Choć od śmierci 19-letniego Grzegorza Przemyka minęło 35 lat, wspomnienie brutalnego zabójstwa wciąż budzi ogromne emocje. Tak ciężko wyobrazić sobie ogrom cierpienia, jakie musiał znosić przed śmiercią. Tak wielki szok wywołują szczegóły tej zbrodni. Niezliczone ciosy w brzuch, kopniaki, uderzenia pałką, pęknięta wątroba, złamane żebra, zmiażdżone wnętrzności. Trudno zrozumieć, jak wielką bezwzględność i zakłamanie okazywał ówczesny rząd. Choć dowody i fakty w sprawie zamiatano pod dywan, a prawdziwi sprawcy nigdy nie zostali skazani, wszyscy i tak znali prawdę. Teraz o bestialsko zakatowanym maturzyście znów jest głośno. Cezary Łazarewicz w swym kilkakrotnie nagradzanym reportażu "Żeby nie było śladów" odsłonił mroczne sekrety tej zbrodni, a reżyser, Piotr Ratajczak przeniósł historię Grzegorza Przemyka na deski Teatru Polonia.
Wszystko zaczęło się gdy dziennikarz gromadził źródła potrzebne do pracy nad materiałem o sprawie Przemyka. To miał być zwykły artykuł upamiętniający 30 rocznicę śmierci chłopaka. Los chciał jednak inaczej. Podczas przeglądania akt sądowych Cezary Łazarewicz znalazł rozpaczliwy list Barbary Sadowskiej, w którym kobieta kategorycznie odmówiła udziału w pełnym zakłamania i hipokryzji procesie:
"Ludzie o miedzianym czole, utożsamiający milicję z władzą, postanowili poświęcić prawdę dla swoich doraźnych korzyści, skompromitować wymiar sprawiedliwości w Polsce cynicznymi manipulacjami, które będą kiedyś książkowym przykładem niesprawiedliwości. Nie przypuszczam, żeby nastąpiło to prędko. Będzie to w takich czasach, kiedy systematyczne bezczeszczenie grobu mojego syna Grzegorza będzie już tylko haniebnym znakiem dzisiejszej rzeczywistości"
Te poruszające słowa matki Przemyka Łazarewicz potraktował bardzo osobiście. Reportaż "Żeby nie było śladów" jest spełnieniem życzeń Barbary Sadowskiej, ale także świadectwem zbrodni, jaką akceptowano przez prawie 30 lat. Książka Łazarewicza stała się dla Piotra Ratajczaka podstawą do stworzenia sztuki o tym samym tytule. Spektakl wystawiany na deskach Teatru Polonia jest równie poruszający, jak jego książkowy pierwowzór. Fakty reżyser przedstawia na scenie z dystansem i dużą rezerwą. W tej historii niepotrzebne są pieśni pochwalne. Wystarczy kilka prostych zdań by pokazać, jak wielkim męczennikiem stał się ten niepozorny maturzysta.
W sztuce próżno doszukiwać się porządku zdarzeń. Nie jest to opowieść, ale raczej zbiór wycinków z gazet, urywków wypowiedzi, zeznań i faktów. Taki rozproszony kolaż, który - choć pozornie chaotyczny - składa się w spójną całość, gdzie każdy z poszczególnych elementów tworzy wstrząsający obraz tamtego tragicznego dnia.
Choć wydarzena zawarte w sztuce mają miejsce już po śmierci Grzegorza (w tej roli Adrian Brząkała), jest on jednak cały czas obecny na scenie. Ukazuje się widzom jak widmo, jest cieniem przyglądającym się biegowi wydarzeń, snuje, wspomina i nawiedza swych oprawców niczym pragnący zemsty duch, wywołując w nich panikę i wyrzuty sumienia. Szczególnie wstrząsająca jest scena, gdzie chłopak z wysokości spogląda na publiczność i zastanawia się, kim mógłby dzisiaj być. Czym by się zajmował? Miałby rodzinę i dzieci? A może podróżowałby po świecie? Albo siedziałby w szponach korporacji, pracując od świtu do nocy? Kto wie...
Adrian z rolą Grzegorza Przemyka poradził sobie fenomenalnie. W każdej ze scen młody aktor jest zdumiewająco wiarygodny i naturalny. Wspomniany wyżej monolog, który Brząkała wygłasza wprost do widzów, wywołuje ciarki na plecach, ale jeszcze większe emocje budzi Przemyk z gitarą elektryczną, wyśpiewując wspaniałym, hipnotyzującym głosem:
"Boicie się krzyczeć, boicie się milczeć,
boicie się marzyć, boicie się śnić.
Boicie się myśleć, boicie się oddychać,
boicie się działać, boicie się żyć (...)"
Matka Grzegorza, Barbara Sadowska (Agnieszka Przepiórska), jest najbardziej wyrazista ze wszystkich występujących w sztuce postaci. Na tle zamglonego, "papierowego" otoczenia, możemy dostrzec w niej niezwykle bogaty wachlarz emocji. Jest czułą, kochającą matką, odważną wojowniczką, a wreszcie zrezygnowaną kobietą, której system przypiął etykietkę wywodzącej się z meliny alkoholiczki. Pięknie pokazała na scene ten matczyny heroizm Agnieszka Przepiórska. Jej gra, jej ekspresja i wrażliwość, z jaką wcieliła się w tak trudną rolę, wywołały we mnie ogromne wzruszenie.
Spektakl był bez wątpienia niemałym wyzwaniem dla każdego z artystów. Choć w obsadzie widnieje sześć nazwisk, każdy z aktorów - poza Agnieszką Przepiórską i Adrianem Brząkałą - wciela się w kilka różnych postaci. Niezwykle duży to wysiłek, żeby przeistaczać się w tak szybkim tempie z prokuratora w lekarza, z lekarza w milicjanta, albo w biegłego. Dlatego na wielkie uznanie zasługują Jolanta Olszewska, Wojciech Chorąży, Paweł Pabisiak i Michał Rolnicki. Ich zaskakujące metamorfozy, jakich dokonują z prędkością światła, to wyczyn godny ogromnego podziwu.
Wspaniale udało się Piotrowi Ratajczakowi uchwycić mechanizm ówczesnego aparatu władzy. Kto - tak, jak ja - urodził się już po upadku komunizmu, ten z pewnością nie zdawał sobie sprawy, jak skandalicznie podchodzono do śledztwa, jak lekceważąco i powierzchownie traktowano sprawę Przemyka, jak tuszowano prawdę i okłamywano społeczeństwo. Znamienna jest scena, gdzie trzech mundurowych debatuje nad śmiercią chłopaka. Dowódca od razu stwierdza, że trzeba wszelkimi możliwymi sposobami wybielić milicję, a winą za śmierć obarczyć sanitariuszy i lekarzy. Takich momentów w sztuce jest mnóstwo, a każdy z nich wywoływał we mnie coraz większy wstręt i odrazę.
Nie wolno zapomnieć - to jedyne, co możemy zrobić dla Grzegorza Przemyka i jego matki. Pielęgnować wspomnienia, pisać wciąż nowe artykuły o mrożącej krew w żyłach zbrodni, opowiadać młodszym pokoleniom, jak wielkim bohaterem okazał się ten młody chłopak. Pamiętać i sprawić, by inni pamiętali - tak jak uczynił to Cezary Łazarewicz w swoim przejmującym reportażu. Tak jak zrobił to Piotr Ratajczak, wystawiając w Teatrze Polonia tę wspaniałą sztukę.
zdjęcia, materiały - Teatr Polonia/ Fundacja Krystyny Jandy na Rzecz Kultury
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz