wtorek, 13 listopada 2018

Kobiety bez mężczyzn


Zakochałam się w Vedranie Rudan od chwili, gdy na scenie warszawskiego Teatru Dramatycznego padły pierwsze słowa sztuki na motywach jej dzieła, wypowiadane przez Magdalenę Czerwińską: "Zabiłam go. Jak wszyscy zabójcy mam poczucie, że moja zbrodnia będzie mniejsza, jeśli ofiara spluwa, rzyga i nie myje członka (...)". "Miłość od ostatniego wejrzenia" to spektakl o kobietach -  o ich ciele, o ich uczuciach, o ich prawie do bycia szczęśliwą i o mężczyznach, którzy wszystko to niszczą - ciało, uczucia i szczęście. Iwona Kempa kolejny raz wzięła na warsztat trudny utwór, którego motywem przewodnim jest ogromne cierpienie - i znów poruszyła mnie do głębi.  

"Miłość od ostatniego wejrzenia" doskonale koresponduje z z dotychczasowymi spektaklami zrealizowanymi przez Iwonę Kempę. Reżyserka konsekwentnie wybiera utwory współczesnych dramaturgów, a cechą wspólną każdej z jej sztuk jest przejmujące cierpienie. Tak w dużym skrócie mogłabym podsumować wszystkie spektakle Kempy, jakie dotychczas obejrzałam. "Ojciec" Floriana Zellera na scenie Teatru Ateneum z fenomenalną rolą Mariana Opani to istny wyciskacz łez. "Nad Czarnym Jeziorem" Dei Loher przygnębia od pierwszej chwili, a z każdą kolejną minutą widzowie pogrążają się w coraz większym smutku. Podobnie jest z "Miłością..." Vedrany Rudan. To sztuka porażająco szczera, wstrząsająco prawdziwa i totalnie bezkompromisowa. 

Książka Vedrany Rudan to wstrząsająca spowiedź kobiety, której od najwcześniejszych lat towarzyszył nieustanny lęk, ból i upokorzenie, dla której kobiecość jest przekleństwem, a mężczyźni najgorszymi wrogami i bezwzględnymi oprawcami. Autorka nie sili się na subtelność - jej bohaterka bez ogródek mówi o piekle na ziemi, jakiego zaznała od ojca i męża. Wulgaryzmy wzmacniają przekaz, jaki płynie z jej opowieści i podkreślają nienawiść, jaką kobieta żywi do całego męskiego świata. Co wrażliwsi widzowie na początku mogą być zszokowani tym emocjonalnym i bezpośrednim dialektem, ale po chwili dosadne określenia nawiązujące do traumatycznych przeżyć emocjonalnego i intymnego życia bohaterki nie budzą już konsternacji, a jedynie ogromny żal i współczucie. 

Iwona Kempa zaangażowała do tego niezwykłego projektu pięć aktorek Teatru Dramatycznego - Karolinę Charkiewicz, Magdalenę Czerwińską, Annę Gajewską, Małgorzatę Niemirską i Agatę Wątróbską. Każda z artystek - poza Małgorzatą Niemirską, która w sztuce wciela się w matkę bohaterki - uosabia Tildę w poszczególnych okresach jej życia. Ta mozaika wspomnień, wyznań i bolesnych retrospekcji przedstawiona na scenie wywołuje kaskadę sprzecznych uczuć. Mocny język i szokująco szczere wyznania mogą budzić głębokie zdumienie, ale szok szybko ustępuje miejsca poczuciu solidarności z bohaterką utworu. Wmawianie sobie i innym, że życie partnerskie to bajka, w zderzeniu z tak bezkompromisową szczerością zupełnie traci sens.  Która z nas choć przez chwilę nie myślała podobnie o związkach, seksie i ludzkiej fizjologii, niech pierwsza rzuci kamień. 




Dramat Tildy rozpoczyna się już na etapie wczesnego dzieciństwa, kiedy dziewczynka staje się ofiarą przemocy niezrównoważonego psychicznie i wiecznie pijanego ojca. Dziecko wychowuje się bez miłości, w atmosferze ciągłego lęku, w poczuciu absolutnego osamotnienia. Ojciec oprawca okazuje dziewczynce jawną nienawiść, a matka całkowitą obojętność - jest biernym obserwatorem krzywdy córki, której nie broni z lęku o własny spokój i bezpieczeństwo. Wychowanie w tak dysfunkcyjnym, patologicznym domu musiało wpłynąć na późniejsze relacje Tildy - zagubiona, niepewna siebie i niekochana marzy o rycerzu na białym koniu, który zabierze ją do krainy wiecznego szczęścia. Tilda utożsamia wyjście za mąż z wolnością i wyswobodzeniem się z toksycznych rodzinnych więzi. Niestety, Vedrana Rudan pokazuje tu klasyczny schemat powielania wzorca, który panował w rodzinnym domu. Tilda ucieka od ojca kata, by wpaść w ramiona męża sadysty. Niepostrzeżenie tworzy sobie tę samą hermetyczną przestrzeń pełną lęku - dokładnie taką, jaką pamięta z czasów dzieciństwa.




Spektakl Iwony Kempy powinien obejrzeć każdy, bez wyjątku. Jego bezpośredni, silny wydźwięk otwiera oczy na sprawy, które do niedawna były tematem tabu, a jakiekolwiek próby oswojenia ich spotykały się ze sprzeciwem i potępieniem. Na co dzień nie mówi się raczej o rzeczach brzydkich - o zapachu ciała, o wydzielinach z narządów płciowych, o tym, że seks nie musi być wcale pięknym aktem miłosnym i że fizyczność może budzić też niechęć i odrazę. W utworze bardzo silnie zarysowana jest kwestia związana z ciałem i fizjologią mężczyzny i kobiety. Bohaterka odważnie dzieli się spostrzeżeniami na temat relacji intymnych w swoim związku małżeńskim. Nie ma tu miłosnych uniesień, czułego dotyku i zmysłowych pieszczot. Seks jest karą, ciało męża wzbudza w niej wstręt, a zbliżenia kojarzą się tylko z przemocą i bólem. Wraz z biegiem czasu nienawiść i agresja potęgują się, Tilda jest regularnie bita, gnębiona i poniżana. Jej bolesne doświadczenia budzą wiele zdumiewająco szczerych, a  momentami także zabawnych refleksji o funkcjonowaniu mężczyzn, o ich zezwierzęceniu, o męskiej egzystencji ograniczającej się jedynie do podstawowych cielesnych potrzeb: 

"(...) z mężczyznami nie wolno rozmawiać otwarcie. Nie patrzeć im zbyt często w oczy, nigdy nie mówić prawdy, nie oczekiwać gry fair. Żyć bez nich nie można, ale istnieją reguły. Krótkie zdania. Czy jadłeś, kiedy wracasz, twoje koszule są tam, umyłam cipkę, miałam superorgazm, jesteś fenomenalny, chcesz piwo czy wino (...) Żadna filozofia, jeśli kogoś kochasz, jesteś psem, jeśli nie kochasz, jesteś panem (...)"




Twórczość Vedrany Rudan cechuje niezwykle trudna tematyka. "Miłość od ostatniego wejrzenia" to nie jedyna skandalizująca książka jej autorstwa. Równie wielkie kontrowersje wywołały też inne tytuły Rudan, np. "Ucho, gardło, nóż" (na motywach tej książki powstał monodram Krystyny Jandy wystawiany w Teatrze Polonia), "Murzyni we Florencji", czy "Oby cię matka urodziła".

W utworach Rudan aż kipi od wulgaryzmów, a problematyka każdej z powieści jest nakreślona mocną kreską. Miłość od ostatniego wejrzenia" to lustro, w którym nie chcemy się przeglądać, a jednak prawda, jaką ujrzymy w tym spektaklu, działa oczyszczająco, przynosi ulgę. W końcu ktoś nazwał po imieniu te wszystkie drażliwe kwestie, o których wstyd było powiedzieć na głos. Słuchając treści utworu Rudan na scenie Teatru Dramatycznego odniosłam wrażenie, że pisarka chciała skłonić swych czytelników do szczerości  - jeżeli nie wobec partnerów, to przynajmniej wobec samych siebie.




Iwona Kempa fantastycznie zaadaptowała utówr Vedrany Rudan na potrzeby sceny teatralnej. Głosu Tildzie użyczyły cztery niezwykle utalentowane aktorki - Karolina CharkiewiczMagdalena CzerwińskaAnna Gajewska i Agata Wątróbska. Każda z artystek utożsamia się z innym etapem życia bohaterki. Pomysł na tak oryginalą narrację zasługuje na szczery zachwyt. Reżyserka, dzieląc tekst na kilka głosów, pogłębiła jeszcze atmosferę dramatyzmu, jaki bije z książki Rudan. Aktorki momentami odgrywały też role postaci pobocznych - to rozwiązanie również okazało się bardzo trafione. Spektakl jest o kobietach, więc słusznie reżyserka uznała, że na scenie nie ma miejsca dla mężczyzn. Zachwyciła mnie atmosfera jedności i bliskości wszystkich artystek. Wspólnie stworzyły kompletny, wielowymiarowy obraz bohaterki dramatu. 

Perełką w spektaklu jest rola Małgorzaty Niemirskiej, która na scenie wciela się w matkę Tildy. Szczególnie szokuje i porusza jej wybuchowy monolog okraszony - jakżeby inaczej - masą "kwiecistych ozdobników". Wulgaryzmy w ustach Niemirskiej, którą zawsze kojarzyłam z kreacjami wyważonych dam, to ciekawe doświadczenie. Wielka odwaga i doskonała, charyzmatyczna rola. 

Podczas oglądania sztuki warto zwrócić uwagę na scenografię i kostiumy autorstwa Joanny Zemanek. Aktorki na scenie ubrane są w suknie ślubne, będące elementami projektu artystki, zatytułowanego "Popiół i diamenty"




Cieszę się, że Iwona Kempa wybrała właśnie ten tekst. Może nie uczyni on wielkiej rewolucji obyczajowej, nie zbawi zastraszanych kobiet, nie ukaże opresyjnych mężczyzn, ale z pewnością otworzy oczy i skłoni widzów do refleksji nad jakością dzisiejszych relacji i nad sensem tkwienia w związkach opartych na wzajemnej niechęci i agresji. Puenta utworu Vedrany Rudan jest dość przygnębiająca - "Żyć bez mężczyzny? Może to ocaliłoby świat i uczyniło go lepszym?" Obyśmy nie doczekali dnia, kiedy słowa Tildy nabiorą realnego sensu...



Zdjęcia - K. Bieliński
Materiały - Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz