Szekspir i Teatr Montownia to na pierwszy rzut oka dość dziwne połączenie. Dziwne z tego względu, że pompatyczność dramatu elżbietańskiego i błyskotliwy, prześmiewczy humor, z jakiego słyną czterej artyści wchodzący w skład Montowni to dwie, zupełnie odrębne galaktyki. Widz, nieświadomy konwencji sztuki Johna Weisgerbera, wpadłby zapewne w konsternację wyobrażając sobie Perkucia, Rutkowskiego, Wierzbickiego i Krawczuka w pantalonach, krynolinach i perukach, recytujących z powagą i skupieniem nieśmiertelne wersety "Romea i Julii", "Hamleta" czy "Henryka V". Fragmenty powyższych utworów (i nie tylko tych) faktycznie padają z ust panów przyodzianych w stroje z epoki, ale o powadze - na szczęście! - nie ma tu mowy...
Muszę przyznać, że o Montowni wiedziałam dotąd bardzo niewiele. Kiedy grupa rozpoczynała swą działalność artystyczną, miałam zaledwie dziewięć lat, a moja teatralna wiedza zawężała się do spektakli dziecięcych, wystawianych wówczas na stołecznych scenach. Kiedy aktorzy Teatru Montownia umacniali swą pozycję w środowisku artystycznym, ja zakochałam się bez pamięci w świecie baletu i tańca. Zatem bardzo możliwe, że nasze drogi nadal biegłyby równolegle, nie krzyżując się ani razu, gdyby nie moja wielka sympatia dla obu warszawskich scen Krystyny Jandy. To właśnie tam usłyszałam pierwszy raz o niezwykłym talencie komediowym Rafała Rutkowskiego. Niedługo potem odkryłam, że komediantów jest czterech i tworzą razem silny, zwarty team, cechujący się błyskotliwym humorem i absolutną nieprzewidywalnością.
W ciągu minionych 20 lat panowie wystąpili na 13 warszawskich scenach (m.in, w Teatrze Powszechnym, Collegium Nobilium, nieistniejącym już Teatrze Małym, Studio Buffo, Polonii, Och-Teatrze i Teatrze na Woli), wystawili łącznie 36 spektakli pod szyldem Teatru Montownia, zaliczyli 32 zagraniczne wyjazdy i otrzymali 38 nagród indywidualnych i zespołowych. Przez ponad dwa lata zespół posiadał własną scenę przy ul. Konopnickiej 6 w Warszawie. Od 8 lat artyści Montowni współpracują z Teatrem Polonia i Och-Teatrem, gdzie możemy oglądać ich w takich sztukach, jak: "Wąsy", "Przedstawienie świąteczne w Szpitalu Św. Andrzeja", "Trzeba zabić starszą panią", "Mayday" i "Mayday 2" (Rafał Rutkowski), "Upadłe anioły" (Maciej Wierzbicki), czy "Prapremiera dreszczowca". Imponujące, prawda?
Niezwykle trudno na scenie teatralnej pokazać kunszt chociażby jednego ze słynnych dramatów Szekspira, a zaprezentowanie wszystkich 37 utworów wydaje się być zadaniem karkołomnym. Cóż, bez wątpienia tak właśnie by było, gdybyśmy cały ten szekspirowski zbiór traktowali ze śmiertelną powagą i skupiali się na każdym, nawet najmniejszym szczególe. Jak zauważył Jerzy Limon, teatrolog i literaturoznawca, szczegółowe omówienie całej twórczości Szekspira zajęłoby tydzień, przy założeniu, że opracujemy wszystkie teksty jednym ciągiem... Na szczęście 20 lat temu trzej amerykańscy studenci - Adam Long, Daniel Singer i Jess Winfield - znaleźli sposób, jak to zrobić w ciągu niecałych dwóch godzin. Twórczość Szekspira panowie zawęzili do jednego przedstawienia, podczas którego prezentowali widowni zaledwie urywki, pojedyncze cytaty będące kwintesencją każdego z dramatów. Całość podana w lekkiej, prześmiewczej formie z dramatyzmem miała niewiele wspólnego.
Wcale nie dziwi mnie, że to właśnie "Dzieła wszystkie Szekspira..." ukoronowały 20-letnią działalność artystyczną Teatru Montownia. Nie dziwi mnie to ani trochę, bo trudno o lepszą sztukę, która tak idealnie wpasowałaby się w charakter tej niezwykłej grupy. Ten osobliwy kwartet aktorski, który tworzą Adam Krawczuk, Marcin Perkuć, Rafał Rutkowski i Maciej Wierzbicki, od dwóch dekad bawi do łez, zdumiewa i szokuje publiczność. Łatwo więc domyślić się, że urodzinowy spektakl Montowni musiał spełniać każde z wymienionych wyżej kryteriów. Dlatego też "Dzieła wszystkie Szekspira..." w reżyserii Johna Weisgerbera wydają się być wręcz skrojone na miarę tej artystycznej czwórki.
Ujrzenie Rafała Rutkowskiego w roli Ofelii, czy też Marcina Perkucia stawiającego czoła słynnemu monologowi Hamleta, to bezcenne doświadczenie. A jeżeli dodamy do tego Otella rasistę i Tytusa Andronikusa przygotowującego w telewizyjnym show potrawę ze swojego największego wroga, zabawa staje się doprawdy przednia. Komedie szekspirowskie w wykonaniu Teatru Montownia są arcyzabawne, ale jeszcze zabawniejsze od nich są tragedie tego twórcy. Prawdę powiedziawszy, od komicznych scen i żartów sytuacyjnych aż kręci się w głowie. Choć niektórzy miłośnicy Szekspira mogą poczuć się trochę dotknięci spłyceniem jego dorobku literackiego i prześmiewczym stylem, w jakim prezentowane jest każde z dzieł, to intencją twórców spektaklu z pewnością nie było zdeptanie tak wielkiego klasyka. Ot, po prostu czasem dobrze jest się trochę pośmiać nawet z poważnych spraw. Przecież sam Szekspir kpił sobie nieustannie z ludzkich wad i słabości!
Spektakl oparty jest na ciągłym dialogu z widzami. Aktorzy omawiają poszczególne dzieła z punktu widzenia "ekspertów", nie zatracają się bez reszty w granych przez siebie rolach, ale stoją jakby obok swych postaci, utrzymując dystans i przyglądając im się z pewnej odległości. Nie zabrakło też elementów performance'u - z rolą nieszczęsnej Ofelii miało okazję zmierzyć się kilku śmiałków z widowni i trzeba przyznać, zrobili to nie gorzej, niż nasz aktorski kwartet.
Choć zwykle wybieram przejmująco smutne dramaty, na "Dziełach wszystkich Szekspira..." w wykonaniu Teatru Montownia płakałam ze śmiechu. Żarty padające na scenie nie były może wyjątkowo wysublimowane, ale w niczym nie umniejsza to wartości spektaklu. Wręcz przeciwnie - ze zdumieniem przekonałam się, jak wspaniale czasem odpocząć od bardzo wysublimowanych, wyważonych i wygładzonych do niemożliwości dialogów. I choć panowie nie operują szekspirowskim dialektem, z każdą kolejną sceną widz zaczyna kochać Szekspira coraz bardziej. Nie za tę wzniosłość, ale za tzw. 'clue", które w oryginalnych, niekończących się wersetach czasem ciężko czytelnikowi uchwycić. Montownia pokazuje, że wszystko u Szekspira jest jasne i przejrzyste - Ofelia to rozdygotana wariatka, matka Hamleta to dama o wątpliwej moralności, podobnie jak Julia, która wbrew ówczesnym konwenansom bardzo łaknie doznań cielesnych. Otello do złudzenia przypomina praskiego dresa, a tytułowa Złośnica to pierwowzór wojujących dziś na ulicy feministek. Proste? Proste...
Urzekł mnie ogromny talent, niewymuszony wdzięk aktorów. Z zaskakującą łatwością przeistaczali się płynnie z jednej postaci w drugą, nie tracąc przy tym charakterystycznego dla nich luzu. Nie jestem w stanie wskazać, który z panów zachwycił mnie najbardziej. Siłą Teatru Montownia jest cała czwórka, zespół funkcjonujący jak jeden organizm. Razem stanowią spójną całość, która na scenie powala publiczność na kolana.
W manifeście założycielskim Teatru Montownia widnieje takie oto wzniosłe zdanie:
"Chcemy, bardzo chcemy. Żeby nam się udało. I żeby nam nie odebrało(no) tego chcenia"
Tego właśnie życzę wspaniałym aktorom Teatru Montownia - kolejnych jubileuszy, niezliczonych pomysłów na nowe, przezabawne spektakle i wciąż niegasnącego poczucia humoru, za które publiczność tak bardzo ich kocha.
zdjęcia, materiały - Teatr Polonia/ Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz