środa, 19 grudnia 2018

Miłość. Nie przeszkadzać!


Sytuacja polskich Żydów w czasie wojny budzi bardzo smutne skojarzenia i zapewne mało kto wpadłby na pomysł, żeby na kanwie tych wydarzeń tworzyć komedię. A jednak powstała i to właśnie w czasach wojennych. Wiele jest w polskiej literaturze dzieł powstałych "ku pokrzepieniu serc" - sztuka "Miłość szuka mieszkania" napisana przez Jerzego Jurandota miała taki właśnie cel. Utwór wyśmiewający codzienność życia w warszawskim getcie bez wątpienia musiał działać pokrzepiająco. Choć sytuacja, w jakiej znajdowali się główni bohaterowie, nie nastrajała pozytywnie, to jednak ich perypetie i cała seria komicznych wydarzeń sprawia, że bez problemu zapominamy o okolicznościach, w jakich powstał ten niezwykły utwór. 

Nie od dziś wiadomo, że śmiech jest lekarstwem na całe zło. Wyśmianie problemu czyni go mniej problematycznym - jeżeli nie znacie tej metody oswajania smutku, to koniecznie ją wypróbujcie. Jurandot śmiechem chciał leczyć ból, smutek i strach mieszkańców getta, którzy każdego dnia mierzyli się z biedą, głodem i widmem śmierci. Sztuka była wystawiana dla żydowskich widzów na scenie ówczesnego Teatru Femina i sądząc po jej humorystycznej, a momentami wręcz groteskowej konwencji, z pewnością dodawała im otuchy.




Pewnie nigdy nie zetknęłabym się ze sztuką Jerzego Jurandota, gdyby nie Teatr Ekipa. Grupa złożona z młodych, bardzo zdolnych aktorów postanowiła tchnąć ducha w to zapomniane dzieło. I tak oto komedia "Miłość szuka mieszkania" po wielu latach powróciła na scenę, choć tym razem ugościł ją Teatr WARSawy. Sztuka w reżyserii Jana Naturskiego jest nie tylko śmieszna, ale także bardzo... autentyczna. Wbrew pozorom, getto i wojna są w tym utworze tylko tłem dla historii, która - jak sama nazwa wskazuje - porusza temat uczuć. Ok, kwestii lokalowych również. Oba te aspekty - miłość i schronienie - to absolutnie uniwersalne potrzeby każdej istoty żyjącej. Nieważne, czy za oknem szaleje wojna, czy panuje pokój - każdy pragnie mieć swój bezpieczny kąt, najlepiej z ukochaną osobą u boku. Dokładnie tak, jak bohaterowie sztuki Jerzego Jurandota... 




Małżeństwo Ady (Dagmara Bąk) i Mundka (Maciej Nawrocki) poznajemy w chwili, gdy z radością przestępują próg swojego świeżo wynajętego mieszkania. Co prawda, entuzjazm młodej pary usiłuje ostudzić gderliwa gospodyni (Paweł Ferens), wyliczając im całą listę reguł panujących w budynku, jednak ani zakaz grania na skrzypcach, ani limit czasu na korzystanie z łazienki nie są w stanie zgasić ich podekscytowania na myśl o nowym, samodzielnym życiu. 




Beztroską radość burzy dopiero pojawienie się kolejnego lokatora, Mariana (Jędrzej Taranek), który ku rozpaczy Ady i Mundka zostaje zakwaterowany w tym samym lokalu. Mało tego, intruz ciągnie za sobą świeżo poślubioną żonę Stefcię (Monika Kaleńska), dawną przyjaciółkę Mundka, w której  w przeszłości kochał się skrycie. Sytuacja komplikuje się, gdy Ada zaczyna czuć miętę do Mariana. Nieoczekiwany splot wydarzeń wywołuje masę komicznych sytuacji, a wyraziści bohaterowie sprawiają, że pozornie banalna fabuła angażuje widza bez reszty. Poza głównymi bohaterami na scenie zobaczycie także namolnego pana Zylbermana (Jan Naturski), poczciwego pijaka, Józka (Sławomir Doliniec) i uroczą Niusię (Ewa Bonecka), przyjaciółkę Ady. 

Miarą jakości sztuki komediowej jest stopień rozbawienia publiczności. Perypetie bohaterów granych przez Teatr Ekipa sprawiły, że widzowie płakali ze śmiechu, a to najlepszy dowód, że artyści stanęli na wysokości zadania. 




Spektakl zachwyca wizualnie. Scenografia idealnie "zagrała" ciasne mieszkanie w kamienicy czynszowej, w którym przyszło mieszkać dwóm młodym parom. Świetnym pomysłem okazała się szafa pełniąca rolę drzwi do mieszkania. Bohaterowie wyłaniający się z jej czeluści wyglądali nad wyraz komicznie. Muszę także pochwalić kostiumy, które idealnie wpisywały się w ówczesną epokę. Imponująca estetyka i dbałość o najmniejszy detal sprawiły, że spektakl ogląda się z ogromną przyjemnością. Gdyby ktoś mnie zapytał o pierwsze wrażenia wizualne, powiedziałabym, że sztuka jest po prostu bardzo... ładna. Walory estetyczne, o które zadbała Monika Gościniak, w połączeniu ze świetną grą aktorów, doskonale działają na odbiór sztuki. Współczesne produkcje teatralne coraz mniejszą uwagę przywiązują do otoczenia, koncentrując się maksymalnie na tekście. W spektaklu Jana Naturskiego oba aspekty zostały dopracowane do perfekcji. 




Jestem oczarowana talentem Teatru Ekipa. Nie przepadam za komediami, ale ten spektakl oglądałam z nieskrywaną przyjemnością. Finezyjna, swobodna gra aktorów dodała sztuce lekkości i pogłębiła komiczny przekaz utworu. "Miłość..." w wykonaniu artystów Teatru Ekipa to bez wątpienia jedna z najlepszych komedii, jakie miałam okazję oglądać na przestrzeni ostatnich lat. Spektakl jest doskonałym dowodem na to, że śmiać się można zawsze i wszędzie - bez względu na okoliczności. Szczery śmiech działa czasem lepiej niż najsilniejsza tabletka przeciwbólowa, a na pewno pozwala odciąć się od przykrych doświadczeń i spojrzeć na nie z dystansem. Mieszkańcy getta to potrafili - powinniśmy brać z nich przykład. 



fot. Marta Ankiersztejn
Materiały prasowe - Teatr Ekipa 

(Spektakl jest koprodukcją z Teatrem WARSawy)

1 komentarz:

  1. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń