niedziela, 15 kwietnia 2018

Miłość i inne przestępstwa


Sinobrody Dei Loher w niczym nie przypomina bezwzględnego mordercy z baśni Charles'a Perraulta. Skromny, zwyczajny mężczyzna o niczym niewyróżniającej się powierzchowności. Introwertyk, który na co dzień pracuje jako sprzedawca damskiego obuwia. Zaskakujące więc, że Henryk na kobiety działa jak magnes i rozbudza w nich niekontrolowane żądze. Zbyt wielkie, by mógł im podołać...

W literaturze miłosne uniesienia zawsze przedstawiano w sposób mocno przerysowany. Miłość na kartach powieści zawsze jest "zbyt", "nad wyraz", "niewyobrażalnie", "chorobliwie", "aż po grób". Zwłaszcza to ostatnie. Dla wielu romantycznych bohaterów konanie z miłości wydaje się być najcudowniejszym zwieńczeniem ludzkiej egzystencji... Powodów miłosnych zgonów jest bez liku, a wszystkie bez wyjątku są niesłychanie poruszające. Literatura przyzwyczaiła nas do tragedii miłosnych na wielką skalę, więc trudno zrozumieć, że sprawca uśmiercił swą lubą ot tak sobie, bez większej przyczyny. A co można powiedzieć o delikwencie, który czynność tę powtarza kilkakrotnie, nie mając żadnego konkretnego motywu, a nawet więcej - nie znając swych ofiar zbyt dobrze? Możemy powiedzieć, że człowiek ten cierpi na daleko posunięte zaburzenia osobowości i powinien być jak najszybciej odizolowany od społeczeństwa. A jeżeli dodamy do tego fakt, iż ofiary same prosiły się o śmierć, a konanie w ramionach mordercy było ich wielkim pragnieniem? Cóż, w takiej konfiguracji nie zostaje nam nic innego, jak wysnuć wnioski, że chorzy na głowę byli wszyscy uczestnicy tej dziwnej zabawy... 

Choć powyższe hipotezy brzmią całkiem rozsądnie, Dea Loher nie poprzestała w swych rozważaniach na pozornym racjonalizmie. Biorąc na warsztat "Sinobrodego", autorka postanowiła zajrzeć w głąb duszy mordercy, poznać jego lęki, pragnienia, potrzeby i powody, dla których dopuścił się zbrodni. Ta zaskakująca interpretacja sprawia, że bezwzględny potwór zyskuje ludzką twarz, a jego przestępstwa stają się dla nas bardziej zrozumiałe. Mimo, że zabójstwo wciąż pozostaje zabójstwem, pojawia się tu nowy, dotąd niespotykany motyw romantycznej śmierci - z lęku przed miłością. 

Surowe, poruszające, momentami brutalne dramaty Dei Loher stanowią duże wyzwanie dla każdego reżysera. Po tym, jak Iwona Kempa z sukcesem wystawiła na scenie Teatru Ateneum trudną sztukę "Nad Czarnym Jeziorem", po kolejny utwór Loher sięgnął Marek Kalita. Spektakl "Sinobrody - nadzieja kobiet" na deskach Teatru Dramatycznego na Woli jest kwintesencją stylu tej wspaniałej niemieckiej autorki. Kalita wiernie oddał klimat i charakter dramatu, prezentując widzom to, co u Loher najlepsze. 




Henryk Sinobrody jest zwyczajnym mężczyzną o niewzbudzającej większego zainteresowania powierzchowności. Na co dzień pracuje w sklepie obuwniczym jako sprzedawca. Miłosne fascynacje stanowią zdecydowane przeciwieństwo stylu życia, jaki Henryk preferuje, więc konsekwentnie  unika sytuacji, które zapoczątkowałyby jakiekolwiek związki, burząc przy tym jego spokój i równowagę. Niestety, prawdą jest, że im bardziej od czegoś uciekamy, tym bardziej to do nas wraca, dlatego też Henryk, mimo swych dziwactw, cieszy się dużym powodzeniem u płci przeciwnej. Dlaczego? Może pociąga je skrytość tajemniczość nieznajomego brodacza? A może po prostu zadziałała tu odwieczna zasada, że to, co niedostępne wydaje się najbardziej fascynujące? 

Trudno zrozumieć, jak to się stało, że ręce tak spokojnego człowieka splamiły się krwią tylu niewinnych niewiast. Jak ktoś tak łagodny mógł dopuścić się tak brutalnych czynów? Może zabrzmi to odrobinę niedorzecznie, ale Henryk zabijał w obronie własnej. Dusząc, dźgając je nożem i wymierzając w ich stronę lufę karabinu, mężczyzna bronił się przed przywiązaniem, przed falą gwałtownych uczuć, przed siłą miłości, która zmiotłaby z powierzchni ziemi jego bezpieczną przystań, jego azyl samotności. 

I żeby nie było - ostrzegał. Sygnalizował, żeby nie podchodziły za blisko, żeby nie wzdychały, nie rozpływały się w zachwytach, nie obiecywały sobie zbyt wiele, bo może się to dla nich źle skończyć. Powinien ustawić przed domem tabliczkę: "Uwaga! Teren skażony biologicznie!", albo "Strefa zagrożona wybuchem!" Tylko co by to dało? Wszak nie od dziś wiadomo, ze kobiety uwielbiają łamać zasady i ponosić ryzyko. Zaryglowałby drzwi, wlazłyby oknem. Zamurowałby okna, przecisnęłyby się kominem. Czasem jak ktoś nie rozumie słowa "nie", do głowy przychodzą już tylko ostateczne rozwiązania...




Na pierwszy rzut oka, utwór Dei Loher z baśnią Charles'a Perraulta łączy jedynie tytuł. Bajkowy Sinobrody mordował z zimną krwią, karząc w ten sposób swoje partnerki za ciekawość. Śmierć ponosiły wszystkie jego wybranki, które złamały zakaz wstępu do tajemniczej komnaty. Za drzwiami pilnie strzeżonego, ponurego pomieszczenia psychopata trzymał ciała swoich żon, a każda kolejna niewiasta po przestąpieniu progu komnaty wkrótce dołączała do poprzedniczek... No dobrze, ale czego strzeże Henryk, niepozorny sprzedawca damskich pantofli? Najtrafniej rzecz ujmując, swojej prywatności, której nie zamierza ofiarowywać żadnej z pań. Henryk Sinobrody jest zadeklarowanym samotnikiem, ascetą, odludkiem, outsiderem, człowiekiem nieprzystosowanym do życia w komitywie. Choć zainteresowanie tylu dam bardzo mu pochlebia, kiedy przychodzi co do czego, bohater cofa się, broni, ostrzega by wreszcie, w akcie rezygnacji, natrętną pannę najzwyczajniej w świecie udusić. 

Przypadek Henryka stanowi rzecz jasna mocno przerysowany i przejaskrawiony przykład postępującego w dzisiejszych czasach zjawiska izolacji. Przez wieki człowiek funkcjonował jako stworzenie stadne, by dziś wreszcie zaszyć się w swej norze i wegetować w samotności. Choć historia ta jest na szczęście ponurą bajką, zawiera w sobie bardzo prawdziwe, smutne wnioski. Obumierają nasze relacje, burzą się związki. Budujemy mury, za którymi chowamy się przed otoczeniem. Tak jest bezpieczniej i łatwiej. Zamiast cierpieć z miłości i rozpaczy, lepiej w ogóle się w nią nie angażować. Zamiast tęsknić za bliskimi, lepiej w ogóle ich nie posiadać. 

Trzeba też koniecznie wspomnieć o kobietach, które przecież na własne życzenie oddają się w ręce Henryka na pewną śmierć. Kochają go miłością romantyczną, "ponad miarę" i w dowód swego uczucia decydują się dla niego umrzeć. Albo płonąc z namiętności, fantazjują o jego brutalnych zbrodniach. Jak bardzo samotnym i zdesperowanym trzeba być, żeby oddać życie dla kilku chwil rozkoszy? 




Spektakl stanowi wspaniałe studium psychologiczne analizujące współczesne problemy relacji międzyludzkich. Choć tematyka bliska jest naszej codzienności, sztuka nie zatraciła baśniowego, tajemniczego tła, które wywołuje ciarki na plecach i trwogę w sercu. Każdą ze scen, w której Henryk dokonuje mordu, podkreśla doskonale komponująca się z utworem muzyka, a mroczne sceny dopełnia czerwone, światło, symbolizujące krwawe zbrodnie bohatera. Sztuka porusza, niepokoi, momentami bulwersuje. Wszystko to jednak Marek Kalita dozuje widzom w odpowiednich proporcjach, zachowując doskonałą równowagę pomiędzy baśniowym horrorem, a współczesnym dramatem. 

Wspaniale Kalita dobrał do swej sztuki obsadę. Henryk Niebudek, jeden z wiodących aktorów sceny Teatru Dramatycznego, brawurowo wcielił się w tytułową rolę Sinobrodego. Na scenie towarzyszyło mu grono wielkich artystek, wśród których brylowała Małgorzata Niemirska i wciąż zachwycająca, mimo dojrzałego wieku, aktorka i modelka, Helena Norowicz. Ujęła mnie takze swym wdziękiem urocza Anna Gorajska w roli romantycznej Julii, a  Małgorzata Rożnatowska zadziwiła odważną rolą prostytutki, Tanji. 




Baśń dla dorosłych o lekkim zabarwieniu socjologicznym - tak w dużym skrócie można opisać "Sinobrodego..." w reżyserii Marka Kality. W przeciwieństwie do upiornej bajki Perraulta, utwór Dei Loher jest zdecydowanie bardziej smutny, niż straszny, a morderca budzi jedynie żal i politowanie. Choć przypadek chorobliwego samotnika, który zabija z lęku przed bliskością, jest dużym przejaskrawieniem, warto zastanowić się nad przesłaniem autorki. Może w tej bajce tkwi głęboko ukryta diagnoza naszego społeczeństwa - zbyt samotni by kochać, zbyt zakochani, by żyć. 


zdjęcia, materiały - Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz