środa, 21 listopada 2018

Pozostawieni


Nieraz zastanawiałam się, dlaczego świat ich tak bardzo nie lubi. Dlaczego Żyd zawsze jest persona non grata - bez względu na to, gdzie się znajduje. Historia udowodniła nam już, że siła nienawiści ma wielką, destrukcyjną moc. Niewyobrażalne zbrodnie, jakich dokonano na niewinnych ludziach tylko z powodu ich odmiennej narodowości, wciąż wywołują we mnie szok i niedowierzanie. Wydawać by się mogło, że te makabryczne doświadczenia powinny nauczyć nas empatii i współczucia. Niestety, cierpimy chyba na nieuleczalną postać ksenofobii, a przekonanie, że naród żydowski to ludzie gorszej kategorii, na stałe zakorzeniło się w naszej polskiej mentalności.

Gdyby nie "Rejwach" w Teatrze Żydowskim, pewnie nigdy nie zainteresowałabym się twórczością Mikołaja Grynberga. Dotychczas miałam w głowie jakiś mglisty zarys jego postaci - wiedziałam, że z dużym zaangażowaniem poświęca się problematyce Żydów polskich, ale nie miałam pojęcia, że jest także świetnym fotografem, a jego zdjęcia poruszają równie mocno, jak książki, które pisze. Zanim "Rejwach" ujrzał światło dzienne, czytelnicy mogli kojarzyć pisarza z takimi tytułami, jak "Ocaleni z XX wieku", czy "Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne". Kilka miesięcy temu premierę miała "Księga wyjścia" - zbiór opowieści o wydarzeniach marca 1986. Książki Grynberga w boleśnie szczery sposób pokazują dramat ludzi, którzy - choć przeżyli Holocaust - wciąż borykają się z ciężarem ogromnej traumy, którą przekazują kolejnym pokoleniom. Konsekwencją prześladowań i lęków było nierzadko ukrywanie żydowskiego pochodzenia. Autora wcale nie dziwi postawa jego rozmówców:

"Mieszkamy na terenach, które były pod okupacją niemiecką, i wszyscy wiemy, co tu się stało. Podkreślam, że nie chcę wracać do licytowania się, kto więcej wycierpiał. Ale żydowskie rodziny przeszły przez coś innego. Z tych rodzin zostały strzępki (...) Nie doznali na tej ziemi nic dobrego. Ich sąsiedzi ich nie wspierali, potem ich zdradzili, Niemcy ich wyrzynali, Polacy sprzedawali. Jakie oni mają mieć wspomnienia? (...)" *




"Rejwach" to poniekąd kontynuacja "Oskarżam Auschwitz...". W swojej książce Mikołaj Grynberg zawarł 31 krótkich opowiadań o powojennych traumach, o żywej nienawiści Polaków do Żydów, o antysemityzmie, który zmusza bohaterów do nieustannej konspiracji i życia w ciągłym strachu. Znamienne, że reżyserii spektaklu podjął się Andrzej Krakowski - człowiek, który sytuacje opisywane w książce zna także z własnych doświadczeń. Sądzę, że przeżycia Krakowskiego miały istotny wpływ na kształt jego sztuki. Może właśnie dzięki temu zyskała emocjonalną głębię - nie ma tu płaskich opowieści wyrecytowanych suchym, reporterskim tonem. Ze sceny emanuje autentyczny ból i smutek. 

Głównym bohaterem spektaklu jest sam autor (w tej roli Jerzy Walczak). Poznajemy go w chwili, gdy siedzi przy stoliku w dworcowej kawiarni i w skupieniu wystukuje na komputerze treść jednego ze swoich opowiadań. Atmosfera na scenie jest napięta - każda z postaci przemykających obok pisarza zachowuje się tak, jakby czekała, żeby móc w końcu wyznać przed nim wszystkie skrywane tajemnice. W istocie, tak właśnie jest. Uderzające, że pod maskami obojętnych na świat przechodniów kryje się tak wiele ofiar krwawej historii. 




Bardzo przejmujące są te wszystkie opowieści, którymi dzielą się z autorem jego rozmówcy. Szczególnie utkwiła mi w pamięci historia dziewięćdziesięcioletniej Klementyny (Ernestyna Winnicka). Choć koszmar wojny skończył się przecież ponad siedemdziesiąt lat temu, kobieta wciąż ukrywa się gdzieś w zakamarkach Łodzi, zatajając swoje pochodzenie:

"Oszukiwałam męża. Oszukiwałam dzieci. Oszukiwałam znajomych i koleżanki w pracy. Oszukiwałam cały świat! A wie Pan po co? Po to, żeby żyć. Nie po to, żeby żyć lepiej. Robiłam to tylko po to, żeby żyć!" **

Podobnych historii w książce Grynberga jest wiele, co tym bardziej działa na widza wstrząsająco - bo jak to możliwe, że w XXI wieku, kiedy widmo wojny dla wielu jest już mglistym wspomnieniem, niektórzy ludzie wciąż żyją tak, jakby czas się zatrzymał? Dlaczego? Ciężko to zrozumieć komuś, kto pochodzi z zupełnie innego świata. Polacy stali - i wciąż stoją - po drugiej stronie barykady. Wiadomo, że nie trzeba być agresorem, żeby krzywdzić innych - obojętność także potrafi dotkliwie ranić. Skąd w nas tyle obojętności i pogardy dla Żydów?

