poniedziałek, 26 listopada 2018

Krem za wolność Polski


Na stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości scena Teatru Ateneum wystawiła sztukę inspirowaną postacią Ignacego Jana Paderewskiego. Sztuka Macieja Wojtyszki miała szansę stać się imponującym portretem wielkiego muzyka i działacza politycznego, a tytułowa rola Krzysztofa Tyńca - obietnicą wspaniałych wrażeń. Niestety, spektakl wyreżyserowany przez Andrzeja Strzeleckiego jest  marną parodią na temat polskiego patriotyzmu, a żarty, jakie aktorzy wypowiadają na scenie, wywołują jedynie zażenowanie. 

Przyznaję, że wizualnie Fantazja polska wypada całkiem nieźle. Scena Teatru Ateneum zaaranżowana jest na apartament  Państwa Paderewskich w hotelu Gotham, który zajmowali podczas pobytu w Nowym Jorku. W sztuce hotelowy salon przeobraził się w biuro Fundacji Pomocy Polskim Ofiarom Wojny, a także w miejsce licznych burzliwych debat i spotkań "na szczycie", w których uczestniczył sam prezydent USA Thomas Woodrow Wilson (Marek Lewandowski) wraz z żoną Edith (Katarzyna Łochowska). Scenę zapełniają lalki, które Helena Paderewska (Marzena Trybała) sprzedawała, żeby uzyskać fundusze na cele charytatywne. Wokół nich gromadzą się bohaterowie tej opowieści - Paderewska, jej przyjaciółka, wielka śpiewaczka, Marcelina Sembrich - Kochańska (Ewa Telega), sekretarka pani Heleny, Mary Lee (Katarzyna Ucherska) oraz nieokrzesany Francuz, osobisty pomocnik Paderewskiego, Marcel Piou (Dariusz Wnuk). Ten przyjemny dla oka obrazek potraktowałam jako zapowiedź naprawdę ciekawego spektaklu. Niestety, początkowa ekscytacja momentalnie zgasła, gdy na scenie rozbrzmiały pierwsze słowa sztuki.




Nie ulega wątpliwości, że przyczyną klęski spektaklu są drętwe dialogi bohaterów, naszpikowane mnóstwem ciężkich żartów i marnej jakości ripost. Tekst jest całkowicie pozbawiony lekkości. Irytację budzą też przerysowane cechy każdej z postaci. Helena Paderewska według Wojtyszki i Strzeleckiego to kobieta despotyczna i niestabilna emocjonalnie. Może jej postać miałaby w sobie urok, gdyby nie sztuczne gesty, miny i niepotrzebny szum, jaki roztaczała wokół siebie Marzena Trybała, wcielając się w postać żony muzyka. Niepotrzebnym zabiegiem jest także łamana polszczyzna u Mary i Marcela. Liczne przejęzyczenia i wtrącanie obcych słów miało pewnie za zadanie rozśmieszyć publiczność, ale i tym razem pomysł nie wypalił. 




Kreacja Paderewskiego jest zdecydowanie poniżej możliwości aktorskich Krzysztofa Tyńca. Aktor właściwie mógłby równie dobrze w ogóle nie wychodzić na scenę, bo postać muzyka została w sztuce zupełnie zepchnięta na margines - ogranicza się jedynie do sporadycznego wygłaszania patetycznych frazesów. Fatalny tekst pociągnął spektakl na dno razem z aktorami, którzy, mimo niepodważalnego talentu, nie byli w stanie obronić tak słabego przedstawienia. Sytuację ratowała wspaniała Ewa Telega i trzeba przyznać, że na tle pozostałych artystów jej rola wypadła naprawdę świetnie. Ogromna ekspresja i zaangażowanie, jakie aktorka pokazała na scenie sprawiło, że postać Marceliny sprawiała wrażenie naturalnej i autentycznej, a ironia, z jaką wypowiada się diwa operowa, wywołuje szczery śmiech - a to w tej sztuce prawdziwa rzadkość. 




Przedstawienie w dużej mierze bazuje na prawdziwych wydarzeniach. Biografia Paderewskiego, jego działalność muzyczna, czynny udział w polityce i nieocenione zasługi dla naszego kraju mogły posłużyć Wojtyszce za podstawę do budowania wciągającej fabuły, pełnej wielowymiarowych, fascynujących postaci. Niestety, autor zupełnie strywializował barwny życiorys muzyka i podał go publiczności w ciężkostrawnej, mocno groteskowej wersji. Wojtyszko napisał tę sztukę na zamówienie Instytutu Adama Mickiewicza z okazji stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Utwór miał być na tyle uniwersalny i przystępny, żeby zrozumiała ją także zagraniczna publiczność. Cóż, myślę, że może być z tym duży problem. O ile zaangażowanie w działalność patriotyczną faktycznie jest kwestią dość uniwersalną, o tyle zagraniczni widzowie raczej nie pojmą specyficznego humoru i absurdalnych scen z których jasno wynika, że decyzje dotyczące ważnych, międzynarodowych spraw podejmowano przy herbatce, albo podczas kobiecych rozmów o zaletach kosmetyków.




W wywiadzie dla listopadowego "Dialogu" dramaturg tłumaczy, co było jego motywacją podczas pisania sztuki: 

"Fantazja polska" opowiada o narodowych przeczuleniach, miała być rodzajem smutnego żartu. Zarażeni wizją historii jako ruchem wielkich przemian ekonomiczno - społecznych (...), nie dostrzegamy, że czasem o losach świata decyduje coś drobnego, niekoniecznie podpartego logiką. 

Istotnie, niektóre elementy spektaklu zupełnie pozbawione są sensu. Na przykład krem Paderewskiej - ów drobiazg o rewolucyjnej sile. W sztuce receptura kosmetyku stała się kartą przetargową pomiędzy panią Heleną, a prezydentową USA. Ceną w tym sporze była wolność polskiej ojczyzny... Jaki z tego wniosek? Najwyraźniej losy Polski leżały w rękach żony muzyka - albo raczej w jej kosmetyczce. Oglądając spektakl Andrzeja Strzeleckiego, można całkowicie zwątpić w ówczesny system dyplomacji... Spektakl ostatecznie uśmierciła finałowa scena teatralnego lamentu Marcela, kiedy mężczyzna dowiedział się o śmierci swojego syna, stwierdzając przy tym: "zginęło dziesięć minut ludzi". Nie wiadomo, śmiać się, czy płakać... Panowie, dlaczego to uczyniliście? 




Poza doskonałą Ewą Telegą dużym atutem spektaklu były kury - prawdziwe, żywe, ale jak na kury, zdumiewająco spokojne i grzeczne (tresowane?). Skąd na scenie kury? Otóż Helena Paderewska zajmowała się hodowlą kur rasowych. Zakładam, że w rzeczywistości zwierzęta trzymane były na terenach podmiejskich, w środowisku przyjaznym kurom. Wobec tego nasuwa się pytanie, co kury robiły w hotelu? Żeby podkreślić absurd tej sytuacji wspomnę jeszcze, że na imię im dano Skłodowska i Konopnicka. Wiadomo, patriotyzm...




Jest mi niezwykle smutno, że doznałam tak wielkiego zawodu na scenie, którą kocham ponad miarę. Obejrzałam niemal wszystkie spektakle w repertuarze Teatru Ateneum i dotąd żaden z nich nie wywołał we mnie rozczarowana. Przykre, że tym razem - mimo szczerych chęci - doprawdy nie ma czego chwalić...



Zdjęcia - Bartek Warzecha
Materiały - Teatr Ateneum w Warszawie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz