Kto nie zna sztuki "Tramwaj zwany pożądaniem", najsłynniejszego utworu Tennessee Williamsa, ten o gatunku, jakim jest dramat, nie może powiedzieć zbyt wiele... Dlatego też, pełna skruchy, postanowiłam jak najszybciej nadrobić tę rażącą lukę w mojej teatralnej edukacji. O spektaklu w reżyserii Bogusława Lindy, który premierę miał przeszło trzy lata temu na deskach warszawskiego Teatru Ateneum, słyszałam wiele dobrych słów. Właściwie, były to same entuzjastyczne opinie. Zwykle nie sugeruję się recenzjami innych teatralnych znawców, bo odbiera mi to całą przyjemność kontemplacji dzieła, ale jednocześnie źle się czuję, nie mogąc opinii innych skonfrontować z własnymi odczuciami. Dlatego też w w minionym tygodniu miałam okazję przekonać się, w czym tkwi ten niegasnący fenomen "Tramwaju...".
Powiedzieć, o dziele Williamsa "dobry" to rażąca obraza dla tego znakomitego dramaturga. "Tramwaj..." jest istnym fenomenem na tle licznych dramatów, które już zaledwie chwilę po napisaniu święciły triumfy na deskach najsłynniejszych teatrów świata. To dramat tak głęboki i przejmujący, że aż nie pasuje do lekkich i przyjemnych musicali, wystawianych na Broadway'u. A jednak pierwsze laury zebrał właśnie na tamtejszej scenie. Premiera spektaklu w reżyserii Elli Kazana miała miejsce w grudniu 1947 roku, a w rolach głównych publiczność mogła zobaczyć Marlona Brando i Jessicę Tandy. Na fali wielkiego triumfu sztuki, cztery lata później powstała jej ekranizacja. Tym razem obok Brando zagrała wielka hollywoodzka gwiazda - Vivien Leigh. Taki duet był gwarancją sukcesu, więc nikogo nie zdziwiło, że obraz był nominowany do Oscara aż w dwunastu kategoriach, z czego zdobył łącznie cztery statuetki - jedną z nich otrzymała Leigh za najlepszą rolę pierwszoplanową.
Przez te wszystkie lata "Tramwaj..." przebył bardzo długą i zawiłą drogę, z czego Broadway i Hollywood były zaledwie dwoma z wielu odcinków na jego trasie. W 1958 roku dotarł wprost na deski Teatru Ateneum w Warszawie. W postać Blanche wcieliła się wtedy zniewalająco piękna Aleksandra Śąska. Dziś na tej samej scenie w roli głównej możemy zobaczyć wspaniałą Julię Kijowską. Śmiało można więc powiedzieć, że sztuka Tennessee Williamsa powoli staje się tradycją teatru na Powiślu. Ciekawe, kto znajdzie się w obsadzie spektaklu za dziesięć, albo dwadzieścia lat? Bo co do tego, że "Tramwaj..." nie opuści sceny Ateneum, nie mam najmniejszych wątpliwości.
#1 Tramwaj na... Ochotę?
"(...) Powiedzieli mi, bym wzięła tramwaj zwany "Pożądanie", a następnie przesiadła się do innego,
o nazwie "Cmentarze". Minąwszy sześć przecznic mam wysiąść na Polach Elizejskich"
~ Blanche DuBois
Wiele szumu w naszym rodzimym kraju wywołał polski przekład dramatu Williamsa. Pojawiały się opinie, że tłumacz zinterpretował tytuł sztuki zbyt dosłownie, przez co odbiorcy mogli czuć się odrobinę skonsternowani, nastawiając się na iskrzącą namiętność, której na scenie jest jak na lekarstwo... Wyjaśnijmy, skąd wziął się tytuł "A Streetcar Named Desire". Powołując się na słowa Jana Kotta, słynnego krytyka teatralnego, trzeba zaznaczyć, że w Nowym Orleanie do 1947 roku faktycznie kursował tramwaj w stronę Desire - jednej z dzielnic tego miasta. A zatem "pożądanie" w tym przypadku jest prozaicznym przystankiem, a nie przejawem płomiennych uczuć. Nie miejmy jednak za złe tłumaczowi, że aż tak popłynął w interpretacji tytułu Williamsa. Ba, powinniśmy być mu wdzięczni, że nie obrał sobie za cel przesadnej skrupulatności - bo kto chciałby iść do teatru na "Tramwaj na ochotę"? Brzmi o tyle swojsko (jak warszawska dzielnica), co groteskowo. Poza tym, w polskim tytule słowo "pożądanie" można interpretować na wiele sposobów i niekoniecznie musi ono przywodzić na myśl pociąg fizyczny. Pożądać można szczęścia, miłości, stabilizacji, spokoju. I, wbrew pozorom, właśnie tego pragnie główna bohaterka sztuki...
#2 Księżniczka i prostak
"Minęły tysiące lat, a oto proszę - Stanley Kowalski, relikt epoki kamienia łupanego..."
~ Blanche DuBois
Słyszeliście o tym, że wystarczy zaledwie jedenaście sekund by wyrobić sobie opinię o człowieku, którego widzimy pierwszy raz w życiu? Dlatego to pierwsze wrażenie jest tak ważne - bo wnioski, jakie wyciągają o nas nowo poznane osoby, trudno potem obalić... Jakie wrażenie może odnieść publiczność, gdy jej oczom pierwszy raz ukazuje się Blanche DuBois, główna bohaterka sztuki Williamsa? Elegancka, starannie uczesana, z nienagannym makijażem. Dama, ale trochę zarozumiała. Kroczy dostojnie po nierównej drodze, chwiejąc się na wysokich szpilkach, a głowę trzyma wysoko, jakby na cały otaczający ją świat patrzyła z góry, z lekką pogardą. Taką Blanche poznajemy, gdy przyjeżdża w odwiedziny do swojej młodszej siostry, Stelli. Nie trzeba wyróżniać się wyjątkową spostrzegawczością, by móc stwierdzić, że nasza bohaterka do miejsca, w którym się właśnie znalazła, pasuje jak pięść do oka...
Nieciekawa okolica i obskurny dom napawają Blanche odrazą. Jeszcze większą niechęć budzi w niej mąż siostry, Stanley - prosty człowiek, robotnik o niewygórowanych ambicjach i raczej marnych perspektywach na życie. Mężczyzna nie jest zachwycony z przyjazdu gościa, a wręcz traktuje Blanche jak uciążliwego intruza. Napięcie rośnie z każdym kolejnym dniem. Ponieważ Stanley nie stroni od alkoholu, w domu Kowalskich co i rusz wybuchają awantury. Stella uparcie broni siostry, ale jej mąż jest nieprzejednany. Niechciana szwagierka budzi w nim agresję, którą Stanley wyładowuje na obu siostrach. W domu aż huczy od najrozmaitszych przekleństw, a w powietrzu latają meble i zastawa stołowa. I choć ukochanemu Stelli nie można odmówić ognistego temperamentu, to mimo wszystko trudno oprzeć się wrażeniu, że dobry i poczciwy człowiek z tego "prostego Polaczka".
Cóż, serce nie sługa, a Stella wydaje się być w swym wybranku zakochana do szaleństwa. Mimo kiepskich warunków i raczej marnego towarzystwa swego prymitywnego szwagra, Blanche decyduje się zostać u siostry jakiś czas. Dlaczego? Oto właśnie cała tajemnica, na której Tennessee Williams zbudował ten doskonały dramat...
#3 Blanche w krainie iluzji
"Nie chcę realizmu. Chcę magii! Tak, tak, magii. Próbuję dawać ją ludziom. Odmieniam rzeczywistość! Nie mówię prawdy, mówię to, co powinno być prawdą (...)"
~ Blanche DuBois
Choć opinię o nowo poznanym człowieku budujemy zwykle w ciągu pierwszych jedenastu sekund, jej wiarygodność jest często mocno wątpliwa. Tak samo jest z Blanche. Choć udaje wytworną damę o nienagannych manierach, w rzeczywistości skrywa wiele tajemnic, z których romans z uczniem i nagła utrata pracy w szkole, w której pracowała, a także miłosne ekscesy w pewnym hotelu o złej sławie, to tylko kilka z wielu grzechów, które nasza bohaterka ma na sumieniu. Nie wiadomo także, co stało się z rodzinną posiadłością, w której wychowały się obie siostry. Blanche twierdzi, że dom przepadł na skutek problemów finansowych. Stanley jednak wątpi w tę historię, szczególnie, że znajduje w jej walizce drogie kreacje i równie kosztowną biżuterię. Czyżby szwagierka przepuściła cały majątek na świecidełka i fatałaszki?
Widzowie szybko przekonują się, że świat, w którym żyje Blanche, daleki jest od rzeczywistości. Bohaterka tworzy iluzoryczne scenariusze, w których jest majętną, rozchwytywaną przez milionerów damą, pławiącą się w luksusach i zupełnie nie pasującą do życia, jakie wiedzie jej siostra. Niestety, każdy piękny sen kiedyś się kończy. Dla Blanche powrót do szarej prozy życia jest o stokroć bardziej bolesny, gdy na światło dzienne wychodzą wszystkie jej kłamstwa i mroczne sekrety. To koniec bajki o pięknej, szczęśliwej księżniczce.
#4 Ostatni przystanek
"Kimkolwiek jesteś - zawsze polegałam na uprzejmości obcych."
~ Blanche DuBois
Jedenaście sekund to jednak zbyt mało, by poznać człowieka tak naprawdę, dogłębnie. Bo prawdziwa Blanche to samotna, nieszczęśliwa, chora kobieta. Wytwory wyobraźni, które stanowiły jej bezpieczny świat, teraz jawią się jej, jak najgorsze koszmary. I choć trudno zaprzeczyć, że bohaterka jest tragiczną ofiarą swoich własnych czynów, nikt nie sili się, by jej pomóc. Jej fantazje o wspaniałym życiu w jednej chwili rozpływają się jak mgła. Długa podróż tramwajem raptownie zmienia trasę. Blanche wysiada na ostatnim przystanku - zwanym "Szpitalem dla obłąkanych"...
Gdybym miała szczegółowo opisać wszystkie walory tego spektaklu, mój tekst ciągnąłby się w nieskończoność, dlatego ograniczę się do najważniejszych aspektów. Fantastyczny scenariusz, wartka akcja i błyskotliwe dialogi czynią ze sztuki Bogusława Lindy niesamowicie wciągające widowisko. Na scenie wspaniale przedstawiono dramat głównej bohaterki - każdy aspekt psychologiczny został przez reżysera skrupulatnie zaakcentowany. Nie da się jednak zaprzeczyć, że siłą napędową sztuki Williamsa jest świetna obsada. Na scenie Teatru Ateneum oprócz wspomnianej już, fantastycznej Julii Kijowskiej występują m.in, Tomasz Schuchardt w roli Stanley'a, urocza Paulina Gałązka jako Stella, a także Bartłomiej Nowosielski, który w spektaklu wciela się w postać Mitcha. Jedną z najzabawniejszych scen, jakie zapamiętałam, był entuzjastyczny taniec Mitcha w strugach deszczu. Publiczność płakała ze śmiechu!
Dramaty Tennessee Williamsa to absolutna klasyka gatunku, a "Tramwaj zwany pożądaniem" obok "Kotki na gorącym blaszanym dachu" jest najlepszym dziełem w całym dorobku literackim tego pisarza. Kto ceni sobie głębokie, przejmujące dramaty psychologiczne, ten z pewnością nie będzie rozczarowany spektaklem w warszawskim Teatrze Ateneum. A jeżeli do porywającego scenariusza dodamy jeszcze świetnych artystów, których nie powstydziłaby się broadwayowska scena, mamy dzieło iście doskonałe, które z pewnością przejdzie do legendy.
teatrateneum.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz