Stwierdzenie, że sztuka Bonn Parka jest o depresji byłoby zbytnim uproszczeniem. "Smutek i melancholia" porusza przede wszystkim odwieczny problem samotności. Życie głównego bohatera wypełnia pustka. Dni ciągną się jeden za drugim, a każdy z nich jest taki sam. Monotonny, senny tryb życia znacząco wpływa na postrzeganie czasu - egzystując w stanie całkowitego letargu, bohater ma poczucie, że istnieje na świecie od niepamiętnych czasów. Tysiące, dziesiątki tysięcy lat, podczas których widział wszystko i wszystkiego doświadczył, wymęczyły go doszczętnie. George ostatkami sił człapie przez życie w żółwim tempie, pragnąc, żeby to wszystko wreszcie wyhamowało, skończyło się. Zamarło. Zniknęło.
Depresja jest dziś jedną z najczęściej spotykanych chorób cywilizacyjnych. Mimo, iż problem dotyczy osób w każdym wieku, zwykle identyfikujemy to zaburzenie z młodszym pokoleniem. Stereotypowy pacjent z przewlekłą depresją ma od 25 do 45 lat, jest singlem (choć może mieć też rodzinę) i pracuje na stanowisku managera w jednej z wielkich zagranicznych korporacji. Choć czynniki wpływające na pojawienie się zaburzeń depresyjnych mogą być różne, do najczęstszych przyczyn zaliczane są: presja i stres w pracy, permanentny brak czasu i przestrzeni na życie osobiste, przerost ambicji, mobbing, problemy w relacjach międzyludzkich, traumy, rozpad związku, śmierć bliskiej osoby...
Powyższe czynniki mogą przytrafić się każdemu, bez względu na wiek i sytuację życiową. Dlaczego zatem prawo do depresji zawłaszczyli sobie młodzi, ambitni ludzie sukcesu? Nie wiadomo. Wiadomo natomiast że trzymając się stereotypowego myślenia o depresji, łatwo zapomnieć, że cierpią na nią także ludzie wykraczający poza utartą definicję tej choroby. Problem samotności i utrata bliskich osób, przebyte traumy, izolacja i niechęć do kontaktów ze światem w znacznej mierze dotyczą osób starszych, a tym samym są oni równie zagrożeni depresją, jak młode pokolenie. Doskonałym przykładem jest George, bohater "Smutku i melancholii" Bonn Parka. Spektakl w warszawskim Teatrze Dramatycznym na Scenie Przodownik w reżyserii Piotra Waligórskiego to wzruszająca historia człowieka, który na skutek depresji całkowicie utracił wolę życia.
George (Zdzisław Wardejn) żyje zupełnie sam. Upływający czas zabrał mu przyjaciół, miłość i resztki sił do wstawania z łóżka. Osierocony jak dziecko, pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia, zdziecinniały i nieporadny starszy pan tkwi na niewielkiej przestrzeni swojego mieszkania i w stanie totalnej rezygnacji czeka na koniec. Całkowita izolacja i brak poczucia czasu sprawiają, że nie zauważa on już nic poza swoim smutkiem i rezygnacją. Nic dziwnego, że egzystencja na ziemi coraz bardziej ciąży studzonemu życiem staruszkowi, który wszystko poznał, wszystkiego doświadczył i wszystko przeżył. Dawniej wznosił się na szczyty swoich możliwości zawodowych (choć nie wiemy zupełnie, kim George był i czym się zajmował), kochał namiętnie wiele razy, kilka z tych razów przypieczętował przysięgą małżeńską. Z jego wspomnień wyłania się wybitna postać, głodna przygód i nowych doświadczeń. Tym bardziej bolesne jest zestawienie dawnego George'a łaknącego życia z tym obecnym Georgem, który żyje już tylko po to, żeby zaspokajać swoje potrzeby fizjologiczne...
"Bardzo chciałbym umrzeć. W tej piaszczystej niecce, w której się urodziłem. Z widokiem na morze. Bardzo spokojnie i o zachodzie słońca. To niestety niemożliwe..."*
Park porównuje swojego bohatera do wielkiego żółwia słoniowego, który egzystuje na świecie od niepamiętnych czasów. Widział, jak rodziły i upadały wielkie cywilizacje, uczestniczył w każdej wojnie, jaką znajdziemy na kartach historii, doświadczył wszystkiego, czego tylko można doświadczyć. W porównaniu do powolnego, żółwiego tempa George'a, świat pędzi z zawrotną szybkością - tak wielką, że trudno mu dostrzec umykające dni, tygodnie, miesiące, lata, wieki.
"Postawił stopę na ziemi i skończyła się epoka lodowcowa. Usiadł na łóżku - Rzym zbudowano, przeciągnął się - Rzym zniszczono. Zrobił jeden krok w stronę okna, urodził się Mozart, zrobił drugi krok, zaczęły się zdjęcia do "Amadeusza". Odsłonił firankę, skończył się kapitalizm. Spojrzał przez okno, lato, jesień, zima, wiosna. Koniec dnia, początek dnia. Koniec świata, początek świata"*
Na scenie oprócz George'a widzimy także postać narratora tej smutnej historii (Waldemar Barwiński), który pełni rolę niewidzialnego opiekuna głównego bohatera. Wzruszające są sceny, gdy ten okrywa śpiącego staruszka, parzy mu herbatę i gotuje zupę. Może gdyby George miał takiego przyjaciela w zmaterializowanej postaci, inaczej postrzegałby swoje obecne życie?
Bonn Park ma zaledwie 31 lat, ale jego świadomość na temat depresji i osamotnienia jest ogromna. O długim i obfitującym w liczne doświadczenia życiu Georga autor opowiada z dużą dozą ironii, ale pod powłoką humorystycznej narracji można wyczuć także zmartwienie, troskę i ogromne współczucie. Okoliczności, w jakich znalazł się bohater powodują, że utwór ma więcej z dramatu niż z komedii. Owszem, nie brakuje w spektaklu śmiesznych momentów. Jest ich nawet całkiem sporo. Jednakże trudno zapomnieć, że śmiejemy się z głęboko nieszczęśliwego, odrobinę infantylnego starszego pana, który każdego dnia marzy już tylko o tym, żeby móc w spokoju odejść z tego świata.
Na scenie właściwie nie dzieje się nic, a mimo to absolutnie nie wieje nudą. Starszy jegomość poza dwoma dłuższymi monologami, mówi raczej niewiele, niewiele także robi. Przemieszcza się po mieszkaniu w istotnie żółwim tempie, zupełnie bez celu. Spektakl Piotra Waligórskiego jest jednym z tych, które przy wykorzystaniu minimum ruchów i dźwięków, przekazują widzowi zdumiewająco dużo treści. Oczywiście, funkcję komentatora pełni tu Waldemar Barwiński i wychodzi mu to naprawdę świetnie. Jest on doskonałą przeciwwagą dla George'a, który przez większą część sztuki sprawia wrażenie, jakby zapadł w stan hibernacji. Barwiński za to skacze, macha rękami, tarza się w trocinach, którymi wysypana jest cała scena, a przede wszystkim - opowiada, opowiada i opowiada. Snuje bez końca historię George'a, jakby jego żywot faktycznie sięgał ery mezozoicznej. Mówi ze sporą dozą ironii, ocierając się o absurd, ale pod pokrywą licznych przejaskrawień i metafor kryje się obraz zwykłego, nieszczęśliwego człowieka.
Na scenie właściwie nie dzieje się nic, a mimo to absolutnie nie wieje nudą. Starszy jegomość poza dwoma dłuższymi monologami, mówi raczej niewiele, niewiele także robi. Przemieszcza się po mieszkaniu w istotnie żółwim tempie, zupełnie bez celu. Spektakl Piotra Waligórskiego jest jednym z tych, które przy wykorzystaniu minimum ruchów i dźwięków, przekazują widzowi zdumiewająco dużo treści. Oczywiście, funkcję komentatora pełni tu Waldemar Barwiński i wychodzi mu to naprawdę świetnie. Jest on doskonałą przeciwwagą dla George'a, który przez większą część sztuki sprawia wrażenie, jakby zapadł w stan hibernacji. Barwiński za to skacze, macha rękami, tarza się w trocinach, którymi wysypana jest cała scena, a przede wszystkim - opowiada, opowiada i opowiada. Snuje bez końca historię George'a, jakby jego żywot faktycznie sięgał ery mezozoicznej. Mówi ze sporą dozą ironii, ocierając się o absurd, ale pod pokrywą licznych przejaskrawień i metafor kryje się obraz zwykłego, nieszczęśliwego człowieka.
Obu aktorom przypadły w udziale bardzo trudne i wymagające role, więc tym większy mój zachwyt, że każdy z nich poradził sobie z tym zadaniem doskonale. George Zdzisława Wardejnna wzruszył mnie do łez - obserwując wydarzenia na scenie, łatwo można było uwierzyć w tragedię i ból starego, samotnego człowieka, który sam już nie wie, kim jest i ile ma lat...Siedziałam na tyle blisko, żeby móc bez problemu obserwować liczne grymasy na twarzy aktora, którymi genialnie zagrał nieporadnego, zdziecinniałego i zrezygnowanego staruszka. To piękne, kiedy aktor tak wiarygodnie odgrywa swoją rolę, że masz ochotę zerwać się z miejsca i go przytulić. Waldemar Barwiński miał na scenie przede wszystkim bawić i wychodziło mu to świetnie. Jego postać skutecznie łagodziła smutek i przygnębienie, które rosło we mnie z każdym kolejnym słowem George'a, z każdym jego nieporadnym, człapiącym krokiem, z każdą kolejną łyżką zupy, którą powoli, powoli kierował do ust. Barwiński był skutecznym antidotum na wszechogarniającą mnie melancholię - gdyby nie on, pewnie już po kilku minutach od rozpoczęcia spektaklu, zaniosłabym się rzewnym płaczem.
Ogromne pochwały należą się Janowi Kozikowskiemu za scenografię i kostiumy do spektaklu. Scena została doskonale zaaranżowana na małe, wysłużone mieszkanie z masą wiekowych sprzętów mebli i porozstawianych na blacie stołu naczyń, sztućców i innych bibelotów.. Ten "funkcjonalny nieład" dodatkowo wzmacnia atmosferę przygnębienia, jaka towarzyszy bohaterowi przez cały czas trwania sztuki. Niespodzianką jest fakt, że elementy dekoracji są prawdziwe - kuchenka grzeje, lodówka chłodzi, czajnik gotuje wodę, a ze zlewu leci woda. Żeby jeszcze bardziej podkreślić autentyzm dramatu, w jednej ze scen Waldemar Barwiński podgrzewa prawdziwy żurek z jajkiem - aromat zupy już po kilku chwilach roztacza się w każdej części sali. Koncepcja Kozikowskiego doskonale koresponduje z tytułem sztuki - wszystko, co widzimy na scenie - od wersalki, przez górę naczyń, aż po ponury sweterek George'a - otacza aura smutku i melancholii.
Ogromne pochwały należą się Janowi Kozikowskiemu za scenografię i kostiumy do spektaklu. Scena została doskonale zaaranżowana na małe, wysłużone mieszkanie z masą wiekowych sprzętów mebli i porozstawianych na blacie stołu naczyń, sztućców i innych bibelotów.. Ten "funkcjonalny nieład" dodatkowo wzmacnia atmosferę przygnębienia, jaka towarzyszy bohaterowi przez cały czas trwania sztuki. Niespodzianką jest fakt, że elementy dekoracji są prawdziwe - kuchenka grzeje, lodówka chłodzi, czajnik gotuje wodę, a ze zlewu leci woda. Żeby jeszcze bardziej podkreślić autentyzm dramatu, w jednej ze scen Waldemar Barwiński podgrzewa prawdziwy żurek z jajkiem - aromat zupy już po kilku chwilach roztacza się w każdej części sali. Koncepcja Kozikowskiego doskonale koresponduje z tytułem sztuki - wszystko, co widzimy na scenie - od wersalki, przez górę naczyń, aż po ponury sweterek George'a - otacza aura smutku i melancholii.
"Smutek i melancholia" Piotra Waligórskiego to przejmująca opowieść o samotności, rezygnacji i powolnym przemijaniu. Utworów o tej tematyce powstało całe mnóstwo, jednak sztukę Bonn Parka wyróżnia fakt, że jako jeden z nielicznych postanowił zobrazować depresję człowieka starego, który nie ma już siły i ochoty szukać pomocy u specjalistów. Zamiast żyć pełnią życia i cieszyć się czasem, jaki mu pozostał, George zastygł w bezruchu, w oczekiwaniu na kres swej męczącej wędrówki. Spektakl otwiera oczy na problem dotychczas marginalizowany, uczy empatii i skłania do myślenia, jak wielu jest na świecie takich George'ów i w jaki sposób można odmienić ich los...
fot. Katarzyna Chmura
Materiały - Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy
Dbając o swoje zdrowie psychiczne, warto skorzystać z usług profesjonalnej poradni psychologicznej. Na stronie https://psycholog-ms.pl/ znajdziesz informacje o doświadczonym zespole terapeutów, którzy oferują wsparcie i terapię w różnych obszarach psychologii. Nie wahaj się sięgnąć po pomoc i zacząć budować lepsze jutro.
OdpowiedzUsuń