niedziela, 16 marca 2014

"Na krótko" - recenzja książki


Dwa odległe światy, czwórka bohaterów, marzenia i sny o podróżach, dziwna choroba, która pozawala zapomnieć wszystko, co minęło i żyć teraźniejszością - to w dużym uproszczeniu zarys książki Ingi Iwasiów. Książki z tak genialną na pierwszy rzut oka fabułą zwykle napisały się same, żyją własnym życiem i wciągają nas bez reszty. Zwykle. Tym razem jednak mam wrażenie, że pisanie zajęło autorce dużo trudu, a jej bohaterowie męczą się w tej historii tak samo, jak sam czytelnik...

Nie lubię pisać negatywnych recenzji i zwykle tego nie robię. Dlatego też od razu podkreślam, że nie będzie to recenzja jednoznacznie negatywna, tak jak nie ma książek jednoznacznie złych. Każda z przeczytanych przeze mnie lektur miała w sobie coś wartościowego i pozostawiła po sobie trwały ślad. Czytam książki całą sobą, dlatego zwykle pamiętam je bardzo długo. Są jednak książki, które pokochałam i są takie, które jedynie szanuję za problematykę i warsztat pisarza. "Na krótko" zalicza się do tej drugiej grupy. Jeżeli lubicie czytać książki nie dla treści, ale dla wysublimowanego języka i trafnych przemyśleń, sięgnijcie po nią bez wahania. 

To, co sprawiło, że raczej nie wrócę do tej pozycji już nigdy więcej, to zupełny brak akcji. Rzecz dla mnie niepojęta, bo autorka miała przecież pełne warunki do tego, by rozpędzić bieg wydarzeń do zawrotnej prędkości. Zawsze daję sobie trochę czasu po przeczytaniu każdej książki, zanim usiądę i zacznę pisać jej recenzję. Dzięki temu mogę ochłonąć, zdystansować się do całej historii, zrozumieć, albo chociaż usiłować zrozumieć intencje twórcy. Tym razem czasu na przemyślenia było mnóstwo, bo książkę czytałam w trzech turach z długimi przerwami. W sumie zajęło mi to trzy miesiące - nigdy w życiu (naprawdę nigdy w życiu...) nie czytałam żadnej książki w tak żółwim tempie. Mam taką zasadę, że jak już się biorę za czytanie, do czytam twardo do końca. Dlatego piszę ten tekst - bo to przełomowy moment w historii mojego czytelnictwa. Inga Iwasiów mnie złamała.

Wokół tej książki krąży mnóstwo pytań, na które odpowiedzi nie znajdziecie w treści. Nie wiemy, gdzie toczy się akcja. Poszczególne wątki autorka umiejętnie porozrzucała w czasie i przestrzeni. Tak więc, jesteśmy z bohaterką w jednym z państw Europy Wschodniej, żeby za chwilę przenieść się do polskich wspomnień, ale gdzie dokładnie, nie wiadomo. Stawiam, że owym zupełnie odrębnym i niezależnym kulturowo państwem, gdzie obywatele z dumą mówią o swojej tradycji w dialekcie zbliżonym do rosyjskiego, jest Ukraina. Ironia losu, że Iwasiów, opisuje ten naród jako chronący swoich granic, gardzący Unią Europejską i wszelką formą współpracy z innymi krajami. Jeżeli jednak nie Ukraina, to może Białoruś? Główna bohaterka trafia tam w ceu przeprowadzenia badań nad zbiorami literackimi. Sylwia jest naukowcem, bierze udział w dziwnych programach, mających na celu ochronę kultury i tradycji. Niestety Iwasiów poświęca opisom tych programów nieskończenie wiele stron, tak samo, jak problemom sektora kultury, który jednak z naszym sektorem i jego sytuacją ma niewiele wspólnego. Początkowo wiemy o Sylwii bardzo niewiele, ale kolejne rozdziały pełne analiz, przemyśleń i wątpliwości będą istnym studium przypadku kobiety w średnim wieku, zagubionej w czasach pędzącej nowoczesności, w wypalonym związku, z lukami w pamięci i paniczną chęcią ucieczki. I tak przez prawie 400 stron.

Dość szybko na scenie pojawiają się inni bohaterowie, niestety, równie niemrawi. Przenosimy się błyskawicznie na nieokreślone ziemie wschodnie, by poznać życie pewnej sympatycznej fryzjerki i jej brata. Każde z nich ma problemy, bo ta książka generalnie na problemach jest w całości zbudowana. Skomplikowane związki, bądź ich brak, niespełnione marzenia, chęć wyjazdu, strach przed tym co nieznane i miłość do tego, co dobrze znane. Mam opowiadać dalej? Cóż, wszyscy myślą i analizują przez większą części powieści, żeby w końcu spotkać się w tym tajemniczym państwie, gdzie tradycja jest honorem a ojczyzna miłością (Ukraina? już sama nie wiem...). Spotykają się we trójkę, co niestety nadal nie wpływa w żaden sposób na bieg akcji. Słynne "być albo nie być" Szekspira przynajmniej dobiega do tragicznego w skutkach finału, ale to nie ten rodzaj dramatu... Historia nudna i bezbarwna jak... życie. Czy o to autorce chodziło?

Może trochę uprościłam problematykę tej powieści. Kluczem jest samotność i to na niej Iwasiów zbudowała życiorysy swoich bohaterów. Sylwia cierpi na samotność w związku, a potęgująca amnezja pozwala zapomnieć o pomyłkach i bólu. Ruta wybrała salon fryzjerski któremu poświeciła się bez reszty, tracąc przez to ukochanego mężczyznę. Jej brat, Witek jest samotny z natury i chyba cierpi na tym najmniej - całe szczęście, bo inaczej ta pozycja byłaby nie do przejścia... Historia nie kończy się ani spektakularnym happy endem, ani nie pociąga za sobą ofiar. Progres jest taki, że na ostatnich stronach bohaterowie w końcu zaczynają coś rozumieć. Wow. Koniec.

Dlaczego "Na krótko"? W pierwszej chwili czytelnikowi przychodzi na myśl wspomniany salon fryzjerski, który przewija się przez całą powieść. W oparach fryzjerskich woni i mgły z lakieru do włosów wyłania się jednak kluczowy element, jaki zapewne autorka chciała też podkreślić w tytule - ucieczka. Każdy z nas przed czymś ucieka - przed nieudanym związkiem, dramatami z dzieciństwa, toksyczną rodziną, bolesnymi wspomnieniami, stabilizacją, obowiązkiem. Na krótko godzimy się poświęcić czemuś i przystosować, na krótko zatrzymujemy się, by znowu pędzić dalej. Brak konsekwencji, brak przynależności do czegokolwiek i brak uczuć - to znamię naszych czasów. I muszę przyznać, że ten jakże trafny wniosek Inga Iwasiów zobrazowała w swojej książce bardzo dokładnie. Jak bardzo jednak nie lubimy takich bohaterów, wyjętych z tej najgorszej wersji życia, jaką można sobie wyobrazić - aktorów monotonnej sztuki bez początku i zakończenia. To zabiło tę książkę. Tajemnice i momentami intrygujące postacie nie były w stanie pociągnąć za sobą ciężaru bylejakości. Nie trzeba sięgać po takie pozycje, żeby to wszystko wiedzieć - wystarczy się dobrze rozejrzeć wokoło. 

Monotonne życie to jedno, ale od książki wymaga się nieco ikry. Idealistyczne plany uczynienia z powieści rzeczywistego obrazu codzienności były z góry skazane na klęskę. Dylematy egzystencjalne rozciągnięte na całej długości to kiepski fundament do budowania fabuły. Jak już pisałam wyżej - zabrakło tu życia. Czasem miałam nawet wrażenie, że akcja rozgrywa się w wymarłym miasteczku, na ziemi spalonej słońcem, gdzie człowiekowi faktycznie nie zostaje nic innego jak usiąść, rozpamiętywać i pokornie czekać, co przyniesie los. Kiedy już oswoiłam się z pustynią rozpaczy, autorka jednym ruchem kartki zmieniała mi przed oczami scenerię na nowoczesny kompleks biurowców, we wnętrzu którego grupa eleganckich ludzi podłączonych do innowacyjnych sprzętów ustala plan ratowania tradycji przed zagładą. Trochę zbyt wiele sprzeczności, jak na moje nerwy.

Każdy pisarz umieszcza w swoim dziele cząstkę samego siebie. Inga Iwasiów, znawczyni i badaczka literatury, pracownik sektora naukowego, swoim alter ego uczyniła zapewne jedną z bohaterek powieści, Sylwię. Jak bardzo - tego nie wiemy, ale przypuszczam, że książka ma dla pisarki wymiar osobisty i i jest skarbnicą emocjonalnych wspomnień. Wnikliwy obserwator dostrzeże, że tych jest w książce mnóstwo. Autorka prowadzi bloga na tematy światopoglądowe (polecam świetny tekst o gender), a jej polemika jest momentami bardzo bliska mojej. Co w takim razie sprawiło, że Inga Iwasiów popłynęła w tak niezrozumiałą dla zwykłego czytelnika toń psychologicznych dylematów? Jak wskazuje puenta jej książki - każdy z nas ma prawo czasem stać się kimś innym - choćby nawet na krótko...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz