poniedziałek, 3 czerwca 2013

Suma wszystkich wspomnień


Ostatnio dość często myślę o swoim dzieciństwie. Lubię sobie przypominać różne zabawne sytuacje, małe -wielkie dylematy zapłakanej sześciolatki, ważne momenty, ulubione miejsca, własne, dziwaczne wyobrażenia. Mój dziecięcy świat pachniał truskawkami, trawą spaloną słońcem, wakacyjnym, morskim powietrzem. Był dużo lepszy, niż jest obecnie, to bez dwóch zdań. 

Zostałam wychowana na bajkach bez przemocy, w których wszyscy się kochają, a dobro zawsze zwycięża, więc na początku było mi bardzo trudno. Byłam też dzieckiem chronionym od wszelkiego zła, niebezpieczeństw, brzydkich słów, bandytów czyhających na moją niewinność, oszustów i dealerów narkotykowych. Generalnie, żyłam rzeczywistością mocno wyimaginowaną.

O ile dzieciństwo generuje nasze poglądy i wyobrażenia, dorosłość brutalnie je weryfikuje. Może gdybym była zaniedbaną, niekochaną sierotką z ulicy, trochę bardziej trzeźwo i realistycznie postrzegałabym świat i ludzi wokół mnie? Zauważyłam, że dzieci, którym w rodzinnym domu wpajano sztywne normy, w dorosłym życiu często usiłują je podważać. To ten moment, kiedy nagle okazuje się, że prawda nie jest jedna, prawd jest tyle, ile osób wokoło. Byłam wychowana w przeświadczeniu, że ludzie dzielą się na porządnych i złych, że porządni ludzie noszą buty, przyzwoite ubrania i absolutnie nie odbiegają wyglądam od normy, a tym pozostałym nie należy poświęcać ani chwili uwagi. Dlatego nawet dziś jeszcze widok człowieka przechadzającego się po Marszałkowskiej na bosaka, z rozwianą koszulą, często wywołuje we mnie konsternację. Każdego dnia uczę się tolerancji...

Myślę, że urodziłam się z ogromnymi pokładami empatii i umiłowania dla inności, które zostały bezwzględnie zdeptane w procesie edukacji. Tak mi się wydaje... Na szczęście, gdzieś we mnie zawsze tkwił bunt, żal i współczucie dla tych dziwnych, samotnych, nielubianych. Takie uczucia nie mogą długo tkwić w ukryciu. Człowiek nie jest skałą, ma w sobie jakieś cząsteczki wrażliwości. Mnie zawsze bolało ludzkie cierpienie i nieszczęścia, czyjeś stłuczone kolano, podarta sukienka, klaps zadany przez jakąś inną matkę w nie mój tyłek. Kiedyś chciałam walczyć ze złem i niesprawiedliwością. Tym się właśnie różni dzieciństwo od dorosłości. Dzieci wierzą, że mogą wszystko. Dorośli wiedzą, że to tylko dziecięce wyobrażenia. 

Wiele rzeczy mnie wzrusza. Płaczę gdy słyszę piękne dźwięki, gdy czytam smutną historię nieszczęśliwej miłości, gdy już krok dzieli bohaterów od szczęścia, ale nagle bum, wszystko się sypie. On zostaje wysłany na wojnę, gdzie trafia do niewoli, gdzie strasznie go torturują i kona w męczarniach, albo umiera na tyfus, albo po prostu nie ma żadnej wojny, tylko leci do ukochanej i oczywiście ginie w wypadku samolotowym. Dlaczego ludzie lubią sobie komplikować życie? Człowiek od zarania cierpi na jakiś miłosny autyzm, nie potrafi od razu powiedzieć że kocha, musi czekać, aż się skończą wojny, konflikty, kataklizmy w przyrodzie. Gdybyśmy nie bali się artykułować swoich uczuć, życie byłoby prostsze. 

Coraz częściej zastanawiam się, czy aby nie minęłam się z powołaniem. Uciekłam z krzykiem z szacownego wydziału psychologii, może błąd? Im bardziej unikam psychologicznych dylematów, tym częściej o nich myślę, analizuję, obserwuję. Mój problem nie polegał na braku zrozumienia. Problem dotyczył nadmiaru wiedzy i dylematów, na które człowiek, z racji tego że jest tylko człowiekiem, nie jest w stanie znaleźć złotego środka. Dużo łatwiej pisać o problemach, niż znajdywać na nie antidotum, prawda? Dlatego właśnie postanowiłam pisać takie różne dziwne spostrzeżenia, a niech ktoś inny, jakiś wykwalifikowany psycholog sobie sam ocenia, co ze mną nie tak. 

Mark Rothko w Muzeum Narodowym! To dobry znak. Do sygnał, że świat ma świadomość, że potrafimy docenić dzieła wybitnych geniuszy. To ogromny krok naprzód w stronę wielkiej sztuki. Nareszcie nasze muzea przestaną się kojarzyć turystom ze skorupami z Łowicza i częstochowską sztuką sakralną. A tak zupełnie poważnie, długo nie mogłam w to uwierzyć. Żywię do tego malarza bardzo wielki sentyment. Zanim zobaczyłam jego dzieła, poznałam jego biografię, dzięki czemu łatwiej mi było zrozumieć o co chodzi w tych gigantycznych kolorowych prostokątach...

Bo Mark Rothko malował głównie prostokąty, z tego słynął - był ich niewolnikiem. Rothko to kolejny przykład wielkiego artysty, który cierpiał tworząc. Długo chorował na ciężką depresję, czuł się niezrozumiany i niedoceniony. W krótkim czasie odniósł fenomenalny sukces, został okrzyknięty nowym Picassem, tyle że lepszym. Jego abstrakcyjny ekspresjonizm szybko zgasł, gdy na scenę wtargnął popart i Andy Warhol. Rothko nie był wstanie zrozumieć, jak popartowskie mazaje można nazwać sztuką, uważał to za profanację. Załamany i niezrozumiany, zaszył się w swojej pracowni i poświęcił całkowicie malowaniu wielkich prostokątów. Każde z jego dzieł odzwierciedlało postępującą wciąż chorobę. Początkowe prace były wyraziste i barwne, im bliżej śmierci, tym artysta staczał się w otchłań mrocznych barw. Odebrał sobie życie w wieku 66 lat, dokładnie 43 lata temu. Dziś jego prace wyceniane są na setki milionów dolarów. Podobno kontemplacja tych monumentalnych prostokątów wycisza i przynosi ukojenie. Oczywiście, wybieram się już niedługo, żeby to sprawdzić. 

Nie czytam Uważam Rze, bo to gazeta pisana pod natchnieniem prezesa Kaczyńskiego. Jednak całkiem niedawno wpadł mi w ręce jakiś archiwalny numer, a w nim recenzja książki. Bardzo dobrej książki. "Od konsumpcji do konspiracji" to pozycja uniwersalna i ponadczasowa, mimo, że o wojnie. Autorka, Anna Strzeżek, porusza w niej ciekawe zjawisko codziennego życia, radości i zabawy mimo widma śmierci, mimo tragedii i ulicznych egzekucji. Jak ludzie zachowywali się w czasie okupacji? Okazuje się, że tak samo jak my dziś. Chcieli się bawić, chodzić do restauracji i oglądać spektakle teatralne, żeby zagłuszyć poczucie lęku, żeby odwrócić uwagę od tragedii, a przede wszystkim pokazać wrogom, że potrafią się śmiać, czyli tak do końca jeszcze nie przegrali. Bo przecież przegrani się nie śmieją. 

Dużo ostatnio piszę, ale nie tak, jakbym chciała. Piszę zwyczajnie, a chciałabym inaczej, oryginalnej, znów bardziej po swojemu. Oczywiście wiąże się to z dużym ryzykiem ogromnego niezrozumienia, co miało już miejsce jakiś czas temu i nic dobrego z tego nie wyszło. A jednak myślę, że jak się coś głęboko czuje, powinno się to konsekwentnie kontynuować... Doskonale pamiętam swoje pierwsze opowiadanie. Było śmiertelnie poważne i mało kto wiedział, o co mi właściwie chodziło. Napisałam je w wieku trzynastu lat. A potem już nic nie było takie, jak wcześniej. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz