poniedziałek, 3 kwietnia 2017

Borys, książę duński


Muszę przyznać, że bałam się mierzyć z Szekspirem. Wiem, że dotykanie tak wybitnych dzieł jak "Hamlet", pogrążyło już niejednego śmiałka. Dlaczego? Bo twórczość Szekspira, mimo upływu lat, wciąż jest żywa, wciąż podlega licznym reinterpretacjom i uaktualnieniom. Hamletologia, dziedzina nauki zajmująca się tym jednym, konkretnym dramatem, to zdumiewające i nieskończone źródło refleksji, wniosków i tez na temat dzieła i jego twórcy.

Skoro tak wiele można wysnuć na przestrzeni tylu lat o utworze, wydawać by się mogło, określonym już na wszelkie możliwe sposoby, to chyba nie zaszkodzi, jeżeli i ja w tym hamletowskim mikroświecie postawię kilka własnych tez? Bo, skoro to dzieło żywe i tak nieoczywiste, to przecież tylu jest Hamletów, ilu odbiorców tego dramatu, tyle opinii, ile osób, które "Hamleta" widziały. Choć żaden ze mnie hamletoznawca, żaden wielki szekspirolog, to muszę przyznać, że zakiełkowało w moim sercu ziarno dość osobliwej fascynacji, która teraz wzrasta i kwitnie, ilekroć przypomnę sobie obejrzanego niedawno "Hamleta" w warszawskim Teatrze Współczesnym.

Hamlet, którego poznałam w przeszłości, nie wzbudził mojej sympatii. Rozchwiany emocjonalnie, niezdecydowany, sentymentalny, egocentryczny książę duński, który - choć trzeba mu przyznać, że nie miał w życiu łatwo - z własnej tragedii zrobił niezwykle pretensjonalne show. Tak dawniej postrzegałam tę postać i nic na to nie poradzę... Wiele lat musiało upłynąć, nim otrząsnęłam się z tego błędnego przekonania, że dramatyczne losy Hamleta nie były jedynie sztucznie napompowanym emocjonalnymi frazesami, ckliwym teatrzykiem. Może na moją młodzieńczą percepcję na temat tego dzieła miał wpływ szkolny rygor i presja, pod jaką czytało się w pośpiechu każdą z zadanych lektur. A może po prostu wiek licealny nie jest jeszcze właściwym wiekiem, w jakim "Hamleta" się czuje całym sobą i rozumie? Dramat Szekspira na pierwszy rzut oka wydaje się prosty i przejrzysty. Teraz, gdy wreszcie dane mi było spojrzeć na ten utwór nieco inaczej, dostrzegam, jak bardzo mylą się ci, którzy nadal tak uważają. 


Hamlet, książę duński, to chyba najbardziej tajemnicza i wielowymiarowa postać w całej światowej literaturze. Co więcej - lata mijają, a my wciąż niestrudzenie analizujemy jego myśli i czyny. Ten młodzieniec jest w pewnym sensie ponadczasowym symbolem rozdarcia pomiędzy rygorem ustalonych odgórnie konwenansów, a głosem serca, pomiędzy biernością, a czynem, lękiem, a odwagą. Jeżeli jednak myślicie, że tak heroiczną postać stworzył wielki Szekspir, to najwyższy czas wyprowadzić Was z błędu. Historia Hamleta wywodzi się z XII wieku, a jej autorem był duński kronikarz, Saxo Grammaticus. Fabuła tej pradawnej przypowieści do złudzenia przypomina szekspirowskie dzieło - jej bohater, Amlet, jest jednak zdecydowanie bardziej zdeterminowany i żądny krwi, a jego okrucieństwo momentami przybiera wręcz zwierzęce oblicze. Szekspir uwolnił księcia duńskiego od porywczości i bestialstwa - z prymitywnego barbarzyńcy, jakim był mityczny Amlet, uczynił wrażliwego filozofa. Nie jest tajemnicą, że ten wielki dramaturg pisał "Hamleta" wzorując się na kronikach Grammaticusa. Można by wysnuć pochopne wnioski, że Szekspir jedynie przetworzył i uczłowieczył postać żyjącą na kartach kronik i pism duńskich od wielu wieków. Może i tak... Nie da się jednak zaprzeczyć, że dopiero szekspirowski Hamlet zyskał ludzką twarz, romantyczną duszę i zestaw uniwersalnych wartości, które sprawiły, że stał bohaterem nieśmiertelnym, a jego historia najczęściej omawianym utworem literackim na świecie.  


Już dawno zapragnęłam wyzbyć się wszelkich uprzedzeń i fałszywych opinii na temat "Hamleta", jakie przez lata zrodziły się w mojej głowie. Spektakl w reżyserii Macieja Englerta, wystawiany na deskach Teatru Współczesnego był tym puntem zwrotnym w mojej dotąd antyszekspirowskiej filozofii. Na scenie ujrzałam Hamleta, o jakim dotąd mogłam tylko marzyć. To zasługa fenomenalnej kreacji aktorskiej Borysa Szyca, który w tej roli powalił publiczność na kolana. Kto - tak, jak ja - widział w księciu duńskim rozdygotanego histeryka, ten zapewne bardzo się zdziwi, bo Hamlet Szyca to dojrzały emocjonalnie i piekielnie inteligentny mężczyzna, w pełni świadomy swych decyzji i czynów. 

Borys Szyc uczynił z niedojrzałego księcia duńskiego silnego, odważnego bohatera, który nokautuje wrogów swą ogromną mądrością i przebiegłym umysłem. To, jak aktor podszedł do swojej roli, jak wspaniale ją oswoił, jest prawdziwym teatralnym fenomenem. Szyc nie deklamuje na scenie dobrze znanych wersetów - on je szepcze, wymawia półgłosem, a czasem wykrzykuje - lecz nie ma w tym ani grama pompatyczności. Słowa, które jego bohater wypowiada, brzmią do złudzenia naturalnie, płyną ze sceny lekko, jakby od niechcenia. Wraz z wkroczeniem Szyca na szekspirowską scenę pożegnaliśmy wreszcie to nieznośne w większości interpretacji "Hamleta" nadęcie, te przerysowane miny, wystudiowaną rozpacz i dylematy egzystencjalne podane widzowi w sposób tak sztuczny i niestrawny, że po obejrzeniu takiej szopki można się było z Szekspira wyleczyć na długie lata... 

 

Nie da się zaprzeczyć, że "Hamlet" we Współczesnym to wielkie show Borysa Szyca, ale na uznanie zasługują także pozostali aktorzy. Ogromne wrażenie zrobił na mnie Andrzej Zieliński w roli Klaudiusza, obalając stereotyp okrutnego, przerażającego swą fizjonomią stryja - mordercy. Ta postać grana przez Zielińskiego zyskuje sumienie, wątpi, błądzi i żałuje. Do tego majestat i powaga z jaką aktor wcielił się w tę rolę, naprawdę robi wrażenie. Podobne odczucia miałam oglądając zachwycającą Katarzynę Dąbrowską w roli Gertrudy. Aktorka czarowała wdziękiem i zachwycała gracją, a jej Gertruda wzbudzała autentyczny podziw i respekt. 

"Hamlet" Macieja Englerta to widowisko pełne najwybitniejszych artystów, więc moje zachwyty nie ograniczały się jedynie do głównych bohaterów. Rola Poloniusza w wykonaniu Sławomira Orzechowskiego jest jedną z tych najbardziej charakterystycznych kreacji, które towarzyszą widzowi jeszcze długo po opuszczeniu teatru. Podobne odczucia miałam gdy na scenie pojawił się Janusz Michałowski w roli Ducha ojca Hamleta. Och, co to była za scena! Aktor wypowiadał swoją kwestię tak przekonująco i był przy tym tak autentycznie przerażający, że trudno wyobrazić sobie bardziej upiorną zjawę.... W sztuce pojawili się także młodzi, bardzo obiecujący artyści, np. Kamila Kuboth jako Ofelia, czy Michał Mikołajczak w roli Horacego.  


"Hamlet" na scenie Teatru Współczesnego jest bez wątpienia jednym z ważniejszych tytułów na przestrzeni ostatnich lat i zarazem jedną z najlepszych ról w dorobku artystycznym Borysa Szyca. Choć na niewielkiej scenie momentami tłoczyło się wielu aktorów, to Szyc był motorem i siłą napędową sztuki i to dzięki niemu wizerunek Hamleta wreszcie nabrał realnych kształtów i wyrazu. Przy tak wielkiej roli, zagranej z tak wielką charyzmą i skupieniem, pozostałe kreacje zdawały się być jedynie pięknym tłem, na którym siła wyrazu głównego bohatera tego nieśmiertelnego dramatu stała się jeszcze bardziej widoczna. 

Choć sztuka trwa niemal cztery godziny, a Maciej Englert w spektaklu nie pominął chyba żadnej ze scen dramatu, akcja płynie wartko, dialogi nie dłużą się i nie przytłaczają. Współczesny pokazał nową jakość w sposobie interpretowania klasyki - tchnął w leciwe dzieło powiew świeżości. Dzięki fenomenalnej grze aktorskiej, szekspirowskie postacie zmieniły się nie do poznania, dogoniły nasze czasy - szczególnie sam Hamlet. Patrząc na przejmującą i bardzo emocjonalną grę Szyca, trudno nie zauważyć, że książę duński wreszcie dorósł. I chwała mu za to.




Zdjęcia, materiały - Teatr Współczesny w Warszawie
http://www.wspolczesny.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz