Eric Bogosian opisywał zwykłych ludzi, których każdego dnia mijał na ulicach. Na podstawie jego wnikliwych analiz powstał dość przygnębiający portret współczesnego społeczeństwa. Każdy z bohaterów sztuki "Gwoździe" ma w sobie coś, co wzbudza autentyczny niepokój. Dramaturg w niezwykle wyrazisty sposób pokazał publiczności, jak przyzwyczajenia, poglądy, pragnienia, nałogi i awersje jednostki mogą przyczynić się do całkowitej degeneracji całej grupy społecznej...
Spektakl "Gwoździe" na scenie Teatru Collegium Nobilium Akademii Teatralnej w Warszawie był dla mnie okazją do pierwszego kontaktu z twórczością Erica Bogosiana. Żałuję, że nie odkryłam go wcześniej, bo uwielbiam pisarzy, którzy mają zwyczaj definiować rzeczywistość przy użyciu wysublimowanej ironii i gorzkiego cynizmu. Przyznaję, bawił mnie ten specyficzny humor, ale był to raczej śmiech przez łzy. Każdy monolog, każdy żart, każdy z komentarzy wydobywających się z ust bohaterów był mi doskonale znany - z prasy, z internetu, z własnego podwórka...
Obsesje, nerwice, dewotyzm, uprzedzenia, brak tolerancji, zaburzenia osobowości, zakupoholizm, nałogi, dno upadku (dosłownie i w przenośni) - czyż nie o tym każdego dnia piszą dziennikarze najpopularniejszych portali horyzontalnych w Polsce? Takie właśnie treści biją nas po oczach, tyle że czytając każdy z tych materiałów mamy zwykle poczucie, że to się dzieje daleko, gdzieś poza naszą bezpieczną strefą, poza naszą rzeczywistością. Czyżby? Raz jeszcze przypomnijmy sobie pierwsze (kluczowe) zdanie w tym tekście:
"Eric Bogosian opisywał zwykłych ludzi, których każdego dnia mijał na ulicach"
Jeżeli przyjmiemy, że sylwetki postaci występujących w sztukach Bogosiana obrazują współczesną mentalność ludzką, to możemy bez wahania stwierdzić, że żyjemy w świecie pełnym świrów. Przyznaję, że takie miałam odczucie, oglądając spektakl "Gwoździe" Cezarego Kosińskiego według utworu Erica Bogosiana - "Czołem wbijając gwoździe w podłogę". Kiedy do głowy dociera przykra prawda, umysł zaczyna się bronić, uruchamiając mechanizm zaprzeczenia. Człowiek odpycha niechciane fakty w różny sposób, może na przykład usiłować je wyśmiać. Tak było u mnie - śmiałam się trochę pogardliwie z pary totalnie skrzywionych konserwatystów, z całkowicie oderwanej od rzeczywistości, zdziecinniałej trenerki wellness, z neurotycznego sprzedawcy, który za życiowy cel postawił sobie rekord sprzedaży płytek ceramicznych. Ubaw po pachy. Chwilowy. Rozbawienie mija, gdy uświadamiasz sobie, że dobrze znasz każdego z tych ludzi. A wtedy naprawdę przestaje być śmiesznie...
Początek spektaklu jest dość dziwny. Oglądając pierwsze sceny, miałam wrażenie, że trafiłam do jakiejś sekty, która za wszelką cenę chce mi wmówić, jak mam żyć i przekonać mnie, że nie jestem sama - oni też kiedyś błądzili, zanim znaleźli "właściwą" drogę. Przerażające wrażenie pogłębia świdrujący wzrok artystów, prześwietlających widownię na wylot, a także ich dziwne, obłędne uśmiechy, jakby chcieli powiedzieć "Jesteś taka, jak my! Jesteśmy Twoimi przyjaciółmi!". Straszne. Do tego dochodzą dzikie pląsy, mające przywodzić na myśl nurt rzeki Ganges, co jeszcze bardziej utwierdza widza w przekonaniu, że ma do czynienia z ludźmi, z którymi na co dzień nie chciałby mieć do czynienia w najmniejszym nawet stopniu. Po dłuższej chwili komuna rozchodzi się i na scenę wkraczają kolejno pojedyncze osoby. Każda z nich ma nam do przekazania jakąś historię. Niestety, większość z tych opowieści napawa wielkim smutkiem albo wręcz przerażeniem.
Ten spektakl jest jak trzymający w napięciu thriller. Nie będę psuć Wam zabawy zamieszczaniem tu szczegółowych spoilerów - musicie zobaczyć to na własne oczy i poczuć na własnej skórze, jak bardzo wstrząsająca jest każda z tych scen. Zdradzę tylko, że w ciągu 120 minut poznacie artystę o zadatkach na seryjnego mordercę pokroju Andersa Brevika (Marcin Franc), młode pokolenie moherowych beretów (Kamila Brodacka i Konrad Szymański), ćpunkę w zbyt dużym szlafroku (Marta Sutor), adeptkę sztuki mindfulness (Klaudia Kulinicz), mistrzynię stand-upu (Zuzanna Saporznikow) i faceta, któremu wydaje się, że rekord sprzedaży glazury to Mount Everest zawodowych sukcesów (Aleksander Kazimierczak). Każde z nich stanowi element pewnej układanki. Po jej złożeniu otrzymujemy chory i przerażający portret naszych czasów.
No dobrze, ale właściwie o co w tym chodzi? Jaki jest przekaz tej sztuki? I chyba najważniejsze pytanie - skąd się biorą świry? Według Bogosiana nasz styl życia, poglądy i zachowanie to wina mediów, które oddziałują na nas z niebywałą siłą. Na co dzień nie zdajemy sobie sprawy, jak często ulegamy wpływom przekazów medialnych. Niektórzy pesymiści twierdzą nawet, że z chwilą, gdy narodziła się prasa, radio i telewizja, człowiek przestał myśleć samodzielnie. Czyżby ta ponura teoria była prawdziwa? Każda z postaci występujących w sztuce zachowuje się tak, jakby zapadła w trans. Bohaterowie z uporem maniaka powtarzają teorie, które z pewnością zaczerpnęli z jakichś niezwykle wpływowych źródeł. W czasach Erica Bogosiana mózgi prała ludziom telewizja. Dziś ogłupiają nas treści płynące z internetu. "Gwoździe" w bardzo brutalny sposób pokazują, jak chłonny i bezkrytyczny jest ludzki umysł - jak łatwo wlepić mu treść, która z czasem przeistoczy się w niebezpieczną ideologię.
Wcale nie przesadzam stwierdzając, że gra aktorów była popisem na najwyższym poziomie. Aż trudno uwierzyć, że każde z nich dopiero stawia pierwsze kroki na scenie. Niektórzy z nich sprawiali wrażenie, jakby urodzili się na deskach teatru i grali przez całe życie. Mam na myśli fenomenalnego Marcina Franca, który w spektaklu grał artystę - psychopatę. To zdecydowanie najlepsza i najbardziej wymagająca rola w tej sztuce. Bardzo podobał mi się występ Zuzanny Saporznikow. Słuchając jej monologu, zastanawiałam się, ile w nim improwizacji a ile wyuczonych kwestii. Fajnie wypadł też duet Kamila Brodacka & Konrad Szymański wcielający się w parę obłąkanych konserwatystów.
Przyznaję, że niektóre role były zbyt przytłaczające - mam na myśli postać ćpunki, egzystującej na krawędzi życia i śmierci. Nie porwała mnie także rola sprzedawcy glazury, a dziewczyna hołdująca życiu w harmonii z wewnętrznym dzieckiem wzbudziła we mnie głównie irytację. Domyślam się jednak, że sztuka Erica Bogosiana miała za zadanie wywoływać w widzach skrajne emocje. Jeżeli tak, to studentom Akademii Teatralnej zdecydowanie udało się osiągnąć ten efekt.
Cezary Kosiński nie mógł chyba trafić na lepszy moment, żeby wystawić na scenie "Gwoździe". Cieszę się, że ten spektakl powstał właśnie teraz, kiedy nienawiść osiągnęła apogeum i każdego dnia zbiera straszne żniwo... Trudna i ciężka w odbiorze sztuka traktująca o fanatyzmie i obsesjach stała się dla studentów AT okazją do zaprezentowania swoich umiejętności, a dla widzów dość bolesną konfrontacją z otaczającym ich światem. Młodzi aktorzy mieli naprawdę trudne zadanie, ale wywiązali się z niego doskonale. Myślę, to był dla nich taki symboliczny chrzest bojowy - coś w rodzaju rytuału przejścia. Skoro udźwignęli Bogosiana, to na pewno poradzą sobie z każdym teatralnym wyzwaniem.
fot. Bartek Warzecha
Materiały prasowe - Teatr Collegium Nobilium
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz