piątek, 5 lutego 2021

Przemyślnik: Miłość po rosyjsku


Jeżeli szukacie alternatywy dla ckliwych, walentynkowych historii rodem z Hollywood, zapraszam w podróż do tajemniczej Rosji, gdzie żar uczuć rozgrzewa serca nawet w najbardziej srogie mrozy. Bohaterowie rosyjskiej literatury kochają i nienawidzą z tą samą zapalczywą pasją i choć nie zawsze wychodzą na tym dobrze, jednego nie można im odmówić  szczerości i prawdy, o której współcześni twórcy zdają się już od dawna nie pamiętać. 

Nie lubię cukierkowego klimatu Walentynek, wszechobecnych serduszek i głupkowatych komedii romantycznych, w których wszystko zawsze dobrze się kończy. Odkąd pamiętam, zawsze bojkotowałam ten dzień, z kilku zasadniczych powodów. Pierwszy z nich jest dość prozaiczny  w przeszłości moje związki zwykle nie zdołały przetrwać do 14 lutego, a co to za Święto Miłości bez miłości? Poza tym, zawsze zniechęcało mnie ostentacyjne, bardzo sztuczne obnoszenie się z uczuciami. Presja Walentynek stała się tak bardzo przytłaczająca, że jeżeli ktoś akurat znalazł swoją drugą połówkę (jabłka, pomarańczy, banana  whatever...),  koniecznie musiał się z nią pokazać  w restauracji, u znajomych na imprezie, czy w kinie na Listach do M. Szwendając się ze znajomymi po ulicach w walentynkowe wieczory wyraźnie widziałam, że zdecydowana większość tych par bardzo męczyła się udając przed światem rozanielonych szczęśliwców trafionych strzałą Amora. Pewnie woleliby siedzieć w domu w powyciąganych dresach i zajadać pizzę, oglądając Netflixa, ale wiadomo, że jak nas widzą, tak nas piszą. Walentynkowa randka udokumentowana w mediach społecznościowych to taki manifest w stronę otoczenia: "mam chłopaka, więc jestem normalna  czepiajcie się tych, co od kilku lat okupują Tindera"... 

Lata mijają, a epatowanie miłością wciąż wydaje mi się równie dziwne, jak nagrywanie relacji z wizyty w toalecie. I choć od jakiegoś czasu mam z kim świętować Walentynki, to podejrzewam, że spędzimy je właśnie na kanapie, w powyciąganych dresach, pałaszując pizzę i oglądając Netflixa. Jeżeli jednak szukacie czegoś innego i zdecydowanie nie jest to romantyczna kolacja przy świecach, puchaty miś z pozytywką w brzuchu, ani maraton filmów w stylu Jak poślubić milionera, mam dla was ciekawą alternatywę. Zapraszam w literacko  filmową podróż do Rosji, gdzie bohaterowie kochają z tą samą pasją, z jaką piją wódkę...

Rosyjska miłość w literaturze przybierała bardzo różne oblicza, ale zwykle łączyło je jedno  rzadko który z wielkich romansów miał szczęśliwe zakończenie. Dlaczego więc piszę o nich w kontekście zbliżających się Walentynek? Bo są zdumiewająco autentyczne i bardzo szczere, czego nie można powiedzieć o polskich i zachodnich romansidłach. Rosyjscy bohaterowie zatracali się w miłości bez reszty, kochając całym sercem, z pasją, namiętnością, zwykle na zabój. Choć autorzy rzadko kiedy mogli napisać na ostatniej stronie "... i żyli długo i szczęśliwe", to jednak właśnie te utwory, mimo upływu lat, wciąż są uznawane za najpiękniejsze, najbardziej poruszające historie miłosne. 

Jednym z najbardziej romantycznych, rosyjskich wieszczy był Lew Tołstoj. Jego powieści ukazywały  trudną, niemożliwą, tragiczną miłość, obarczoną dużym ryzykiem i nieakceptowaną przez otoczenie. Najsłynniejsze z nich to oczywiście wielowątkowa Wojna i pokój oraz napisana z równie imponującym rozmachem Anna Karenina. Główną oś pierwszego z dzieł stanowi piękne, czyste, niemal bajkowe uczucie Nataszy Rostowej i Andrzeja Bołkońskiego. Młoda hrabianka zakochuje się z wzajemnością w szlachetnym księciu podczas pewnej balowej nocy, kiedy ten jest jeszcze mężem księżnej Lizy. Ciężarna żona Andrzeja wkrótce umiera przy porodzie, pozostawiając go samego z maleńkim synkiem. Wydawałoby się, że nic już nie stoi na drodze miłości głównych bohaterów, jednak pamiętajmy, że los w rosyjskich utworach nie jest zbyt łaskawy dla romantycznych kochanków. Wkrótce po zaręczynach parę rozdziela wojna, z której Bołkoński niestety już nie wraca. 




Dzieło doczekało się wielu filmowych adaptacji  nie zawsze tak udanych, jak ich literacki pierwowzór. Słynna hollywoodzka produkcja Kinga Vidora z Audrey Hepburn i Melem Ferrerem okazała się ponadtrzygodzinnym, pozbawionym wyrazu gniotem, który krytycy filmowi określali jako "osobliwie mechaniczny i emocjonalnie jałowy". Zupełnie inaczej filmowi znawcy odebrali rosyjską wersję w reż. Sergeya Bondarchuka z 1966 r.. Geniusz twórców zaowocował nawet statuetką Oscara w kategorii "Najlepszy film nieanglojęzyczny". 

Do moich ulubionych ekranizacji powieści Wojna i pokój należy zdecydowanie miniserial Roberta Dornhelma z 2007 r. Ta imponująca produkcja ma w sobie wszystko, czego mogłabym oczekiwać po historycznym dziele filmowym: wspaniałe kreacje aktorskie (m.in.: Clemence Posey, Alessio Boni i wspaniały Malcolm McDowell), zapierające dech w piersiach zdjęcia i wspaniałą muzykę stworzoną przez A. P. Kaczmarka. Mimo tragicznego finału skala romantyzmu tej historii jest znacznie wyższa w porównaniu do ckliwych, naiwnych historyjek z mnóstwem celebrytów i nieodłącznym happy endem (bo jakże by inaczej!). Jeżeli szukacie poetyckiej opowieści o pięknej, szczerej miłości, to jest ten tytuł. 




Zupełnie inny charakter relacji miłosnej opisał Tołstoj we wspomnianej wcześniej Annie Kareninie. Tytułowej bohaterce i jej kochankowi daleko do świętości, choć trzeba przyznać, że autor starał się momentami usprawiedliwić postępowanie Kareniny (była nieszczęśliwa, ignorowana przez męża, samotna, spragniona płomiennych uczuć itp.). Zachowania Wrońskiego nie ma co usprawiedliwiać, bo ten miał naturę lekkomyślnego bawidamka  szybko się zakochiwał i równie szybko zapominał o swoich wybrankach. Niestety, dla Anny konsekwencje tej upojnej przygody okazały się bardzo bolesne. Przypomnijmy, że rzecz miała miejsce w latach 70. XIX w., w czasach, kiedy rozwody właściwie nie istniały (ok, formalnie istniały, ale wiązały się z dużym potępieniem społecznym i utratą reputacji, więc nikt nie zawracał sobie nimi głowy). Zdrady wybaczano wówczas jedynie mężczyznom. Jeżeli dama skusiła się na skok w bok, a incydent wyszedł na jaw, jej życie było właściwie skończone, bo traciła wszystko - męża, dzieci, pozycję społeczną oraz jakiekolwiek szanse na pomyślną przyszłość. Taką cenę zapłaciła piękna Anna Karenina za miłosne igraszki z Wrońskim. I choć obie relacje (Nataszy i Andrzeja oraz Anny i Wrońskiego) dzieli niemal wszystko, to nie można im odmówić autentycznej pasji, namiętności i miłosnego zatracenia, które tak często cechuje rosyjskich kochanków. 

Równie tragicznie, choć nieco bardziej po męsku i brutalnie opisywał miłosne uniesienia inny rosyjski mistrz pióra, Fiodor Dostojewski. Zagorzały miłośnik krwawych, rewolucyjnych klimatów nie poświęcał uczuciom zbyt wiele miejsca na kartach swoich powieści, jednak wnikliwy czytelnik z pewnością potrafi wymienić kilka dzieł, w którym pojawiły się takie wątki. Po chwili zastanowienia przyszedł mi do głowy miłosny trójkąt, jaki tworzą książę Myszkin, Rogożyn i Nastasja Filipowna w powieści Idiota. Miłość dwóch mężczyzn do tej samej kobiety nie może skończyć się dobrze... Także i tu za gwałtowne porywy serca płaci dama, choć zaryzykuję stwierdzenie, że ofiarami tego niefortunnego uczucia jest cała trójka bohaterów. Idiota to wspaniała, wciągająca powieść ukazująca różnorodne charaktery i postawy ludzkie, ale właśnie ów romans jest tym wątkiem, który tak skutecznie nakręca atmosferę książki. 

Najwyraźniej Andrzej Wajda był podobnego zdania, bo z miłosnej relacji trójki bohaterów Dostojewskiego stworzył spektakl teatralny, a także pełnometrażowy film. Pierwszy raz Nastasja pojawiła się na deskach krakowskiego Starego Teatru (premiera miała miejsce 17 lutego 1977 roku). W spektaklu publiczność mogła podziwiać dwóch wspaniałych artystów  Jana Nowickiego (Rogożyn) i Jerzego Radziwiłowicza (Myszkin). Po wielkim sukcesie, w 1989 roku Wajda przygotował drugą, zupełnie odmienioną wersję tej sztuki w japońskim Teatrze Benisan. Pięć lat później spektakl doczekał się też adaptacji filmowej, a w obsadzie widzowie mogli zobaczyć tych samych aktorów, którzy wystąpili na tokijskiej scenie. W przeciwieństwie do spektaklu, filmowy obraz nie spotkał się już z tak entuzjastycznym odbiorem...




Ogromny sukces odniosła za to Nastasja Filipowna na deskach warszawskiego Teatru Ateneum. Sztukę w reż. Andrzeja Domalika śmiało można nazwać teatralnym arcydziełem  głównie za sprawą wspaniałych ról Marcina Dorocińskiego i Grzegorza Damięckiego. Miałam przyjemność zobaczyć to przedstawienie, zanim zniknęło z repertuaru. W swojej recenzji napisałam wtedy: 

"Nastasja Filipowna to spektakl bazujący na gestach, gdzie słowa stanowią jedynie dopełnienie bogatej mimiki twarzy i sugestywnej mowy ciała [...]. Nawet widzowie, którzy Idioty nie znają, bez problemu byliby w stanie odszyfrować całą tę tajemniczą sytuację jeden kochał zbyt mocno, drugi zbyt delikatnie. Jeden był za blisko, żeby zostawić ją przy życiu, drugi zbyt daleko, żeby ją ocalić".

Skoro mowa o wielkich namiętnościach w rosyjskiej literaturze, to nie może zabraknąć tu twórczości Antoniego Czechowa. Oczywiście, najtragiczniejszym romantycznym bohaterem tego wielkiego dramaturga jest Michaił Płatonow. O rosyjskim Casanovie pisałam na blogu wielokrotnie, dlatego tym razem chciałam zwrócić waszą uwagę na inny czechowowski utwór  Wujaszka Wanię i dziwną, pełną napięć relację łączącą jego bohaterów: Iwana Wojnickiego, Michaiła Astrowa i piękną Helenę. Powiedzieć o ich uczuciu "miłosny romans" to zdecydowanie za dużo. Właściwie, spośród całej trójki szczerze kocha tylko biedny Wania. Astrow i Helena bawią się sobą i flirtują, traktując tę sytuację jak przyjemną i niezobowiązującą rozrywkę. Nietrwałość uczuć to częsty motyw w dramatach Czechowa, a ofiarami tych powierzchownych miłostek są zwykle szczerzy, wrażliwi bohaterowie, którzy mocno odbiegają od reszty zepsutego towarzystwa. Ktoś może teraz stwierdzić, że przykład Wujaszka Wani jest trochę nie na temat, skoro namiętności w sztuce jak na lekarstwo. Cóż, bywa i tak, że kocha się w tajemnicy i nieszczęśliwie  rosyjscy bohaterowie odczuwali to bardzo często... 

Wertując rosyjskie historie miłosne natrafiłam na cienkie opowiadanie Biedna Liza, którego autorem jest mało znany w Polsce pisarz, Nikołaj Karamzin. Na czym polegało nieszczęście tytułowej bohaterki? Cóż, najkrócej rzecz ujmując, trafiła na mężczyznę pokroju Wrońskiego z Anny Kareniny. Dramat Lizy potęgował jej młody wiek  kiedy poznała Erasta, miała zaledwie 15 lat. Młody mężczyzna przybył na wieś, żeby zaznać tutejszych rozrywek, a jedną z nich okazała się nieświadoma zagrożenia Liza. Dziewczyna pokochała młodzieńca bez pamięci miłością gwałtowną i bardzo zaborczą. Im bardziej chciała go mieć tylko dla siebie, tym bardziej Erast uświadamiał sobie, że czas zwijać żagle... 

Kiedy powiedział jej, że musi opuścić wieś, bo wzywają go na front, Liza przyjęła ten fakt z ogromnym żalem, ale wciąż łudziła się, że ukochany kiedyś do niej wróci. Spotkali się ponownie po długim odstępie czasu. Dziewczyna przyjechała do miasta i na widok Erasta wysiadającego z powozu, od razu rzuciła mu się na szyję. Panicz ostudził jej zapał oznajmiając chłodno, że sytuacja się zmieniła i jest już zaręczony. Pewnie domyślacie się już, że losy bohaterki potoczyły się podobnie, jak Anny Kareniny. Obie kobiety przez nieszczęśliwą miłość przedwcześnie pożegnały się z życiem. 




Pewnie nieraz słyszeliście o Eugeniuszu Onieginie. Słynny poemat Aleksandra Puszkina od lat inspiruje twórców filmowych i teatralnych. Muszę przyznać, że choć treść Oniegina jest szalenie interesująca, to forma, w jakiej Puszkin stworzył swoje dzieło, była dla mnie prawdziwym wyzwaniem. Poemat napisany jest tzw. aleksandrynem  bardzo rytmicznym wierszem okraszonym mnóstwem ironizujących komentarzy. Zamiast przebijać się przez gąszcz puszkinowskich rymów, możecie od razu sięgnąć po wspaniałą adaptację filmową w gwiazdorskiej obsadzie. Obraz stworzony przez Marthę Fiennes z genialnymi kreacjami Liv Tyler i Ralpha Fiennesa to niezwykłe, filmowe widowisko, które porusza do głębi. Tytułowy Eugeniusz Oniegin reprezentuje ten sam typ mężczyzn, co Wroński i wstrętny Erast... Mężczyzna także zabawia się na wsi, uwodząc żonę swojego przyjaciela i nie dostrzegając przy tym gorącego uczucia, jakim darzy go piękna Tatiana. Końskie zaloty pozbawionego manier awanturnika kończą się pojedynkiem mężczyzn, w którym ginie przyjaciel Eugeniusza. Po latach Oniegin spotyka Tatianę i uświadamia sobie, jak bardzo ją kocha. Za późno  dziewczyna nie była na tyle głupia, żeby czekać, aż bohater się ocknie i wyszła za mąż za innego. Dramatyzm całej sytuacji polega na tym, że Tatiana także wciąż kocha Eugeniusza, ale w obecnych okolicznościach para nie ma już szans spróbować szczęścia we dwoje. 

Swój długi wywód o rosyjskich namiętnościach skończę trochę przewrotnie – Ożenkiem Nikołaja Gogola, który bardzo wyśmiewa instytucję małżeńską i popularny niegdyś zwyczaj aranżowania związków przy udziale swatki. Młodziutka Agafia Tichonowna marzy o mężu i romantycznej miłości, a podstarzały Iwan Kuźmicz Podkolesin poważnie rozważa ożenek z porządną panną, która pomogłaby mu się wreszcie życiowo ogarnąć. Swatka Fiokła kojarzy tę, jakże nie pasującą do siebie dwójkę, która wkrótce uznaje, że może warto spróbować. Gogol doskonale naświetlił różnice pomiędzy kobiecą wyobraźnią a męskim postrzeganiem świata. Niefortunny finał całej akcji jest zarazem ważną przestrogą, że uczuciami nie da się manipulować, a już na pewno nie powinno się podchodzić do tematu z zimnym wyrachowaniem. Smutno? Może trochę, bo przecież Agafia przeżyła jednak ogromne rozczarowanie. Idąc jednak tokiem myśli Gogola, możemy się pocieszyć, że para nie zmarnowała sobie życia małżeństwem z rozsądku, które często boli bardziej, niż szczera, ale niespełniona miłość...

Pewnie większość z was czuje teraz zawód, bo żadna z miłosnych historii nie miała szczęśliwego finału. To prawda, ale paradoksalnie w tym właśnie tkwi ich piękno i autentyzm. Zdecydowanie wolę prawdziwe melodramaty, mające swoje uzasadnienie w realnym życiu, niż kolorowe, nieprawdopodobne bajki o miłości aż po grób. Urok rosyjskiej miłości tkwi nie tyle w zakończeniu, ile w samej jej esencji, a ta aż kipi od żaru gorących uczuć. 

Nawet, jeżeli zdecydujecie się spędzić Walentynki na wesoło, mam nadzieję, że ten tekst stał się dla was inspiracją, albo źródłem wielu ciekawostek. Na zakończenie życzę wam (i sobie), żeby poruszające, tragiczne historie miłosne pojawiały się jedynie na kartach wielkich, literackich dzieł...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz