niedziela, 7 maja 2017

Obcy w moim domu


Jeżeli mieliście kiedykolwiek styczność z opowiadaniami Erica - Emmanuela Schmitta, być może pamiętacie historię Odile. Bohaterkę poznajemy pewnego upalnego dnia, w samym sercu skąpanego w promieniach słońca Paryża. Odile to trzydziestoparoletnia dziennikarka, badającą kwestie związane z geopolityką krajów Środkowego Wschodu. Na co dzień mieszka z mężem, cenionym reporterem, ale właśnie w tym, jakże dziwnym dniu, Charles jest w podróży służbowej i nie ma pojęcia o niezwykle osobliwych i niepokojących rzeczach, jakie mają miejsce w ich paryskim mieszkaniu...

Odile z przerażeniem spostrzega, że po korytarzach domu przemieszcza się obca, starsza kobieta. Pierwsze wtargniecie nieznajomej jest, z punktu widzenia logiki, jeszcze względnie do przyjęcia, choć zdecydowanie nie do zaakceptowania (kto to słyszał, włamywać się do obcego domu, w cywilizowanym kraju, w centrum europejskiej metropolii!), ale jak wytłumaczyć fakt, że staruszka ponawia swoje wizyty nawet po tym, gdy Odile wymienia zamki w drzwiach? Na tym jednak nie koniec zaskakujących sytuacji. Niektóre przedmioty w mieszkaniu zaczynają znikać, inne wciąż zmieniają swoje miejsce. Mąż po powrocie z podróży oznajmia naszej bohaterce, że przecież od dłuższego czasu już ze sobą nie mieszkają. Co się dzieje? Czy życie nagle zaczyna sobie z Odile bezczelnie kpić? Doktorat, nad którym kobieta pracuje w pocie czoła, pewnego dnia znajduje się na półce w salonie - dawno napisany i oprawiony w skórę. W pewnej chwili czytelnik sam zaczyna się zastanawiać, kim jest bohaterka opowiadania. Co w jej życiu jest prawdą, a co fikcją? Czy Odile padła ofiarą paskudnych żartów jakiegoś wyjątkowo okrutnego człowieka? A może twórcą tych wszystkich absurdalnych zdarzeń jest jej własny umysł?

Przytoczyłam tę poruszającą historię, bo uznałam, że jest świetnym wprowadzeniem do rozważań nad spektaklem "Ojciec", w reżyserii Iwony Kempy, na motywach twórczości Floriana Zellera. Andre' (w tej roli wybitny Marian Opania) podobnie jak Odile, przestaje panować nad otaczającym go światem. Nagminnie gubi swój ukochany zegarek, mylą mu się lata, wydarzenia, osoby, które jeszcze do niedawna tak dobrze kojarzył. Całą złość i frustrację wyładowuje na córce, Anne (świetna rola Magdaleny Schejbal). Agresja jest jednak tylko przykrywką, pod którą kryje się zagubiony, słaby człowiek...




Reżyserka fantastyczne pokazała w sztuce, jak ludzie z alzheimerem powoli, stopniowo tracą pod nogami grunt. Widzowie podczas spektaklu nie są jedynie obserwatorami wydarzeń, które dzieją się na scenie - i to należy uznać za największy atut przedstawienia. Publiczność wchodzi w buty głównego bohatera, widzi otoczenie oczami przestraszonego, starszego człowieka, który wraz z upływem kolejnych dni i tygodni przestaje zupełnie odnajdywać się w zaistniałej rzeczywistości, nie odróżnia dnia od nocy, a członków rodziny uważa za obcych intruzów. Zeller przedstawił tę chorobę w niezwykle brutalny i bolesny sposób. Andre' cierpi, bo choroba zaczyna obejmować nad nim władzę. Wybuchy złości przeplatane są z atakami bezsilnej rozpaczy. Mężczyzna nie wie już, kto jest wrogiem, a kto przyjacielem, kto podszywa się pod jego córkę i dlaczego raz bliscy opiekują się nim z troską i miłością, a innym razem jawią mu się niczym najgorsi oprawcy.

Warto dodać, że na scenie nie rozgrywa się tragedia jednej postaci - jesteśmy świadkami dramatu całej rodziny i okolicznych osób, które w jakiś sposób są związane z głównym bohaterem. Alzheimer jest okrutną przypadłością - niszczy nie tylko psychikę chorego, ale rujnuje także życie całej jego rodziny. Anne z kamienną twarzą znosi złośliwości i obelgi, jakimi obrzuca ją sfrustrowany ojciec. Choroba Andre' zabiera jej czas, energię, sen i życie prywatne, ale mimo to dziewczyna trwa niezłomnie przy ojcu, poświęcając pracę, miłość, plany i marzenia. Choć Anne najczęściej pada ofiarą przykrości, jakie spotykają ja w relacjach z Andre', główny bohater nie oszczędza nikogo. Dostaje się także każdej kolejnej opiekunce, która, nieświadoma, co ją czeka, decyduje się zająć starszym schorowanym panem. Jedyną osobą, o jakiej Andre' mówi z wielką miłością i ogromną tęsknotą, jest Eliza, druga, nieobecna, córka seniora - jego ukochana, mała dziewczynka... 




Spektakl od początku do końca przedstawia bieg wydarzeń z punktu widzenia Andre'. Mamy więc istną mozaikę snu i jawy, faktów i rzeczy wyobrażonych, autentycznych postaci i nocnych mar. Ale największym fenomenem sztuki Iwony Kempy jest to, że widz utożsamia się z bohaterem, odczuwa jego emocje, przeżywa jego lęki i na własnej skórze doświadcza niemocy, jaka wiąże się z tą chorobą. Jak wytłumaczyć bliskim, że percepcja świata chorego jest zgoła inna niż ich sposób pojmowania otoczenia? Jak udowodnić, że w umyśle trawionym chorobą ciąg wydarzeń przebiega zupełnie inaczej - pamięć rejestruje momenty, które przewrotny mózg sam sobie stworzył, a wypiera fakty. W rezultacie człowiek z alzheimerem żyje jakby w innym wymiarze, reaguje na inne bodźce, a sygnały z otoczenia odczytuje za pomocą sobie tylko znanego kodu. To wszechobecne niezrozumienie, ta niemoc i przerażenie, jakie z każdą kolejną sceną coraz wyraźniej malowało się na twarzy Andre' - cała ta tragedia człowieka zagubionego, niezrozumianego przez otoczenie stała się kanwą spektaklu Kempy. Pokazanie w sztuce wizji świata człowieka chorego, przerażonego i nieporadnego jak dziecko, odniosło piorunujący rezultat - pierwszy raz na deskach teatru widziałam historię tak kameralną, tak bardzo osobistą i tak tragiczną zarazem.

Pozwolę sobie na moment szczerości... Częste obcowanie z teatrem z czasem uodparnia na wszelkie emocjonalne uniesienia, zabija w odbiorcy delikatne jak podmuch wiatru uczucia, a wreszcie skłania do tego, by patrzeć na dzieło z dużym dystansem i rezerwą, oglądać je krytycznym wzrokiem, jak nie przymierzając, mebel w domu aukcyjnym, który niby chciałoby się mieć, ale lepiej zawczasu znaleźć w nim wady, zanim podejmie się pochopną i bez wątpienia kosztowną decyzję, a na ewentualne pretensje będzie już za późno. Przyznaję, że z chwilą, gdy teatr na dobre otworzył przede mną swoje podwoje, z wdzięcznego i emocjonalnego widza stałam się z czasem bezwzględnym krytykiem, nieuznającym żadnych kompromisów. Wzruszenia i porywy serca podczas oglądania spektakli nagle stały mi się obce - szczególnie wtedy, gdy dostrzegłam na scenie pewne zgrzyty i nieścisłości. 

Dlatego też, siedząc na widowni Teatru Ateneum, z pewnym zdumieniem odkryłam, że wzruszenie ściska mi serce i żołądek, a łzy płyną wartkim nurtem i ani myślą przestać. "Ojciec" Zellera w interpretacji Iwony Kempy sprawił, że coś we mnie stopniało. Płakałam jak dziecko, a każda łza, która spływała mi po policzkach, nosie i brodzie cieszyła mnie niebywale. Po pierwsze dlatego, iż uświadomiłam sobie, że jednak nie jestem cyborgiem. Po drugie, bo odkryłam teatralny fenomen, spektakl jeden na milion, a także reżyserkę cechującą się oryginalną estetyką i niesamowitą wrażliwością - wszystko to razem sprawiło, że tamy puściły... 





Wróćmy jeszcze na moment do Odile, bohaterki opowiadania Erica - Emmanuela Schmitta. O tym, że kobieta chorowała na alzheimera, czytelnik dowiaduje się w ostatnich zdaniach utworu. Tak jak i o tym, że intruzem niepokojącym kobietę było jej własne lustrzane odbicie... Niewdzięczny mąż, na którego Odile czekała tak długo w swoim dusznym paryskim mieszkaniu okazał się być jej... synem. Umysł Odile, trawiony chorobą, dokonał pewnej retrospekcji. Bohaterka cofnęła się myślami do czasów, gdy była młodą, aktywną zawodowo dziennikarką. Mimo podeszłego wieku i upływu wielu lat, w głowie Odile wciąż żyły plany związane z kolejnymi wyzwaniami naukowymi. Można by rzec, że tkwienie w świecie tak pięknych iluzji jest dla chorych osób wytchnieniem. Niewątpliwie, do pewnego momentu to prawda. Ból i rozgoryczenie przychodzi w chwili, gdy wizja rzeczywistości chorego nie zgadza się z wizją otoczenia, gdy bliscy za wszelką cenę chcą wyprostować jego pojęcie o świecie, wpoić mu pewne fakty, z którymi ten nie chce się pogodzić... Odile wyparła z pamięci śmierć swojego męża. Przeżywając drugą młodość, ukochanego Charlesa widziała w swoim dorosłym synu. Podobnie rzecz się miała z Andre'. Nieszczęśnik rozpaczliwie przywołuje w pamięci Elizę - swoją dawno zmarłą córkę... 




 "Ojciec" Iwony Kempy jest sztuką przejmująco smutną. To piękna i niesamowicie wzruszająca historia zmagań człowieka z własnym, owładniętym choroba umysłem. Jestem pełna uznania dla reżyserki. Iwona Kempa dokonała czegoś, co do niedawna w teatrze graniczyło z cudem - całkowicie zniosła barierę dzielącą świat przedstawiony na scenie od strefy oglądającej spektakl widowni. Łącząc obie te, dotąd odrębne przestrzenie, sprawiła, że sztuka zyskała niewypowiedzianą głębię, a widz z roli niemego świadka, stał się częścią odgrywanej na scenie historii. Oczywiście, duża w tym zasługa doborowej obsady. Brak mi słów, żeby wyrazić zachwyt dla Mariana Opani. Ten aktor, to istny geniusz sceny teatralnej - nie odgrywa na scenie roli swego bohatera, a wręcz się nim staje. Fenomenalna kreacja aktorska, jaką artysta zaprezentował na deskach Teatru Ateneum, sprawiła, że uwierzyłam w historię Andre'. Jak już wspomniałam, ciężko mnie wzruszyć. Gra Mariana Opani sprawiła, że z oczu poleciały mi kaskady łez. 

Brawa należą się także Magdalenie Schejbal - aktorka bardzo przekonująco wcieliła się w Anne, córkę głównego bohatera. W duecie ze świetnym Przemysławem Bluszczem w roli Pierre'a zagrała naprawdę fantastycznie. Dalszy plan także nie rozczarowuje - w roli opiekunki, Lury zobaczycie Paulinę Gałązkę, a Dariusz Wnuk i Małgorzata Mikołajczak przemykają po scenie, najpierw jako złe zjawy senne, a potem jako personel szpitala. Obsada sztuki nie mogła być bardziej trafiona. Całości dopełnia surowa choreografia przedstawiająca ascetyczne, bardzo nowoczesne mieszkanie, a także niepokojąca, nastrojowa muzyka. 

Zderzenie obrazu świata widzianego oczami osoby owładniętej chorobą z faktycznym stanem rzeczy jest chyba największą, najbardziej bolesną tragedią dla chorego. Ból wywołany rozczarowaniem, ból spowodowany brutalnym zniszczeniem wizji zbudowanej z kojących wspomnień, wreszcie poczucie absolutnego wyobcowania - to wszystko widzowie podczas spektaklu na scenie Teatru Ateneum mogli doświadczyć na własnej skórze. Choć mierzenie się z trudnymi tematami, z którymi na co dzień wolelibyśmy się nie identyfikować, jest ciężkim i niezbyt przyjemnym wyzwaniem, to jednak uważam, takich spektakli jak "Ojciec" Iwony Kempy powinno być na deskach teatrów więcej. Nie tyko otwierają oczy na tragedię osób z alzheimerem, ale pozwalają nam poczuć przez moment, jak to jest odbierać świat przez pryzmat choroby. Cenna lekcja tolerancji i współczucia. 




Zdjęcia, materiały - Teatr Ateneum 
teatrateneum.pl

2 komentarze:

  1. Wybieram się i na ten spektakl niebawem, więc zachęcony świetną recenzją "W progu" - zajrzałem i tutaj. I wszystko byłoby fantastycznie gdyby nie akapit zaczynający się od słów "Wróćmy jeszcze na moment do Odile.." Toż to podwójny spojler! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O nie! Faktycznie, mój błąd... W przyszłości będę uważała, żeby nie zdradzać zbyt wiele ;)

    OdpowiedzUsuń