wtorek, 25 lutego 2020

Nauka vs. moralność. "Fizycy" na scenie Teatru Collegium Nobilium


Tajemnicze morderstwa, trójka obłąkanych naukowców, apodyktyczna lekarka i inspektor - idealista, który bezskutecznie usiłuje zrozumieć, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami pewnej prywatnej kliniki psychiatrycznej... Fizycy, nieco zapomniana w Polsce sztuka szwajcarskiego dramaturga Friedricha Dürrenmatta to doskonała propozycja dla każdego, kto ceni sobie czarny humor i zaskakujące zwroty akcji. Reżyser Marcin Hycnar wraz ze studentami IV roku Kierunku Aktorstwo Akademii Teatralnej w Warszawie przygotował fantastyczny spektakl, który wciąga jak stare dobre klasyki angielskiego kryminału. 

Większość polskich widzów zapewne kojarzy Dürrenmatta z Wizytą starszej pani, jednak to właśnie tragifarsa Fizycy przyniosła autorowi ogromny sukces i popularność. Sztuka zniknęła z polskich scen na całe 28 lat (ostatnia realizacja miała miejsce w 1992 r. w Teatrze Adama Mickiewicza w Częstochowie).  Nie da się zaprzeczyć, że na przestrzeni lat treść Fizyków mocno się zdezaktualizowała. Utwór powstał w 1961 roku, gdy w powietrzu wisiało widmo konfliktu zbrojnego dwóch wielkich mocarstw - Stanów Zjednoczonych i Rosji. Wyścig zbrojeń i intensywne badania nad broną jądrową wywoływały na świecie ogromny niepokój, o którym Dürrenmatt z takim zaangażowaniem pisał w swoich sztukach. Wśród naukowców rozgorzała dyskusja na temat ciężaru odpowiedzialności za dokonane odkrycia. Nauka nauką, ale co, jeżeli przełomowe badania okażą się katastrofalne w skutkach? Pisarz w swojej sztuce stawia jeszcze jedno zasadnicze pytanie - czy naukowiec ma prawo zignorować wiedzę, którą posiada?

Dürrenmatt przyznawał, że bardziej, niż istota fizyki i badań nad bronią nuklearną, interesowała go niemożność działania jednostki w starciu z przeznaczeniem - szczególnie, gdy w roli fatum występuje silny aparat władzy. A zatem Fizycy to taka trochę wariacja o mitycznym królu Edypie, który im bardziej stara się zapobiec tragedii, tym bardziej ją przyspiesza. Ponieważ jednak Dürrenmatt wierzył, że śmiech i ironia to najlepsze środki do wyrażania opinii o współczesnym świecie, opowieść o fizykach okraszona jest sporą dawką absurdalnego humoru, a to gwarantuje widzom doskonałą zabawę. 




W prywatnym szpitalu psychiatrycznym dochodzi do dwóch morderstw. W obu przypadkach ofiarami są pracujące w placówce pielęgniarki, a sprawcami zbrodni - podopieczni ośrodka. Sytuacja jest niewygodna dla właścicielki szpitala, ekscentrycznej lekarki Matyldy von Zahnd (Elżbieta Nagel), która szczególnie dba o renomę swojej kliniki. Badający tę sprawę inspektor Ryszard Voss (Michał Dąbrowski) szybko przekonuje się, że winni nie poniosą konsekwencji swoich czynów - w końcu cierpią na przewlekłe zaburzenia psychiczne, a w momencie zbrodni działali zupełnie nieświadomie (przynajmniej takie przypuszczenia można wysnuć na początku sztuki). Jakiekolwiek działania Vossa - stróża prawa i beznadziejnego idealisty - mijają się z celem, bo szpital kierowany przez von Zahnd to "państwo w państwie", odrębny świat rządzący się własnymi prawami. 

Sytuacja przybiera zupełnie inny bieg, gdy w ośrodku ma miejsce trzecia zbrodnia. Wtedy waśnie zaczynamy dostrzegać, że tak naprawdę na scenie nikt nie jest tym, za kogo się podawał. Stopniowe odkrywanie prawdziwych motywacji bohaterów jest kwintesencją tej wciągającej gry, w którą gra z odbiorcami autor. Nie chcę zdradzać szczegółów całej serii intryg, jednak zapewniam was, że finał opowieści może wywołać duże zaskoczenie... 




Gdybyśmy problematykę zawartą w Fizykach chcieli przyrównać do obecnych czasów, pierwsze, co przychodzi do głowy, to katastrofalne skutki zmian klimatycznych na świecie. Czy gdyby Dürrenmatt napisał swoją sztukę dziś, jej bohaterami byliby ekolodzy debatujący nad przyszłością naszej planety? Niewykluczone, bo pisarz czuł się w obowiązku mówić głośno o tym, co dla polityków było wówczas niewygodne. Szpital psychiatryczny, w którym autor umiejscowił akcję swojej sztuki, jest synonimem państwa, które koncentruje się na własnych korzyściach, nie dostrzegając krzywdy bezbronnych jednostek.




To już trzeci spektakl dyplomowy, w którym miałam przyjemność podziwiać ogromny talent tych młodych artystów. Kolejny raz pokazali na scenie pasję i zaangażowanie, a dzięki wspaniałym kreacjom, które stworzyli, przedstawienie okazało się fantastycznym widowiskiem.

Pieśń pochwalną zacznę od tytułowych fizyków - Piotra Kramera, Bartosza Bednarskiego i Jędrzeja Hycnara. Aktorzy grają doskonale, płynnie przechodząc z partii humorystycznych i groteskowych, w sceny dalekie od śmiechu. Cała trójka radzi sobie w tej szalonej konwencji bardzo dobrze, jednak prym na scenie wiedzie Piotr Kramer. Rola Möbiusa wydaje się dla niego stworzona. Aktor dzięki tej kreacji miał możliwość zaprezentować widzom istne spektrum swoich scenicznych możliwości - i trzeba przyznać, że w pełni ją wykorzystał.  

Ogromne gratulacje należą się Mariuszowi Urbańcowi, który w sztuce wciela się kolejno w postać misjonarza Rose i w pielęgniarza Murillo. W każdej z ról artysta jest wspaniały, jednak trzeba przyznać, że jako Murillo robi na scenie niesamowite show! Na wyróżnienie zasługuje także Michał Dąbrowski, który w roli inspektora policji pokazał publiczności ogromny talent komediowy. Aktor sprawił, że widz nie tylko czuje sympatię do biednego Vossa, ale w pewnej chwili zaczyna nawet utożsamiać się z tą postacią, która, chcąc dowieść prawdy, zderza się boleśnie ze ścianą bezdusznego systemu. 

Perełką wśród żeńskich ról jest kreacja Moniki Cieciory, która wciela sie na scenie w byłą żonę Möbiusa, Linę Rose. Aktorka zagrała swoją postać genialnie, bawiąc się przy tym konwencjami i przerysowując panią Rose do granic możliwości. Wyszło doskonale - to zdecydowanie jedna z najciekawszych i najbardziej wyrazistych ról w całym spektaklu.  




Dawniej sztuki Friedricha Dürrenmatta, poza rozrywką dla publiczności, miały także wyższy cel - dramaturg z pozycji moralizatora zwracał światu uwagę na realne zagrożenia, jakie może nieść brak refleksji w dążeniu do naukowego postępu. Dziś, kiedy nie wisi nad nami widmo wojny nuklearnej, dylematy tytułowych fizyków nie wywołują już tak wielkich emocji. Na szczęście, sztuka nie musi być aktualna, żeby mogła bawić publiczność. Fizycy to doskonały przykład dobrze napisanej farsy z błyskotliwymi dialogami i mnóstwem nieoczekiwanych zwrotów sytuacyjnych, które śmieszą do łez. Dzięki świetniej reżyserii Marcina Hycnara i doskonałej grze studentów Akademii Teatralnej tekst Dürrenmata zyskał drugą młodość. Widzowie zmęczeni natłokiem lekkich i przewidywalnych komedii z pewnością docenią inteligentny humor i wyraziste postaci, w których autor upatrywał cech dynamicznie zmieniającego się świata. Pytanie, czy snując swoje apokaliptyczne wizje na temat upadku wszelkich wartości, nie miał jednak trochę racji... 



Spektakl dyplomowy studentów IV roku Kierunku Aktorstwo 

fot. Bartek Warzecha

materiały prasowe - Teatr Collegium Nobilium 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz