Na pierwszy rzut oka bohaterowie sztuki "Casa Valentina" Harvey'a Fiersteina nie różnią się niczym od większości mężczyzn. Stateczni mężowie i ojcowie, wiodący zwyczajny żywot u boku swych zwyczajnych rodzin. A jednak każdego z nich łączy głęboko skrywana tajemnica, której ujawnienie wywołałoby wielki skandal. Bo jak wytłumaczyć bliskim, że pod skórą silnego faceta tkwi delikatna niewiasta?
Jeżeli dziś, w czasach, gdzie nic już nie powinno nas dziwić, transwestyci wciąż budzą kontrowersje, to jak wielkie oburzenie musiała wywoływać ta specyficzna grupa w konserwatywnej Ameryce lat 60? Bez wątpienia ogromne. Trudno więc dziwić się, że heteroseksualni mężczyźni o takich skłonnościach skrzętnie skrywali swą kobiecą naturę, udając "poprawnych", w pełni męskich obywateli, którym nie w głowie maskarady i inne dziwactwa. A jednak natury nie da się oszukać. Dla faceta o kobiecej duszy damska garderoba zawsze stanowić będzie niebywale pociągający widok. Ach, jakby choć na chwilę przywdziać te tiule, koronki, aksamitne halki... Pomysł o tyle kuszący co ryzykowny, bo co począć, gdy w trakcie tych przebieranek pojawi się żona i ujrzy nieszczęśnika w swojej satynowej koszuli nocnej i pończochach? No chyba, że upodobaniom swoim delikwent będzie się poddawał z dala od rodzinnych pieleszy, a najlepiej jeszcze w towarzystwie kompanów o tych samych skłonnościach. Niemożliwe? A jednak...
Historia, którą poznajemy w sztuce Fiersteina wydarzyła się naprawdę. W niewielkiej miejscowości u podnóży gór Catskills w Stanach Zjednoczonych faktycznie istniał ośrodek wypoczynkowy będący oazą dla heteroseksualnych transwestytów. Podobnie jak w spektaklu, nazwa pensjonatu pochodziła od żeńskiego imienia przybranego przez właściciela. Miejsce to pewnie na zawsze pozostałoby tajemnicą, gdyby nie zdjęcia kupione na pchlim targu przez pewnego antykwariusza i wydane w formie albumu zatytułowanego "Casa Susanna". Miejsce to było istnym rajem dla panów o naturze niewieściej - mogli swobodnie przechadzać się w damskich fatałaszkach z dala od wścibskich oczu, karcących spojrzeń i dotkliwych obelg. Perypetie gości pensjonatu "Casa Susanna" stały się dla Harvey'a Fiersteina inspiracją do napisania sztuki "Casa Valentina".
Historia, którą poznajemy w sztuce Fiersteina wydarzyła się naprawdę. W niewielkiej miejscowości u podnóży gór Catskills w Stanach Zjednoczonych faktycznie istniał ośrodek wypoczynkowy będący oazą dla heteroseksualnych transwestytów. Podobnie jak w spektaklu, nazwa pensjonatu pochodziła od żeńskiego imienia przybranego przez właściciela. Miejsce to pewnie na zawsze pozostałoby tajemnicą, gdyby nie zdjęcia kupione na pchlim targu przez pewnego antykwariusza i wydane w formie albumu zatytułowanego "Casa Susanna". Miejsce to było istnym rajem dla panów o naturze niewieściej - mogli swobodnie przechadzać się w damskich fatałaszkach z dala od wścibskich oczu, karcących spojrzeń i dotkliwych obelg. Perypetie gości pensjonatu "Casa Susanna" stały się dla Harvey'a Fiersteina inspiracją do napisania sztuki "Casa Valentina".
Niepierwszy to spektakl Harvey'a Fiersteina, bazujący na temacie crossdressingu. Nazwisko tego dramaturga łączy się z tak kultowymi tytułami, jak "Klatka dla ptaków", czy "Kinky Boots". "Casa Valentina" jest jednak czymś zupełnie innym niż powyższe, w gruncie rzeczy bardzo pogodne i budujące produkcje. To gorzka komedia o zagubieniu, braku akceptacji i próbach odnalezienia się w świecie pełnym sztywnych wzorców i ram. To też w pewnym sensie manifest, w którym środowisko transwestytów zdecydowanie odgradza się od homoseksualistów, uwypukla wyraźne różnice dzielące oba te kręgi i wyraźnie zaznacza swój indywidualizm. Mamy tu styczność z ciekawym paradoksem - bohaterowie utworu Fiersteina walcząc o tolerancję względem transwestytów, wykazują się jej rażącym brakiem w stosunku do gejów i lesbijek (zgodnie z ideą, że "prawdziwi transwestyci powinni być hetero"). Ta historia pokazuje jednak, że rzeczywistość znacznie odbiega od wytyczonych zasad...
Reżyserii sztuki "Casa Valentina" na deskach Och-Teatru podjął się Maciej Kowalewski. Spektakl to wspaniałe widowisko, będące zarazem przezabawną komedią i chwytającym za serce dramatem. Historię hotelu poznajemy przez pryzmat każdego z przebywających tam gości. Obraz przedstawiony przez Kowalewskiego to także niezwykle ciekawe studium psychologiczne, gdzie możemy obserwować, jak inność każdego z bohaterów niesie za sobą nieodwracalne konsekwencje nie tylko dla nich samych, ale także dla ich najbliższych.
Choć problematyka utworu jest bardzo złożona i sporo w niej istotnych wątków, najbardziej zainteresowała mnie relacja Rity (Maria Seweryn) i George'a (Rafał Mohr), właścicieli hotelu. Para ta do złudzenia przypomina mi Gerdę (Alicia Vikander) i Einara (Eddie Redmayne) z filmu Toma Hoopera - "Dziewczyna z portretu". W obu przypadkach dochodzi do kryzysowego momentu, gdy mężczyzna odkrywa swoją kobiecą naturę, co nieuchronnie prowadzi do rozpadu związku. Nagle w relacji dwojga ludzi pojawia się "ona" - ta, która zaczyna coraz bardziej dominować nad męskim obliczem. George lepiej czuje się będąc Valentiną, Einar w pewnym momencie bezpowrotnie staje się Lili. Każda z kobiet przeżywa wielki dramat, jakim jest utrata partnerów, z którymi jeszcze do niedawna budowały wspólne życie i planowały przyszłość.
Choć oba utwory powstały na motywach autentycznych wydarzeń, różni je czas i miejsce akcji, co bez wątpienia wpłynęło na losy bohaterów. "Casa Valentina" odzwierciedla konserwatywną, pełną uprzedzeń Amerykę lat 60', gdzie nagminnie inwigilowano i prześladowano osoby o przekonaniach niezgodnych z przyjętymi normami. Bohaterowie spektaklu są rozdarci pomiędzy pragnieniem ujawnienia się i walki o swobodę i akceptację, a lękiem przed konsekwencjami takiej decyzji. Dodatkowo pensjonat zagrożony jest zamknięciem, gdy lokalne władze odkrywają sekrety wypoczywających tam gości.
Einar Wegner przeobraził się w Lili trzydzieści lat przed tym, jak George stał się Valentiną. Choć Dania wydaje się być krajem bardziej otwartym i tolerancyjnym, tytułowa "Dziewczyna z portretu" także musiała stawić czoła środowisku pełnemu stereotypów i uprzedzeń. Mimo iż losy obu par potoczyły się zupełnie inaczej, każdy z bohaterów cierpiał ten sam ból, oba małżeństwa przeżyły ten sam koszmar. W obu utworach możemy znaleźć kluczowe, niemal identyczne sceny, gdzie panie w akcie rozpaczy i desperacji błagają żeńskie wcielenia swoich mężów, by przywróciły im tych mężczyzn, których pokochały i za którymi tak bardzo tęsknią.
Gra w tak niecodziennym spektaklu, jakim bez wątpienia jest "Casa Valentina", to dla aktora ogromne wyzwanie. Nieczęsto możemy obserwować, jak siedmiu mężczyzn wciela się na scenie w kobiety. Dodajmy, że metamorfozy te są wręcz zdumiewające. Brak mi słów by opisać, z jakim zachwytem patrzyłam na każdego z artystów. Wdzięku i szyku mogłaby im pozazdrościć niejedna dama! Lekkość, z jaką panowie stawiali stopy w delikatnych pantofelkach na obcasach, pełne gracji ruchy, które podkreślały dodatkowo rozkloszowane spódnice, a ponadto - torebeczki, naszyjniki, pończoszki, rękawiczki...
Ileż kobiecości w tym spektaklu, który przecież zdominowali faceci! Nawet Maria Seweryn w seksownej spódnicy z mocno podkreśloną talią ginęła wśród panów dumnie prezentujących swoje barwne kreacje. Chyba widzowie zgodzą się ze mną, że wśród wspaniałej obsady brylował przezabawny Cezary Żak. Aktor w sztuce wcielił się w Bessy, postać niezwykle wyrazistą, która zapewniała publiczności masę śmiechu swoimi rozbrajająco zabawnymi komentarzami. W pamięci utkwiła mi także niewielka rola Piotra Machalicy, który jako sędziwa i odrobinę marudna Teresa wypadł naprawdę fantastycznie. Zaskoczeniem była metamorfoza Witolda Dębickiego - na scenę wkroczył jako charyzmatyczny, groźny sędzia ze strzelbą w ręku, by po chwili przeistoczyć się w poczciwą ciotkę. Przykładów takich jest oczywiście więcej. Zachwyt budziły także Valentina (Rafał Mohr) i Gloria (Piotr Borowski) - postacie barwne, niczym egzotyczne ptaki.
Choć spektakl z założenia miał być komedią, zdecydowanie więcej tu smutku, niż śmiechu. Sztuka porusza bardzo ważne aspekty, wśród których brak tolerancji i liczne uprzedzenia nadal stanowią ogromy problem, który dzieli społeczeństwo i dotkliwie krzywdzi tych "innych", "gorszych". Niech więc spektakle takie jak "Casa Valentina" będą zaproszeniem do dyskusji i okazją do zastanowienia się, dlaczego wciąż tak trudno nam zaakceptować to, co inne, dlaczego wciąż uważamy, że jedynym słusznym sposobem na życie jest ten nasz - własny...
zdjęcia, materiały - Och-Teatr/ Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury
Mano partneris ir aš stengiausi kūdikiui daugiau nei septynerius metus. Mėginome vaisingumo kliniką jau keletą metų, kol kažkas pasakė man susisiekti su tokiu galingumu pavadintu "Agbazara Temple", kuris padėtų man gauti prenantą. Ir aš "Mes labai džiaugiamės, kad mes susisiekėme su DR.AGBAZARA, nes jo nėštumo burtai mus įtvirtino, ir aš nuoširdžiai jį tikiu, ir jo įgaliojimai tikrai mums padėjo, aš esu dėkingas už visus, kuriuos jis padarė. Susisiekite su juo el. paštu: ( agbazara@gmail.com ) arba ( WHATSAPP; +2348104102662 ), jei bandysite gauti vaiko, jis turi įgaliojimus tai padaryti.
OdpowiedzUsuń