Takie pytania zaczęły mi krążyć po głowie, gdy swój monolog rozpoczęła Barbara Szeliga. Jej bohaterka to pozbawiona sumienia i zaślepiona masą uprzedzeń, bezduszna dewotka. Kobieta z szokującą łatwością opowiadała o krzywdach, jakich  już w dzieciństwie dopuszczała się wobec rówieśników pochodzenia żydowskiego. Bicie i podpalanie (!) małego chłopca to tylko jeden z wielu grzechów, jakie ta pani ma na sumieniu. Równie bulwersujące były wywody pewnej okrutnej nauczycielki (Joanna Przybyłowska), żyjącej w przekonaniu, że Żydzi to niewdzięczny, roszczeniowy naród:

"Komu zawdzięczacie życie? No przecież, że nam, Polakom. Życie własnych stawialiśmy na szali, żeby was uratować. O tym chyba pan pamięta? A wy tylko o tym, że Polacy byli gorsi od Niemców. Chcecie dalej tu mieszkać, to czas się pogodzić z rzeczywistością (...)" **



Zdaję sobie sprawę, że dużym wyzwaniem dla reżysera jest stworzenie spójnego obrazu z kilkudziesięciu niewielkich elementów. Miałam jednak duży problem z wzajemnym przenikaniem się postaci i łączeniem w jeden wątek kilku zupełnie odrębnych historii. W pewnym momencie aktorzy skupili się razem na niewielkiej przestrzeni sceny, tworząc coś w rodzaju klubu dyskusyjnego - to zdecydowanie słaby punkt programu. Fakt, opowiadania Grynberga są tak dobre i tak wartościowe, że szkoda zrezygnować z któregoś z nich. Dlatego też wiele historii wykorzystanych w spektaklu sprawia, że jest on treściwy i wielowymiarowy (różne poglądy, różne spostrzeżenia, różne światy), ale jednocześnie dało to także efekt rozproszenia. Może niektórych momentów i niektórych postaci mogłoby w ogóle nie być na scenie? Na przykład dworcowy skrzypek. Cenię niesamowicie talent, jaki reprezentuje Henryk Rajfer, ale po co te nieśmieszne żarty, po co w ogóle ta postać? Podobny problem miałam z panią geneolog (Izabela Rzeszowska). Wiem, że jej historia zawarta jest w książce, ale ten element zupełnie nie pasował mi do całej układanki. Fajnie za to zagrali Marcin Błaszak i Piotr Chomik

Koniecznie muszę wspomnieć o scenografii, bo jest naprawdę świetna. Zaaranżowanie sceny na dworzec kolejowy to genialny pomysł i bardzo dobrze koresponduje z treścią sztuki. Do tego jeszcze głos z megafonu informujący o opóźnieniach pociągów. Doskonały - podobnie jak muzyka z akordeonu idealnie dopasowana do klimatu opowieści. 




Intencją Mikołaja Grynberga nie było oceniać, ani oskarżać, a jednak w spektaklu wyczułam sporo żalu i ukrytych pretensji. Nie jest to głos płynący tylko z jednej strony, bowiem w "Rejwachu" swoimi refleksjami dzielą się i Żydzi i Polacy. Niestety, reżyser bardzo wyraźnie podkreślił, kto w tej historii jest ofiarą, a kto oprawcą, nie pozostawiając widzom przestrzeni do własnych przemyśleń. Odniosłam wrażenie, że w spektaklu Andrzeja Krakowskiego nie ma miejsca dla dobrych Polaków, a naprawdę wierzę, że i tacy czasem się zdarzają. 

Choć spektakl momentami jest nierówny, uważam, że premiera "Rejwachu" to ważne wydarzenie. Warto poświęcić czas na podróż z bohaterami Grynberga wgłąb ich wspomnień - myślę, że niejeden widz odkryje w tej treści mądre i pouczające przesłanie. Dobra sztuka powinna poruszać do głębi, więc "Rejwach" na pewno zalicza się do tej kategorii. Jestem wdzięczna Andrzejowi Krakowskiemu za to, że wziął na warsztat książkę Grynberga i przeniósł ją na scenę Teatru Żydowskiego. Ten spektakl to cenna lekcja, która uczy empatii i tolerancji - czyli dokładnie tego, czego Polakom tak bardzo brakuje...



fot. Bartek Warzecha
Materiały - Teatr Żydowski w Warszawie
www.teatr-zydowski.art.pl


* Fragment wywiadu Michała Gostkiewicza z Mikołajem Grynbergiem dla serwisu gazeta.pl 
** Fragmenty z książki Mikołaja Grynberga "Rejwach" ( Wydawnictwo Nisza, 2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz