poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Zróbmy sobie teatr


Zanim mglista wizja reżysera przerodzi się w zgrabnie skrojoną sztukę, twórcę i artystów czeka żmudna praca, podczas której scenariusz ulega nieustającym modyfikacjom, role przypisane aktorom przechodzą ciągłe zmiany, a końcowy rezultat nieraz mocno odbiega od początkowych ustaleń. Widzowie kontemplując gotowy spektakl nie mają pojęcia, jakie huragany myśli i burze mózgów z licznymi wyładowaniami na kolegach dzieją się podczas prób na scenie. A że dociekliwość jest jedną z fundamentalnych cech ludzkiego gatunku, sam proces przygotowawczy często nurtuje nas bardziej, niż finalny efekt...

Nic dziwnego zatem, że dramaturdzy wielokrotnie tworzyli spektakle o spektaklach, rozbierając przy tym teatr na części pierwsze i ukazując widowni poszczególne jego elementy. Podział ról, próby, konflikty i liczne starcia w zespole, sukcesy i porażki - oto wielka tajemnica, na temat której zwykły śmiertelnik może snuć jedynie domysły. Zabieg ten wymaga wiele odwagi, bo oto na naszych oczach reżyser ukazuje artystyczny świat bez jakichkolwiek ozdobników i ubarwień. Widzowie, przyzwyczajeni do widoku aktorów promieniejących blaskiem chwały, mają niepowtarzalną okazję zobaczyć ich w chwilach słabości, co dotąd przecież wydawało się niemożliwe. Zakulisowa seria niefortunnych zdarzeń to doskonały materiał na farsę, o czym doskonale wiedział Bogusław Schaeffer. 

W dorobku tego wybitnego muzyka, kompozytora i dramaturga znajdziemy wiele utworów traktujących o pracy artystów, o teatrze "od kuchni" - "Scenariusz dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego", "Próba", "Kwartet dla czterech aktorów", "Ostatnia sztuka", czy "Demon teatru" to tylko niektóre z nich. Za ten ostatni z tytułów (nie wystawiany wcześniej w Polsce ani gdziekolwiek indziej) wziął się Andrzej Domalik. Prapremiera "Demona teatru" na deskach warszawskiego Teatru Ateneum miała miejsce w czerwcu 2016 roku i wciąż nie znika z repertuaru. Oby widniała w nim jak najdłużej, bo tak oryginalnych i zaskakujących spektakli nie ujrzycie na polskich scenach zbyt często. 




Śledząc poczynania bohaterów "Demona...", widzowie wchodzą w rolę podglądaczy, którzy z ukrycia przyglądają się grupie artystów w trakcie pracy nad nowym spektaklem. Oto pewien reżyser wciela się w postać reżysera, który wystawia sztukę, do której angażuje aktorów grających... aktorów (Grzegorz Damięcki, Bartłomiej Nowosielski, Ewa Telega i Mateusz Łapka). Czujecie już zawroty głowy? Ha, a to dopiero początek! W scenariuszu autorstwa anonimowego dramaturga niejasne jest właściwie wszystko - ani tam treści, ani akcji, ani przesłania. Ta niesamowicie złożona konstrukcja pudełkowa pełna jest nieprzewidywalnych wątków, a każda ze scen jest dla widza zaskakującą niespodzianką. Kto jest kim? Kto gra kogo? Co jest prawdą, a co wytworem wyobraźni twórcy? Oto kwintesencja "Demona...". Sztuka Schaeffera jest jak tajemnicza szarada, podchwytliwa łamigłówka, którą widz sam musi rozwiązać. 




Kim jest tytułowy demon? Oto kolejna zagadka. Może nim być ów anonimowy autor scenariusza, ale określenie to równie dobrze pasuje do reżysera o bardzo ekscentrycznym charakterze (w tej roli Krzysztof Tyniec). Jedno jest pewne - demoniczna sztuka wywołuje na scenie sporo zamieszania. Choć aktorzy otrzymują skrypty z jasno określonymi rolami, koncepcja na temat kształtu przdstawienia zmienia się nieustannie. Praca nad spektaklem stoi w miejscu, bo jak zagrać coś, o czym nie ma się bladego pojęcia? Artyści głowią się, kombinują, zgadują, naradzają się, improwizują, a reżyser nie ułatwia im zadania, siejąc w zespole intrygi i plotki. I chwała mu za to...

Wskutek licznych pomówień i wzajemnych zarzutów senna atmosfera na scenie znika momentalnie. Między aktorami iskrzy, a złośliwe zaczepki skutkują wyładowaniami o wielkiej sile. Konflikty nie sprzyjają koleżeńskiej atmosferze, ale - o dziwo - rozkręcają sztukę. Każdy z artystów pokazuje swój prawdziwy charakter. W mgnieniu oka znikają blokady, a na scenie zaczyna się prawdziwe show. Festiwal emocji toczy się w najlepsze ale... kogo właściwie oglądamy na scenie? Artystów wystawiających sztukę, czy postacie ze sztuki o sztuce? A może to już nie jest spektakl? Może aktorzy Teatru Ateneum niespodziewanie wyszli ze swych ról i na scenie widzimy po prostu Tyńca, Damięckiego, Telegę, Nowosielskiego i Łapkę w pełnej krasie - bez masek, bez udawania, bez scenariusza? 




Sztuka o tak nietypowym charakterze wymaga silnej obsady. Na szczęście i na tym polu reżyser nas nie zawiódł. Choć wszyscy artyści wykazali się ogromną charyzmą i sporym dystansem do siebie, nie da się ukryć, że ten spektakl należy do Krzysztofa Tyńca. Aktor w roli cynicznego reżysera despoty zagrał fantastycznie, a jego złośliwe uwagi i cięte riposty podbiły serca rozbawionej do łez widowni. Spektakl jest też istną gratką dla miłośników Grzegorza Damięckiego. Po przejmująco smutnej roli Myszkina w "Nastasji Filipownej" artysta udowadnia widzom, że równie dobrze czuje się w konwencji komediowej. Damięcki w sztuce Schaeffera wciela się w postać aktora - intelektualisty, który usilnie stara się zgłębić sens tajemniczego scenariusza. Jego sumienność i powaga stanowią pretekst do uszczypliwych i przezabawnych żartów reżysera - tu właśnie Tyniec pokazał swój niezrównany talent komika. 

Wbrew pozorom, artyści nie mieli łatwych ról. Choć spektakl opowiada o przygotowaniach do spektaklu - czyli pokazuje aktorską codzienność - nie brakuje tu zaskakujących wyczynów, które znacznie odbiegają od standardowych prób. Widzowie mają niepowtarzalną okazję ujrzeć trio Damięcki - Nowosielski - Łapka swingujące wdzięcznie z parasolami w ręku, a Ewa Telega wykonuje baletowy popis, którego nie powstydziłaby się niejedna tancerka! Każdy z aktorów prezentuje wielki talent i równie wielkie poczucie humoru, co razem gwarantuje doskonałą zabawę. 




"Demon teatru, czyli mniejsza o to" (bo tak brzmi pełen tytuł spektaklu) jest absolutnym ewenementem. Pierwszy raz spotykam się ze sztuką, która ma w sobie trochę inscenizacji, trochę spontaniczności, a całość przywodzi na myśl "making of" złożony z wielu zabawnych wpadek, gaf i spontanicznych żartów zza kulis. Spektakl Andrzeja Domalika intryguje masą niedopowiedzeń i zagadek, na które trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź. Choć odbiór sztuki wydaje się być nad wyraz prosty, jeszcze długo po wyjściu z teatru widza nurtuje zasadnicze pytanie - widowisko było wyreżyserowaną grą, czy demonicznie dobrą improwizacją? 



Zdjęcia, materiały - Teatr Ateneum 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz