czwartek, 19 czerwca 2014

Rozmowy kontrolowane

 

Dwa tygodnie temu Polska świętowała 25 lat wolności. Był Barack Obama, chuczne imprezy, wzniosłe mowy na cześć licznych osiągnięć transformacji. Wolność w tych przemówieniach do narodu odmieniano przez wszystkie osoby i przypadki. Wolność słowa, wolność wyznania, wolne wybory, wolne media. Wczoraj agenci ABW dwukrotnie wtargnęli do redakcji tygodnika Wprost i przy użyciu perswazji, a następnie siły, usiłowali przechwycić kontrowersyjne taśmy z nagraniem rozmów polityków PO. I cały urok celebrowania wolności diabli wzięli...


Doskonale pamiętam, że jako dziecko zawsze domagałam się opowieści o tym, co było dawniej. Najczęściej powtarzane historie to te o półkach z octem, o kartkach na mięso, o Pewexie, o cenzurze w mediach, w szkołach i we wszystkich ówczesnych źródłach historycznych, o podsłuchu na liniach telefonicznych. Egzotyka, którą wtedy ciężko było mi sobie wyobrazić. Ściany miały uszy, więc o rzeczach ważnych mówiło się po cichu, albo nie mówiło się wcale. W ludziach, którzy boleśnie przeżyli tamte czasy, lęk czasem tkwi do dziś - ściszają głos, albo urywają zdanie w połowie, wciąż wierząc, że dyskusje o polityce to nadal temat tabu. 

A przecież nie ma tabu. Tabu zostało zdeptane przez pierwszy, niezależny rząd. Wolność, którą cieszymy się już 25 lat, oznacza, że bez obaw możemy powiedzieć, albo napisać o  wszystkim, co nam w politykach nie pasuje - od wady wymowy i koloru krawata, po styl rządzenia. Za każdym razem tłumaczyłam to mojej mamie, kiedy widząc, że chcę skrytykować jakiegoś polityka, mówiła "No nie wiem, może lepiej o tym nie pisz...". A ja zawsze uważałam, że krytyka - przy zachowaniu fundamentalnych zasad kultury - jest ok, bo chyba na tym polega demokracja, że wypowiadać może się każdy, bez wyjątku. 

Od momentu, gdy Wprost opublikował kompromitujące rozmowy polityków PO, w mediach wrze. Ujawnienie nagrań było ciosem w plecy premiera i jego świty, ale z drugiej strony, takie ciosy politycy otrzymywali przecież nieraz. Dlatego zapewne nikt się nie spodziewał, że w środku dnia służby ABW wejdą do redakcji i zażądają zwrotu materiałów. Bo przecież żyjemy w wolnym kraju, mamy wolne media, które mają przywilej publikowania wszystkiego, co istotne z punktu widzenia społeczeństwa - nawet, a może szczególnie wtedy, gdy treść mocno uwiera obecny rząd. Tak mi się wydawało do wczoraj, kiedy w redakcji Wprost doszło do pogróżek i rękoczynów. Dziennikarz ma prawo i obowiązek chronić zarówno materiały, jak i źródło, z którego pochodzą. Tym bardziej szokuje walka na korytarzach redakcji, przeczesywanie gabinetu, wyrywanie laptopa, wykręcanie rąk. To nie tylko łamanie prawa, to także akt rozpaczliwej desperacji. Afera miała być zapewne subtelnie wyciszona, jednak sprawa wymknęła się spod kontroli.

Stał się cud. W siedzibie Wprost pojawili się także dziennikarze z innych redakcji. W obronie Latkowskiego stanął m.in, Cezary Gmyz (Gazeta Polska, tygodnik Do Rzeczy, portal Niezalezna.pl). O tym, że Polacy w ważnych sprawach potrafią zjednoczyć się ponad podziałami, mieliśmy okazję przekonać się wielokrotnie. Jednak solidarność mediów prawicowych z lewicowymi budzi pewne - pozytywne - zaskoczenie. Dziś rano został opublikowany list otwarty dziennikarzy w obronie Wprost. Pod manifestem podpisali się dziennikarze reprezentujący różne redakcje i różne przekonania. Akurat w tej sytuacji przekonania polskich mediów są spójne - wszyscy są za Latkowskim i jego zespołem. Lista osób popierających tygodnik wciąż się powiększa.

Jeżeli ktoś spodziewał się, że na dzisiejszej konferencji z ust premiera padną jakieś konstruktywne słowa, mające wyjaśnić incydent w redakcji Wprost, zapewne mocno się rozczarował. Wystąpienie było popisem rażącej hipokryzji. Rząd niby nie wiedział o akcji ABW i niby nie ma wpływu na działania prokuratury, a jednak dla dobra narodu polskiego (a przede wszystkim, dla dobra samego premiera), taśmy powinny zostać przekazane w ręce funkcjonariuszy. Zdaniem Tuska „W interesie polskiego rządu jest jak najszybsze i pełne ujawnienie wszystkich materiałów. Z punktu widzenia państwa taki materiał może być niebezpieczny. Jest niebezpieczny, gdy jest nieujawniony”. W tym przypadku jednak premier trochę przesadził. Uchylenie tajemnicy dziennikarskiej jest nieodzowne tylko w sytuacjach ciężkich przestępstw. Incydent taśmowy z całą pewnością się do nich nie zalicza. 

Premier zwołał konferencję, bo jest konflikt - konflikt rządu z mediami. I zgadzam się z Donaldem Tuskiem, że to duży problem. W demokratycznych państwach takich konfliktów nie ma, więc może warto się zastanowić nad granicami ingerencji w wolność słowa, które w tym przypadku zostały ewidentnie przekroczone. Premier stwierdził, że zdaje sobie sprawę, iż cena jaką rząd zapłaci za zaistniałą sytuację będzie wysoka. W grę wchodzą wcześniejsze wybory, które po takiej wpadce (nie pierwszej, zresztą) dla PO mogą skończyć się druzgocącą porażką. Jednak nie od dzisiaj wiadomo, że prawdziwego polityka poznaje się po tym, jak kończy - a żaden premier demokratycznego państwa nie chciałby być zapamiętany, jako dyktator kneblujący usta mediom. Donald Tusk ma szansę być tym pierwszym. Od jego kolejnych ruchów będzie zależał (mocno już nadszarpnięty) wizerunek partii. 

Na ręce marszałek, Ewy Kopacz wpłynął już wniosek o skrócenie kadencji sejmu, wystosowany przez Twój Ruch. Co dalej? Niby kryzysy są rzeczą ludzką i trzeba mieć odwagę się z nimi zmierzyć... Wszystkie oczy zwrócone są teraz na prezydenta RP, Bronisława Komorowskiego, którego świętym obowiązkiem jest bronić praw konstytucji. Prezydent jednak, jak zwykle, zachowuje stoicki spokój i studzi bojowe nastroje głębokimi sentencjami. "Wszyscy doskonale rozumiemy, że pożaru nie gasi się dolewaniem benzyny do ognia. Pożary gasi się spokojnym działaniem, opartym o fundamenty demokratycznego państwa" - powiedział dziś Bronisław Komorowski, podczas uroczystego sadzenia dębów w Łowiczu - jak na ironię losu, nazwanych symboliczne "Dębami Wolności". 


2 komentarze: