem dla absolutnie każdego widza. Z rozrzewnieniem wspominam rewelacyjną inscenizację Fantazego Juliusza Słowackiego w reż. Michała Zadary. To była prawdziwa teatralna uczta z udziałem najlepszych artystów starego Powszechnego: Pauliny Holtz, Anny Moskal, Michała Sitarskiego i Mariusza Benoit. Z sentymentem przywołuję w pamięci fantastyczne Dziewczyny do wzięcia Piotra Ratajczaka z doskonałymi kreacjami Agnieszki PrzepiórskiejElizy Borowskiej Katarzyny Marii Zielińskiej. W Powszechnym obejrzałam też wspaniałego Rewizora Mikołaja Gogola w reż. Igora Gorzkowskiego w iście gwiazdorskiej obsadzie (Żółkowska, Robaszkiewicz, Borowska, Benoit, KaczorPacek i inni). Tu po raz pierwszy zetknęłam się z Iwanem Wyrypajewem - jednym z moich ulubionych współczesnych dramaturgów. Scena przy Zamoyskiego była dla mnie miejscem wielu teatralnych odkryć i niezapomnianych emocji, dlatego z bólem serca przyznaję, że teatr, do którego jeszcze niedawno chodziłam pieszo, nagle stał się dla mnie tak bardzo odległy i obcy. 

Wspomnienia ożyły kilka tygodni temu, kiedy Powszechny udostępnił online rejestrację spektaklu Lalka. Najlepsze przed nami według Bolesława Prusa. Interpretacja Wojciecha Farugi zupełnie do mnie nie trafiła i pamiętam, że długo nie mogłam wybaczyć reżyserowi bulwersującej zbrodni, jakiej dopuścił się na mojej ukochanej powieści. Dziś jednak patrzę na tę dziwną, psychodeliczną Lalkę z dużą dozą ciepłych uczuć, bo choć okazała się artystyczną klapą, była jednym z ostatnich spektakli przed wielką programową zmianą, która nastąpiła w repertuarze Powszechnego wiele miesięcy później. Myślę, że gdybym wtedy wiedziała, jaka rewolucja czeka tę scenę i jak bardzo się przez to od siebie oddalimy, potraktowałabym wizję Farugi z nieco większym dystansem. Mimo absurdu, który zupełnie wypaczył cały sens tej historii, spektakl miał w sobie jeszcze nikły cień dawnej sceny na Pradze. Tytuł przedstawienia okazał się jednak dla Powszechnego bardzo przewrotną wróżbą. Kolejne sezony pokazały, że wszystko, co najlepsze, dawno minęło.

Teatr to azyl - nie pole bitwy 

Z pewnością czeka nas dużo zmian - także w repertuarach scen zaangażowanych. Wierzę, że w obecnych czasach nawet najbardziej gorliwi zwolennicy tego nurtu poczują, że pora wyluzować. Problem wart jest zastanowienia szczególnie teraz, kiedy walka z wirusem przeplata się z zaciekłą wojną polityczną. W obliczu wyborczej zawieruchy i ogromnego kryzysu władzy, widzowie mogą mieć serdecznie dość wszystkiego, co chociażby w niewielkim stopniu nawiązuje do polityki i problemów współczesnego świata - a to z kolei może skłonić teatry do sięgnięcia po bardziej uniwersalne treści i łagodniejsze środki wyrazu. 

Powyższe rozważania to oczywiście tylko luźne hipotezy. Tak naprawdę nikt jeszcze nie wie, z czym przyjdzie nam się mierzyć, kiedy już koszmar pandemii dobiegnie końca. Teatr zawsze był bardzo bliski mojemu sercu, dlatego życzę nam wszystkim, żeby istniał w jak najbardziej zróżnicowanych formach i żeby każdy z nas mógł odnaleźć na polskich scenach treść, która mu odpowiada. Bardzo chciałabym, żeby ten chwilowy regres stał się dla twórców okazją do przypomnienia, że scena nie jest miejscem do realizacji osobistych celów i ambicji. Spektakle powstają przede wszystkim dla widzów - bez licznej publiczności ich żywot będzie marny i bardzo krótki. 

Pamiętajmy, że teatr nie musi zmieniać świata na lepsze - nie po to został stworzony. Wystarczy, że będzie niósł ludziom siłę i pocieszenie oraz łączył ich, a nie dzielił. Niech więc sceny w kryzysie staną się miejscem, gdzie spotkamy się wszyscy, bez względu na poglądy i upodobania polityczne. Niech będą dla nas bezpiecznym azylem, a nie polem bitwy. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz