sobota, 6 stycznia 2018

Pozamiatane


Choć przejmujące dramaty zajmują w moim sercu szczególne miejsce, bardzo lubię obejrzeć też czasem dobrą farsę. Zwłaszcza, gdy doprawiona jest błyskotliwymi dialogami i mnóstwem absurdalnych sytuacji, a jej akcja pędzi w zastraszająco szybkim tempie. A gdy jeszcze reżyseruje i gra wspaniała Krystyna Janda, spektakl taki wygrywa u mnie z największymi dramatami tego świata.

Nie da się zaprzeczyć, że spośród wszystkich gatunków scenicznych, widzowie najbardziej chyba kochają farsy. Lubimy osłodzić sobie szarą rzeczywistość tryskającą humorem komedią, w której pośmiać się możemy z porażek i omyłek innych. Farsy na tle innych humorystycznych sztuk cechują się niesłychaną ilością groteskowych sytuacji. Właściwie, nie będzie przesadą stwierdzenie, że na grotesce farsa stoi i to właśnie największy jej atut.

Śmiechu nigdy dość, a w dobrej, błyskotliwie napisanej farsie śmiać się można niemal bez przerwy. Sztuki takie traktują najczęściej o wszelkich słabościach gatunku ludzkiego - o chciwości, próżności, małostkowości, pożądaniu i zdradach. Cechy, które nieobce są naszej codzienności, w farsie zostają znacznie przejaskrawione, co skutecznie podsyca komizm sytuacyjny. Choć nie znalazłam żadnych badań naukowych na ten temat, przypuszczam, że farsy zdecydowanie poprawiają nasze samopoczucie - miło jest się śmiać z porażek innych, z nieustających nieporozumień, które sprawiają, że życie bohaterów staje na głowie. Nierzadko zdarza się też, że w tak absurdalnych scenach możemy dostrzec siebie i swoje życie. I tu pojawia się kolejna wielka zaleta farsy - znieczula ona nasze osobiste bóle, umniejsza rozterki i uczy nas śmiać się z samych siebie.




"Pomoc domowa" (w oryginale "La Bonne Anna"), sztuka napisana przez Marca Camolettiego, to absolutna klasyka gatunku i zarazem jedno z najsłynniejszych dzieł tego francuskiego dramatopisarza (inne utwory Camolettiego to m.in, "Happy birthday", "Le bluffeur" i słynny "Boeing Boeing"). Farsa ta na jesieni minionego roku trafiła wreszcie na deski Och-Teatru. Janda dała widzom to, co kochają najbardziej - przerysowane do przesady, niebotycznie śmieszne postacie, obraz małżeństwa pokazany w krzywym zwierciadle, przezabawne dialogi i fantastycznych aktorów, którzy doskonale wcielili się w role swoich bohaterów. Wśród nich brylowała na scenie sama reżyserka, bawiąc i zachwycając widzów tytułową rolą. 




Jak cudownie byłoby mieć obok siebie taką Beatę (Krystyna Janda) - wierną powierniczkę, opokę, przyjaciółkę i pomoc domową, której sprzątanie cudzych problemów wychodzi z pewnością lepiej, niż odkurzanie podłogi. Przymknijmy oko na jej wścibstwo, gadulstwo i słabość do alkoholu - czym są te drobne grzeszki bohaterki, w zestawieniu z niezliczoną ilością zasług, jakie ma ona na swoim koncie? Strach pomyśleć, jak potoczyłyby się losy bohaterów sztuki, gdyby nie jej niezawodna czujność i trzeźwość umysłu, której nie zmąciła nawet butelka whiskey. Ciężka to praca, czuwać nad tym, aby mąż (Krzysztof Dracz) zabawiający się z młodszą od siebie, głupiutką kochanką (Barbara Wypych), nie wpadł przypadkiem na zdradzającą go żonę (Katarzyna Gniewkowska), która pocieszenia szuka w ramionach pewnego podstarzałego kawalera (Mirosław Kropielnicki). Dodać trzeba, że cała ta szopka ma miejsce w dwóch osobnych sypialniach tego samego mieszkania! Beata ma pełne ręce roboty, ukrywając przed sobą niewiernych małżonków i posiłkując się przy tym szeregiem zabawnych kłamstw....

"Pomoc domowa" Camolettiego bardzo przypomina mi "Upadłe anioły" - równie doskonałą farsę autorstwa Noela Cowarda, którą zobaczyć można także na scenie Oh-Teatru (recenzja tutaj). Oba utwory łączy motyw zdrady, która zrekompensować ma bohaterom nudę i stagnację w ich życiu małżeńskim. W obu utworach znaczącą rolę odgrywa służąca, która ma ogromy wpływ na bieg zdarzeń w sztuce. Nie da się jednak zaprzeczyć, że pomoc domowa ze sztuki Cowarda sieje zamęt i generuje problemy, podczas gdy poczciwa Beata z utworu Camolettiego jawi się w oczach widzów niczym superbohaterka, która dbając o dobro swych pracodawców, nie zaniedbuje także własnych interesów. 




Choć na scenie zobaczyć można pięć wspaniałych nazwisk, trudno nie zauważyć, że to Krystyna Janda jest wśród nich numerem jeden. Artystka zagrała swą postać tak fenomenalnie, że siłą rzeczy skradła show i przyćmiła pozostałych aktorów. Nie zmienia to jednak faktu, że cała obsada zasługuje na gromkie brawa, bo wszyscy wykreowali niesamowicie wyraziste, osobliwe postacie. Zaskoczyła mnie szczególnie Katarzyna Gniewkowska, która w spektaklu wciela się w drapieżną, pewną siebie i odrobinę wyuzdaną żonę, lubującą się w lamparcich wzorach i pełnych pikanterii grach łóżkowych. Moje serce zdobyła także urocza Barbara Wypych - w roli Mai, głupiutkiej kochanki Norberta, aktorka odnalazła się doskonale. 

Niezwykle trudno dziś o naprawdę dobrą farsę, gdzie dialogi nie przytłaczają widzów ciężkim dowcipem, akcja płynie wartkim strumieniem, a żarty wywołują szczery, niewymuszony śmiech. Scena Och-Teatru pokazuje, że da się te wszystkie powyższe składniki połączyć w całość i stworzyć spektakl lekki i zabawny, ale także refleksyjny i pouczający. "Pomoc domowa" w reżyserii Krystyny Jandy jest tego żywym przykładem. Każdy, kto odnosi wrażenie, że farsa to gatunek wymarły, powinien jak najszybciej udać się do Och-Teatru. Scena Jandy na warszawskiej Ochocie kolejny raz zmierzyła się z tym wymagającym gatunkiem i znów udowodniła, że robi to dobrze. 



zdjęcia, materiały - Och-Teatr/ Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz