Ktoś mi kiedyś powiedział, że szczęśliwi ludzie nigdy nie dorastają w stu procentach - przez całe życie pielęgnują w sobie dziecko. Wtedy szybko zapomniałam o tej cennej wskazówce, bo bardzo, bardzo chciałam być już dorosła. Z tamtej perspektywy dorosłe życie jawiło mi się niczym baśniowe Eldorado i aż przebierałam nogami, żeby wreszcie móc doświadczyć cudu dorosłości.
To był pewnie jeden z tych ciepłych, letnich dni, kiedy siedziałam na drzewie w parku (to było to samo drzewo, z którego miałam zlecieć rok później i rozwalić sobie czoło, co ewidentnie świadczyło o tym, że jeszcze bardzo daleko mi do dorosłości...), bardzo nieszczęśliwa z jakiegoś powodu, którego teraz dokładnie nie pamiętam, bo moje dziecięce życie było przepełnione dziecięcymi problemami, które na szczęście znikały równie szybko, jak się pojawiały. Może wlazłam na to drzewo w przypływie buntu, bo mama znowu ubrała mnie w różową sukienkę z biedroneczką, czego wtedy nie znosiłam, choć teraz muszę przyznać, że była urocza. Może zbliżał się rok szkolny, co oznaczało, że choćbym nie wiem jak bardzo się obraziła na cały świat, pierwszego września będę musiała zejść z drzewa, założyć białą bluzkę, granatową spódnicę i pomaszerować do pierwszej klasy. A może chodziło o fryzjera, albo o dentystę? Nie pamiętam. Pamiętam za to, że siedziałam na tym drzewie z założonymi rękami myślałam sobie, że jak tylko będę dorosła, nikt mi nie będzie kazał chodzić do szkoły, nosić śmiesznych sukienek, jeść brokułów i czesać włosów. Jak będę dorosła, będę robiła to, na co mam ochotę...
Dziś nie mam już pięciu lat, nie chodzę po drzewach i bardzo lubię nosić sukienki, choć awersja do czesania i dentysty została mi nadal. Z pewnym rozrzewnieniem wspominam tamte czasy i często tęsknię do tych chwil, kiedy mój świat był naprawdę wolny i beztroski, a mimo to tak pragnęłam dorosnąć. Na co dzień jestem poważnym człowiekiem, a przynajmniej się staram. Myślę poważnie o swojej pracy, o swojej przyszłości, czasem robię sobie poważny makijaż i gram kolejne role, jakich wymaga ode mnie otoczenie. Coraz częściej też zdaję sobie sprawę, jak bardzo jestem sobą zmęczona, jak bardzo ten dorosły świat wyczerpuje. Dzieci nigdy niczego nie udają, a świat dorosłych to to teatr obłudy. To mnie chyba męczy najbardziej.
Na szczęście, w głębi ducha wcale nie dorosłam. Gdzieś w podświadomości zarejestrowałam te słowa, które usłyszałam jako pięcioletnia dziewczynka. Szczęśliwi ludzie nigdy nie dorastają w stu procentach. Ostatnio zaczęłam baczniej się sobie przyglądać i z pewnym zaskoczeniem odkryłam, że mentalnie nadal jestem zbuntowaną pięciolatką w różowej sukience. Jak do tego doszłam?
10 dowodów na to, że głęboko w środku (tak, jak ja) wciąż jesteś dzieckiem:
- Czasem czuję się zupełnie bezradna. To te momenty, gdy ucieknie mi autobus ostatniej szansy, albo gdy jest strasznie zimno, tak bardzo, że aż czuję jak igiełki mrozu wbijają mi się w skórę. Albo gdy się zgubię i nie mam pojęcia, jak wrócić do domu. Albo gdy wsypię za dużo proszku do pralki i cała łazienka tonie w pianie. Zamiast działać, stoję zdezorientowana i czekam, aż ktoś mi pomoże.
- Często płaczę. To nie prawda, że płacz w niczym nie pomaga. Doskonale wiemy, że pomaga i to bardzo. Nieważne co się stało. Zwijam się w kłębek na łóżku i szlocham rozdzierająco, potem dostaję strasznej czkawki, wypijam herbatę z miodem i za godzinę wielka tragedia staje się błahostką.
- Ulubiony autor? Mam ich mnóstwo. Gdy ktoś pyta, mówię: Proust, Kundera, Twardoch, Dehnel. Myślę: L.M.Montgomery, Lindgren, Tove Jansson, Sempe&Goscinny...
- Oczywiście oficjalnie nie jem słodyczy. Bo to niezdrowe i źle wpływa na figurę. Nieoficjalnie mam to w dupie i wiele bym dała, żeby choć raz przez cały dzień jeść czekoladę i ciastka zamiast standardowych posiłków.
- Wciąż trzymam w szafie miśka z wczesnych lat dziecięcych, którego nie wywalę choćby nie wiem co. Oficjalnie pomaga mi rozładować gniew i inne negatywne emocje. Nieoficjalnie wciąż go kocham. Był świadkiem tylu niecenzuralnych słów i idiotycznych scen... Czasem sobie myślę, cze tylko pluszowy niedźwiedź jest w stanie ze mną wytrzymać...
- Uwielbiam nosić kalosze, wcale nie dlatego, że są modne. W zasadzie, mało mnie obchodzi, jakiej są marki. Ważne, żeby nie przeciekały kiedy będę w nich wbiegać do najgłębszej kałuży na ulicy, krzycząc: łiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii!!!!!!!!
- Uwielbiam piec ciasta. Oficjalnie. W rzeczywistości mało mnie rusza, jaki będzie finalny efekt. Liczy się to, że pod koniec tego aktu twórczego, mogę sobie w spokoju oblizać miskę.
- Uwielbiam bajki Disney'a. Myślę, że nigdy z tego nie wyrosnę. Zawsze kiedy jestem załamana, oglądam Kubusia Puchatka, mimo że znam już wszystkie kwestie na pamięć. Tak samo jak sceny z Pacahontas i Pięknej i Bestii, a mimo to zawsze ryczę jak idiotka, kiedy Bestia umiera.
- Lubię myśleć, że miłość jak z bajki zdarza się w realnym życiu i że każda dziewczyna w końcu znajdzie swojego księcia. Ale to tak między nami. Na co dzień, gdy ktoś mi mówi o wielkiej miłości, patrzę na niego z politowaniem i pukam się w głowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz