środa, 23 czerwca 2021

To nie jest kraj dla starych ludzi. "Król Lear" w Teatrze Dramatycznym

Wielu teatralnych znawców uważa, że sztuki Shakespeare'a to kamienie milowe w karierze każdego aktora. Jeżeli w młodości zagra się Hamleta, w kwiecie wieku Makbeta, a na jesieni życia Leara, to można uznać się za artystę spełnionego. Halina Łabonarska tytułową rolą w Królu Learze na scenie Teatru Dramatycznego w Warszawie przypieczętowała 50-lecie pracy artystycznej, a jej kreacja była wspaniałym zwieńczeniem tego pięknego jubileuszu. 

Nie od dziś wiadomo, że Łabonarska jest artystką, która lubi zaskakiwać, ale trzeba przyznać, że w Królu Learze przeszła samą siebie. O tym, że spektakl Wawrzyńca Kostrzewskiego będzie jej wielkim popisem, można się było domyślić jeszcze przed premierą. W to, że rola Leara w jej interpretacji przejdzie do historii, nie wątpił chyba nikt, kto choć raz widział Halinę Łabonarską w akcji. Ale już tego, że przyćmi Zbigniewa Zapasiewicza, Jana Englerta, Andrzeja Seweryna i innych wielkich artystów, którzy niegdyś mierzyli się z tą postacią, chyba nawet ona sama się nie spodziewała... Dźwigając na swych barkach cały ciężar spektaklu, Łabonarska kolejny raz udowodniła, że jest wybitną aktorką i wielką diwą sceny. To był jej spektakl, w którym reszta obsady stanowiła jedynie piękne tło, ustępując miejsca prawdziwej mistrzyni. 

Halina Łabonarska to taka polska Tilda Swinton, aktorka  kameleon, która raz wzbudza trwogę rolą łaknącej zemsty i żądnej krwi milionerki (Wizyta starszej pani), kiedy indziej wzrusza i zachwyca liryczną kreacją kobiety samotnej (Kobiety bez znaczenia), a jeszcze innym razem odpycha i budzi odrazę wcielając się w bezduszną, apodyktyczną matkę (Harper). Przez minione 50 lat artystka stworzyła takich kreacji całe mnóstwo. Mimo to decyzja reżysera żeby to właśnie ona wcieliła się w tytułową rolę Leara, od początku wywoływała wiele emocji. Niby kobieta grająca mężczyznę to żadna nowość, ale jednak sztuki Shakespeare'a przez wielu twórców były uważane za nienaruszalną świętość. Wawrzyniec Kostrzewski nareszcie zerwał z tą tradycją. 




Zmian i modyfikacji w utworze wprowadzono jednak znacznie więcej. Siedemnastowieczne krynoliny z powodzeniem zastąpiły nowoczesne, monochromatyczne stroje, minimalistyczna scenografia w niczym nie przypominała zamkowych wnętrz, a poszczególne postacie śmiało moglibyśmy umieścić we współczesności. Twórcy mocno pocięli tekst, zostawiając jego esencję. I choć ciąg dramatycznych wydarzeń rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości, poszczególne sceny poruszają z tą samą mocą. Ten nowy, zmodernizowany Król Lear Kostrzewskiego wcale nie stracił swojego dawnego kunsztu. Zyskał za to lekkość i świeży obraz, który ma szansę trafić do znacznie szerszej publiczności, niż jego tradycyjne interpretacje. 

Tragedia brytyjskiego władcy, który pada ofiarą okrutnych, wyrachowanych córek to  jak większość dzieł stworzonych przez Shakespeare'a  historia bardzo uniwersalna i ponadczasowa. Dziś, w dobie starzejącego się społeczeństwa i kultu młodości, ta opowieść wybrzmiewa z jeszcze większą mocą. Ojciec, który dał dzieciom wszystko, co posiadał, nagle przestaje być potrzebny  jakże znajomo to brzmi... Właściwie, gdyby usunąć z tej historii królewskie atrybuty, stałaby się rodzinnym dramatem, jakich wiele. Jedyną różnicę stanowi fakt, że w czasach Shakespeare'a do unicestwiania leciwych dziadków używało się bardziej finezyjnych metod tortur  dziś zamiast wykuwania oczu i skazywania biedaka na wygnanie, zamyka się go po prostu w domu starców. 




W tragedii o królu, który  kierowany butą i pychą  popełnia kardynalny błąd, faworyzując złe, podstępne córki, dramat przeżywa także to ostatnie, pominięte i odrzucone dziecko. Współczesne Kordelie muszą nierzadko czekać całe życie, aż skruszony ojciec czy matka przyznają, że pomylili się, a tym samym skrzywdzili je, pozbawili wiary w siebie i poczucia bezpieczeństwa. Najbardziej bolesne u Shakespeare'a jest to, że bohaterowie zawsze dochodzą do właściwych wniosków zbyt późno, kiedy biegu wydarzeń nie da się już cofnąć ani zatrzymać. Przez gorycz bólu i rozczarowania przebija jednak pozytywna myśl, że wszystko w życiu ma swoje konsekwencje, a karma nie jest jedynie wymysłem buddyjskich mnichów. Patrząc na to, jak los bezwzględnie rozprawił się z Reganą i Gonerylą oraz ich równie podłą świtą, można na nowo uwierzyć w istnienie boskiej sprawiedliwości. A że przykry koniec spotkał też tych dobrych i szlachetnych? No cóż, w elżbietańskich tragediach zakończenie musi być efektowne i bardzo krwiste, bo inaczej jest bez sensu...

Choć zazwyczaj wolę oglądać sztuki takie, jak je autor stworzył, to muszę przyznać, że Król Lear na deskach Teatru Dramatycznego w Warszawie naprawdę mnie zachwycił. Nowoczesna, bardzo feministyczna odsłona tego utworu doskonale wpisuje się w dzisiejsze czasy. To spektakl, w którym prym bezapelacyjnie wiodą kobiety  Halina Łabonarska, Karolina Charkiewicz, Lidia Pronobis i Agata Różycka. Młode aktorki dzielnie sekundowały mistrzyni, pokazując na scenie wielki talent i ogromną dojrzałość. 

Wśród kreacji męskich prym wiedzie wspaniały Mariusz Wojciechowski (Hrabia Gloucester) wespół z Łukaszem Lewandowskim (Hrabia Kent). Panowie świetnie odnaleźli się w trudnych i wymagających rolach, zagrali je z ogromną werwą i szczerością. I tym razem nie zawiódł także popisowy team Weber & Szczepaniak. Choć tym razem młodzi aktorzy grali zupełnie autonomiczne i niezależne od siebie postacie, od ich kreacji trudno było oderwać oczy. Trochę było w Edgarze Mateusza Webera cichego wrażliwca, do których zawsze ma szczęście, a trochę Walka z Ferdydurke. Artysta kolejny raz pokazał, że taki dualizm ról i sprzecznych osobowości nie stanowi dla niego żadnego problemu. Co do niesamowicie elektryzującego Księcia Kornwalii - cóż, Krzysztof Szczepaniak to Krzysztof Szczepaniak... You know, what I mean.




Król Lear to sztuka, która na przestrzeni lat obrosła w wiele symboli i mitów, a kultura i media jeszcze dodatkowo podsycają ten czar. Nie bez przyczyny ostatnią kreacją mistrza w sztuce Garderobiany Ronalda Harwooda jest właśnie szekspirowski król Brytanii. Bohater zakończył życie na scenie w roli, którą sobie wymarzył. Podobny los spotkał Tadeusza Łomnickiego podczas próby Króla Leara w Teatrze Nowym w Poznaniu. Niestety, w tym przypadku premiera szekspirowskiej tragedii bez wielkiego artysty nie mogła już dojść do skutku. 

Król Lear Petera Brooka to wierna klasycznej wersji, doskonale skrojona adaptacja, która okazała się dla Paula Scofielda początkiem długiej przygody w świecie wielkich klasyków światowej literatury.  Z kolei Anthony Hopkins we współczesnej interpretacji Króla Leara pokazał szczyt swojej aktorskiej wirtuozerii, a rola wielkiego monarchy tylko umocniła jego miejsce na piedestale największych gwiazd sceny i kinowego ekranu. 

Dla Haliny Łabonarskiej udział w szekspirowskiej tragedii był przede wszystkim zwieńczeniem pięciu dekad niegasnącego triumfu w artystycznym świecie. Dzięki temu widzowie otrzymali w nagrodę piękne widowisko, którego długo nie zapomną.


fot. Krzysztof Bieliński
zdjęcie plakatowe: Weronika Łucjan-Grabowska

Materiały prasowe: Teatr Dramatyczny m. st. Warszawy 

2 komentarze: