wtorek, 16 maja 2017

Moja siostra celiakia


Co jakiś czas śni mi się piekarnia - wielka przestrzeń wypełniona po sufit świeżymi bochenkami chleba, aromatycznymi kajzerkami, koszami długich bagietek, regałami z oszałamiającym wyborem ciastek, słodkich bułeczek, muffinów, rogali we wszelkich możliwych rodzajach. Jestem tam ja i cały ten spożywczy raj, który łapczywie zawłaszczam, nadgryzam, wącham, pochłaniam. Jem w tym śnie zawrotne ilości, których nie przetrawiłaby cała artyleria wojskowa. Od wypieków słonych biegnę do słodkich i z powrotem...

Ten i wiele innych snów o tematyce ściśle spożywczej nawiedza mnie regularnie. Raz buszuję w cukierni, innym razem napadam na pizzerię, albo w ostateczności plądruję supermarket. Długo zastanawiałam się, czy nie powinny mnie martwić te moje dość osobliwe fantazje senne, ale wreszcie zrozumiałam, że są one wyrazem ogromnej tęsknoty za dawnymi smakami i aromatami. Od dziesięciu lat jestem na diecie bezglutenowej. Dokładnie w swoje osiemnaste urodziny dostałam od losu przewrotny prezent w postaci diagnozy, która wtedy zabrzmiała jak wyrok: celiakia. Kosmiczne hasło wywróciło do góry nogami cały mój młodzieńczy, beztroski świat. Pamiętam że początkowo nie byłam w stanie pojąć tego brutalnego faktu, że dieta bezglutenowa będzie mi towarzyszyła do końca moich dni... 

Każdy dzień był dniem pełnym bolesnych dla mojego brzucha błędów, które uczyły mnie, czego więcej nie robić, nie jeść, nie kupować. Na drodze kulinarnej świadomości cofnęłam się do elementarnych początków. Powoli, stopniowo przyswajałam, czym jest ten złowrogi gluten i gdzie się chowa. Znajdowałam go nie tylko w tak oczywistych produktach, jak chleb, czy makaron, ale także w serach, jogurtach, herbacie... Uczyłam się swojego wroga. Zrozumiałam, że gluten to nie tylko mąka i czyste zboża, ale także konserwanty, zagęstniki, ulepszacze smakowe. Byłam sama przeciwko całej armii produktów, w których gluten krył się pod tajemniczymi symbolami na E. Na zakupach lustrowałam z każdej strony opakowanie produktu, który trzymałam w ręku. Enigmatyczne listy składników ciągnące się w nieskończoność były dla mnie sygnałem, że tam może czaić się nieprzyjaciel.

Musicie wiedzieć, że boom na bezglutenowe produkty i bezglutenowe restauracje, który dziś możemy obserwować, dziesięć lat temu istniał jedynie w sferze moich mglistych marzeń. Na palcach jednej ręki można było policzyć sklepy, które zaopatrywały się w tego typu towar. A jeżeli już trafiłam na bezglutenowy chleb, czy bułki, najczęściej były powalająco drogie i koszmarnie niedobre... Na szczęście, moje początki na diecie bezglutenowej zbiegły się w czasie z rozwojem dwóch polskich firm zajmujących się produkcją artykułów bezglutenowych. Do tego jedna z nich zaczęła importować wspaniałe produkty niemieckiej marki, które osładzały mi ten ciężki czas. Dziś Bezgluten i Glutenex można spotkać w każdym hipermarkecie, a produkty wspomnianej wyżej niemieckiej marki Schar, kupicie nawet na stacjach benzynowych. 

Dieta bezglutenowa nie tylko burzy dotychczasowe nawyki żywieniowe, ale ma także niemały wpływ na relacje społeczne. Może to się Wam wydać dziwne, ale im bardziej oswajałam celiakię, tym więcej znajomych zaczęło się ode mnie oddalać. Ludzie nie lubią problemów, a mój problem był wtedy ogromny. Gdzie mnie zabrać, co będę jadła, czy na pewno podadzą mi danie bez glutenu? A imprezy domowe, albo rodzinne? Jako gość mam nikły wpływ na to, co zaserwują gospodarze. Mogę oczywiście zasygnalizować wcześniej, że mam specyficzne wymogi żywieniowe, ale nie powinnam przecież oczekiwać, że zaskoczona pani domu przygotuje na szybko trzydaniowy, bezglutenowy obiad na moją cześć. A przynajmniej, nigdy mi się to nie zdarzyło... Poza tym, wyobraźcie sobie tę kaskadę niezręczności, gdy muszę tłumaczyć wszystkim zebranym przy stole, dlaczego nie jem... Z biegiem czasu zauważyłam, że moje relacje z niektórymi ludźmi bardzo się rozluźniły. Jestem niewygodnym towarzyszem miejskich eskapad, które zwykle kończą się w ociekającej glutenem knajpie. Jestem tez problematycznym gościem i dość upierdliwą opcją na ewentualną randkę. Na początku bolało, ale potem stwierdziłam, że mój bezglutenowy rygor pełni też funkcję naturalnej selekcji - zostają ci naprawdę warci mojej uwagi.

O diecie bezglutenowej krąży wiele mitów. Jedni postrzegają ją jako modny sposób na szczupłą sylwetkę. Inni wierzą, że to zdrowsza alternatywa dla produktów zbożowych. Dla mnie to styl życia - jedyny możliwy... Niestety, nie każdy w to wierzy. W Polsce wciąż panuje na tym polu spora niewiedza. Nie mam pretensji, że przeciętny człowiek nie orientuje się w glutenowych zawiłościach, ale od lekarzy wymagam już jakiegoś pojęcia na ten temat. Czasem przypominają mi się czasy przed diagnozą, kiedy lekarze leczyli mnie na wszelkie możliwe przypadłości - od wrzodów, przez refluks, po nerwicę żołądka. Żaden nie wpadł na to, że celiakia nie jest jedynie domeną małych dzieci. Miałam szczęście trafić wreszcie na ogarniętego specjalistę, ale szukanie go zajęło mi .. osiemnaście lat. A przecież na diecie powinnam być od urodzenia. Bo nie wiem, czy wiecie, ale celiakia jest chorobą wrodzoną. Choć ja nie lubię mówić o niej "choroba". Jest częścią mnie, będziemy sobie razem żyć aż do śmierci, więc staram się ją lubić. Chyba nawet mi się to udaje. 

Duża w tym zasługa szumu związanego z bezglutenowym stylem życia. Wspomniana moda na menu bez glutenu, które ma niby pomóc nam schudnąć, albo równie głupie artykuły w gazetach, których autorzy twierdzą, że unikając zbóż staniecie się nieśmiertelni - wszystkie te bzdury zapoczątkowały w bezglutenowym świecie wiele dobrych zmian. Na restauracyjnej mapie Polski każdego dnia pojawiają się nowe lokale, sygnowane bezglutenowym znaczkiem przekreślonego kłosa. Rośnie też świadomość personelu - coraz rzadziej trafiają się sytuacje, gdzie kelner patrzy na mnie jak na dinozaura, gdy mówię mu o glutenie. 

Nie jestem lekarzem, ani dietetykiem. Jednak myślę, że wiele się przez ten czas nauczyłam, a raczej nauczyła mnie celiakia. Codziennie metodą prób i błędów poznawałam ten nowy, nieznany mi wtedy bezglutenowy wymiar, który miał się stać także moim światem. Dziś poruszam się w nim z zamkniętymi oczami. Znam zasady i wiem, że jak je złamię, zapłacę za to zdrowiem. Dieta to jedyne lekarstwo w tym przypadku. Długo nie mogłam pogodzić się z faktem, że z dnia na dzień wszystkie moje ulubione potrawy i smakołyki idą w odstawkę. Myślę, że osoby takie, jak ja, które przez wiele lat prowadziły normalną dietę, trudniej akceptują diagnozę. Wiele lat musiało upłynąć, zanim polubiłam to swoje bezglutenowe życie, ale udało się. Nie mówię, że jestem chora. Staram się też nie używać słowa "wada", choć celiakia w pewnym sensie jest wadą immunologiczną. 

Jeżeli masz celiakię, nie opowiadaj wszystkim, jaki jesteś biedny i pokrzywdzony. Nie narzekaj na swoją dietę - ona naprawdę nie jest taka zła, szczególnie w dobie tak wielkiego wyboru produktów z przekreślonym kłosem. Nie rób z siebie męczennika i nie używaj w stosunku do celiakii słów typu "nie znoszę", czy"nienawidzę". Zamiast utyskiwać na swój los, postaraj się go zaakceptować. Celiakia może być czymś fajnym. Z uśmiechem na twarzy wspominam swoje wielkie bezglutenowe odkrycia - nowe produkty, nowe smaki, nowe marki. Od jakiegoś czasu jeżdżę po Polsce w poszukiwaniu nieznanych mi jeszcze bezglutenowych miejsc. Jakaż była moja radość, kiedy odkryłam fantastyczną bezglutenową pizzerię w Białymstoku, gdy przyjechałam akurat na spektakl w Operze Podlaskiej. Pamiętam bezglutenowy Kraków. Po wielu latach znalazłam tak lubiane, domowe smaki w restauracji Pod Baranem. Ale lubię też szwendać się po Warszawie i odnajdywać nowe bezglutenowe knajpki. 

Dziś mogę powiedzieć, że przyjaźnię się ze swoją celiakią. To był długi i żmudny proces, podczas którego nieraz wybuchałam bezsilną złością i wylewałam morze łez, ale ostatecznie zrozumiałam, że musimy się zakumplować, skoro mamy razem ciągnąć ten wóz. Dbam o nią, jak o ukochaną siostrę. W restauracjach jestem postrachem wszystkich kelnerów, gorszym nawet niż Maciej Nowak. Mój kategoryczny ton, nieznoszący żadnych kompromisów, wynika z faktu, iż zrozumiałam, jak cenne jest zdrowie. To wartość, o którą nikt się za nas nie zatroszczy, coś bardzo ulotnego, co łatwo się traci, a ciężko odbudować. 

Celiakia to nie wyrok. Znalazłam pozytywne strony jej obecności w moim życiu. Jestem świadomym konsumentem - tak świadomym, że już bardziej być nie można. Znam wszystkie szyfry producentów żywności. Długie listy pełne E nie mają dla mnie tajemnic. Faktycznie, odżywiam się bardziej zdrowo, niż wtedy, gdy wcinałam gluten - jednak myślę, że jest to wynik ogromnej wiedzy, jaką nabyłam przez ten czas, a nie samej celiakii. No i finalnie zaprzyjaźniłyśmy się  - choć nic na to nie wskazywało. Odkryłam, że moja histeria była niepotrzebna, a życie z celiakią ma swój urok. I że tak niewiele potrzeba mi do szczęścia. Wystarczy, że na stół wjedzie bezglutenowa pizza i już - jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

2 komentarze:

  1. Twój wpis jest bardzo pocieszający. Ja jestem załamana bo ostatnio zrobiłam testy na euroimmundna.pl na nietolerancję glutenu i wyszła mi choroba na celiakię! Nigdy nie stosowałam się do żadnych diet, a uwielbiam pieczywo i mączne wyroby :( Dobrze, ze są taie blogo jak Twój, bo może łatwiej będzie mi teraz zmienić podejście!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oksana - cieszę się, że mogłam Ci w ten sposób pomóc :) Nie martw się diagnozą - na rynku jest mnóstwo pysznych produktów bezglutenowych - np Piekarnia Putka od stycznia b.r piecze wspaniałe bezglutenowe pieczywo i ciasta! Jeżeli masz jakiekolwiek pytania lub wątpliwości (a wierzę, że tak jest) szukaj informacji tutaj:forum.celiakia.pl
      W poszukiwaniu bezglutenowych restauracji zaglądaj na stronę www.menubezglutenu.pl

      Powodzenia!

      Usuń