Codziennie trzeba wstać z łóżka, i w stałym rytmie dnia przejść przez wszystkie jego etapy będące czasem maratonem dla najwytrwalszych biegaczy. Jak w tym morderczym pędzie ma wytrwać młoda - choć już prawie nie -, inteligentna - co jednak wcale nie jest wielką zaletą -, cyniczna (o tak…) przedstawicielka nurtu niezależnych uczonych, których traktuje się w obecnych czasach jak prehistoryczne dinozaury, niewarte uwagi, nieistniejące eksponaty muzeum paleontologii? Bohaterka książki Agnieszki Drotkiewicz "Teraz" to lustrzane odbicie każdego z nas. Jest znudzona życiem, przygnębiona, zachłanna na pieniądze i szczęście, romantyczna - jest skutkiem ubocznym naszych czasów...
Agnieszka Drotkiewicz napisała książkę o współczesnym pokoleniu młodych ludzi. Zbyt zmęczonych trudami życia, żeby walczyć o siebie. Zbyt ambitnych, żeby się do tego przyznać. Karolina Pogorska, lat trzydzieści parę. Pracownik Instytutu Kultury w Kryzysie, pogrążona w wielu kryzysach własnych. Kryzys motywacji, kiedy dzień, zamiast na żmudnej pracy, mija na wycieraczce, przed drzwiami własnego mieszkania. Kryzys rodzinny, kiedy w telefonie rozbrzmiewa głos - ten sam, co zawsze - głos, który od lat przekazuję te same, bezwartościowe treści będące zapewne aktem troski i miłości, ale kto to dziś docenia? Kryzys pokarmowy, gdy kolejny dzień z rzędu na obiad jest przypalona kasza, którą w rezultacie i tak po kilku kęsach wyrzuca się do śmieci, razem z garnkiem… Kryzys zaufania, kryzys wiary w miłość, bo co to jest miłość?
Czasem jednak wierzy, po cichu, nie przyznając się przed sobą. Ale otwarcie kpi, wyśmiewa, szydzi z tego życiowego nieudacznika, który drepcze z nią krok w krok, a każdy jego gest, każde słowo, wywołuje falę irytacji i utwierdza w przekonaniu, że kochać można tylko siebie. Kochało wielu. Kochała ta mała biedna, gruba, okrągła jak pączek, niegodna szacunku, bo tak się poniżała przed marnym gatunkiem męskim. Przed tym egocentrycznym dupkiem, wielbiącym siebie z widoczną wzajemnością, tym koneserem własnego odbicia w lustrze. Miłość? Dla miłości warto się tak zatracić? Wystarczy spojrzeć na to pulchne nieszczęście - puszysty kłębek nerwów, zalany łzami, z górą ciastek w garści. Każdy kęs jest rekompensatą za kolejne odrzucenie, za kolejny lekceważący ton. O nie! Nigdy nie uzależni się tak bardzo od spojrzenia drugiej osoby. Nigdy pragnienie bycia blisko, bliżej, obok, nie przesłoni jej własnego świata, świata kobiety niezależnej, która choć niedoceniana, niezauważana, płynie jednak własnym nurtem, jest sama sobie sterem i żeglarzem…
Raz tylko zboczyła z trasy. Nie mogła się oprzeć. Uległa i to było najpiękniejsze dotknięcie dna. Najcudowniejsze zatracenie się w odmętach nieświadomości, kiedy mózg przez chwilę nie pracował, by dać dojść do głosu reszcie ciała. Przez jedną noc wszystkie mury, blokady, zasady i kneble runęły, puściły, zniknęły. Nie warto było w to wierzyć, choć warto było to poczuć. Odpłynął we własną stronę. Zapomniał, już nawet nie pamięta, kim ona jest…
Jak trudno przyznać, że się wciąż czekało, bo to nie mógł być tylko jeden nic nieznaczący epizod. Bo to by oznaczało, że gatunek ludzki jest nieczuły do granic możliwości, że wszystko, co się wydarza, wydarza się bez śladu emocji. Trzeba było nie ulegać. Chwila słabości i jedzie się na tym samym wózku, co ta biedna, gruba, zamazana sierota… Grunt, to nie przyznawać się do własnych błędów. Jutro będzie kolejny dzień, znowu wstanie się z łóżka, pokornie ruszy do pracy w służbie nauce, o ile ból migrenowy nie powali nas na wycieraczce przed drzwiami. I może wcale nie jest tak, że wszyscy zasługują na pogardę. Może każdy ma w sobie coś specyficznego, innego niż to, co siedzi w nas samych. Może właśnie na tym polega ten świat, że trzeba się łączyć i dopełniać w tej inności? Żeby życie przypominało bardziej całość, a mniej popękane lustro… To myśląc zamknęła oczy, wdychając rześki zapach chłodnej nocy. Po jednej stronie leżał ten nieudacznik, tak w gruncie rzeczy niepowtarzalny w swej nieporadności, a po drugiej egocentryczny dupek, egoista, który chyba dokładnie ją rozumiał…I zasnęli, tak obcy sobie, tak różni, a jednocześnie tak bliscy w tej walce o wszystko i o nic. I nieważne, co będzie jutro. Teraz jest teraz...
„Teraz”, to powieść niejednoznaczna, surrealistyczna. Książka z gatunku tych, które prowadzą donikąd, pozostawiają po sobie same znaki zapytania. Lektura pełna oderwanych od siebie przemyśleń, fragmentów, postaci, z którymi toczy się dialog, choć w rzeczywistości są nieobecne. Celna ironia i obśmianie braku perspektyw i szans na bycie tym, kim chce się być bez ponoszenia z tego tytułu jakichkolwiek kosztów. I wreszcie - lustro, w którym może się przejrzeć każdy z nas.
Agnieszka Drotkiewicz – pisarka, felietonistka, wnikliwa obserwatorka rzeczywistości młodych ludzi. Opublikowała powieści „Paris London Dachau”, „Dla mnie to samo” i „Teraz”. Razem z Anną Dziewit opracowała dwa zbiory rozmów: „Głośniej! Rozmowy z pisarkami” oraz „Teoria trutnia i inne". Związana z wydawnictwem Lampa i środowiskiem Krytyki Politycznej. Publikowała m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Polityce” , „Wysokich Obcasach” i „Der Tagesspiegel”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz