piątek, 14 kwietnia 2017

Praska wiosna


Najlepsze decyzje to te podjęte… dlatego, nie zwlekając zbyt długo, spakowałam cały swój życiowy dobytek do 24 kartonów i wraz z odejściem zimy wróciłam na warszawską Pragę. Opuściłam domek na wsi niemal z dnia na dzień. Zamknęłam za sobą drzwi, podrapałam kota za uchem i wyszłam. Za bramą zostawiłam piękne wspomnienia, ale one przecież będą żyły w mojej głowie tak długo, dopóki będę o nich pamiętać. Nie było mi nawet przykro. Wszystko kiedyś się kończy – moja przygoda w prowincjonalnym miasteczku dobiegła końca właśnie teraz i nic nie mogłam na to poradzić. Poza tym, miło było znowu powitać tak dobrze znane tereny, które były przecież świadkiem niemal całego mojego życia…

Praga przywitała mnie doskonale znanym ulicznym gwarem wymieszanym z kłębowiskiem spalin i aromatem azjatyckiego jedzenia. Witamy w domu. Atmosfera nieustannego pędu, jazgotu i bałaganu, jaki panuje po tej stronie Wisły, zadziałała na mnie kojąco. Mimo dynamicznego tempa, jakiemu podlega wszystko, co na Pradze żyje, niewiele się tu zmieniło. Ta dzielnica zdaje się być w opozycji do wszechobecnego, warszawskiego postępu. Pyszni się widokiem przedwojennych zrujnowanych kamienic, postkomunistycznych sklepików i punktów usługowych, o których w dwudziestym pierwszym wieku prawie nikt już nie pamięta. A jednak mieszkańcy Pragi wciąż szyją ubrania na miarę, cerują pozaciągane rajstopy, tapicerują meble i oddają przeczytane gazety do skupu makulatury. Dawniej burzyłam się okropnie gdy ktoś oddzielał Pragę od Warszawy, twierdząc, że to inny świat. Dziś muszę się zgodzić z tym stwierdzeniem. Praga na tle stolicy jest jak Kaszuby na tle Polski. Prażanie mają swoją własną mentalność, swój własny kodeks honorowy, swoje przyzwyczajenia i swój własny język. Cóż, pewnie nie bez znaczenia jest fakt, że od siedemnastego do dziewiętnastego wieku cały teren dzisiejszej Pragi stanowił odrębne i samodzielne miasto. Mieszkańcy Pragi wciąż noszą w sobie głęboko zakorzenione poczucie indywidualizmu, rzadko też decydują się na porzucenie Pragi i przeprowadzkę do innej dzielnicy.

Przez kilka ostatnich lat Praga stała się domem dla osób najróżniejszych narodowości. W moim budynku mieszka kilka przesympatycznych koreańskich i wietnamskich rodzin. Prascy Azjaci są ujmująco uprzejmi i bardzo grzeczni, co stanowi rażący kontrast w zestawieniu z wiecznie niezadowolonymi rodowitymi mieszkańcami Pragi. Niech Was to nie zmyli - permanentne naburmuszenie jest jedynie fasadą. W ten sposób Prażanie przekomarzają się trochę z życiem, ale w rzeczywistości na Pradze żyje się dobrze i potwierdzi to każdy praski obywatel, kiedy po solidnej dawce wódki pozory ustąpią szczerości. My, ludzie Pragi, lubimy narzekać, choć nie za bardzo mamy na co. Narzekanie po tej stronie Warszawy jest czymś tak oczywistym, jak szczerzenie zębów do nieznajomych ludzi na ulicach Nowego Jorku. Obcy przybysz, nieobyty z praskimi zwyczajami, pewnie zdziwi się bardzo, gdy pytając o godzinę, usłyszy że pochmurno, zimno i zaraz będzie padać, w przychodni zapisy do lekarzy dopiero na za trzy miesiące, a jabłka na targowisku znowu podrożały. Jest to takie nasze „dzień dobry, co słychać?” i „Jak się masz?”

Moje życie na prowincji nie sprzyjało jakiemukolwiek działaniu. Kojąca cisza, przerywana niekiedy stłumionym turkotem przejeżdżających pociągów, zachęcała do długiego wylegiwania się w łóżku. Po nieśpiesznym śniadaniu, miało się od razu ochotę na sjestę z książką, a rattanowy fotel zapraszał tak zachęcająco, że trudno było mu się oprzeć. Kiedy weekend upływał pod znakiem pięknej pogody, a temperatura na termometrze rosła w zawrotnym tempie, ogrzewałam bladą skórę, leżąc na ogrodowej huśtawce i przyglądając się, jak Rudolf poluje na motyle. Przez dwa lata spędzone w domku na wsi, udoskonalałam sztukę twórczego nicnierobienia. Dni wolne od pracy upływały mi na słodkim lenistwie, spacerach, eksplorwaniu okolicznych miejsc. Przez dwa leniwe lata przeczytałam mnóstwo książek, wysnułam wiele dalekosiężnych planów, złożyłam sobie wiele obietnic, które przypieczętowałam spisanymi na kartce postanowieniami. Wszystkie te czynności istniały jednak tylko w mojej głowie, były rzeczami, za które miałam wziąć się jutro, pojutrze, za tydzień, jak będzie padać, albo jak będzie świeciło słońce, jak będę miała lepszy nastrój, albo jak układ planet będzie bardziej sprzyjający. Kiedyś - czyli nigdy. A najgorsze jest to, że sielska, spokojna atmosfera mojej wioski całkowicie zabiła we mnie zapędy twórcze. W pewnym momencie w ogóle przestałam pisać. 

Wróciłam do cywilizacji, do wielkomiejskiego gwaru, korków, ruchliwych ulic, straganów z warzywami, chińskimi garnkami i kocami z akrylu. Senną, obumarłą krainę ciszy zamieniłam da dobrze znany hałas, który rdzennemu mieszkańcowi tych terenów wydaje się ledwo słyszalnym akompaniamentem w tle. Praga budzi się wcześnie. Wraz z pierwszymi promieniami słońca rozbrzmiewa na ulicach przeciągłe wycie klaksonów, pod oknem śmieciarka  opróżnia wielkie kubły z odpadkami naszego konsumpcjonistycznego życia, a przy rondzie trwają nieustające prace nad postindustrialną budowlą, która ma zastąpić zburzony, ku rozpaczy praskich obywateli, legendarny Universam. Przy tak donośnym, ulicznym gwarze nie da się zbyt długo leżeć w łóżku. Poza tym, zawsze mam wyrzuty sumienia, kiedy leżąc zakopana w pościeli, słyszę ten donośny dźwięk budzącego się właśnie nowego dnia.

Praga stymuluje do działania, a barwne, wielokulturowe otoczenie jest źródłem nieustannych inspiracji. Przechadzając się praskimi uliczkami, podziwiam różnorakie scenki rodzajowe, a teksty w mojej głowie piszą się same. Bardzo lubię obserwować ludzi na Pradze. Każda z mijanych osób jest oryginalna, jedyna w swoim rodzaju, a na jej twarzy maluje się jakaś historia. Lubię też tę naszą wyjątkową, praską solidarność. Nigdy nie czułam się tu zagrożona, nigdy nie bałam się wracać do domu po zmroku. Praskie łobuzy, choć na sumieniu mają wiele, trzymają się pewnych zasad. "Naszych" praskich dziewczyn się nie zaczepia, nie straszy, nie podszczypuje po tyłku. A niech się do takiej tutejszej panny przyklei jakiś nieświadomy, podpity, obcy amant - już chłopcy w dresach skutecznie nauczą go zasad postępowania z damami. Bardzo sobie cenię tę chroniącą mnie niewidzialną siłę tutejszej bandy. Chłopaki skuteczniej niż monitoring wizyjny ogarniają wzrokiem osiedle, wiedzą kto z kim, skąd, dokąd i o której porze. Kogo szanować, kto za Legią, a kogo trzeba w mordę lać. Nigdy niczego się tu nie bałam i dopóki nasi bohaterowie w szarych dresach będą okupować osiedlowe ławki, sącząc piwo, nic nam tu nie grozi.

Praga jest zielona, chyba nawet bardziej, niż Żoliborz Muńka Staszczyka. Mamy dziesięć parków, dwa rezerwaty i nawet jeden las. Moje ulubione zielone tereny to oczywiście urzekająco piękny Park Skaryszewski, okalający warszawskie ZOO Park Praski, malutki, ale urokliwy Park Obwodu Armii Krajowej AK, który bezpośrednio sąsiaduje z gmachem budynku Sinfonia Varsovia przy Grochowskiej. Brakowało mi parków, gdy mieszkałam w domku na wsi. Co prawda, w okolicy miałam dwa lasy, ale kilka mrożących krew w żyłach historii w połączeniu z moją bujną wyobraźnią, sprawiło, że wolałam omijać te miejsca z daleka... Ciężko jest się człowiekowi obyć bez parku, szczególnie, gdy lubi biegać. Dlatego tak strasznie cieszę się, że mam koło domu jeszcze jeden park - nie za mały, nie za duży, idealnie okrągły i wprost doskonały do biegania. Spędziłam tam najpiękniejsze lata swojego dzieciństwa, łażąc po drzewach i biegając po sztucznie usypanej górce - kiedyś wysokiej jak Mount Everest, dziś śmiesznie niskiej. Dawniej ten park był moją krainą czarów, dziś jest dla mnie miejscem, gdzie mogę odstresować się, zmierzyć z samą sobą, przemyśleć wszystkie swoje większe i mniejsze dylematy. Bieganie jest zdecydowanie najlepszą ze wszystkich dostępnych na rynku terapii. Nieważne, czy dolega mi paląca złość, czy głęboki smutek - wszystko to skutecznie wybiegane, traci siłę i ustępuje cudownemu, błogiemu zmęczeniu.

Warto czasem się zgubić wśród praskich uliczek. Można przypadkiem natknąć się na uroczą kawiarnio - księgarnię, poszperać w nowo odkrytym antykwariacie, obejrzeć stylowe szezlongi w salonie pełnym antyków, pomachać smutnym misom przy Ratuszowej, albo poznać uroki PRL-u w muzeum tego okresu. Można wybrać się do Powszechnego na przerażającą "Wściekłość", szokującą "Klątwę", albo urokliwą "Mewę". Można poszukać bajek w Teatrze Baj, albo obejrzeć poważny film w Kinie Praha. Można zrobić milion innych rzeczy, nie przekraczając prawej strony Wisły. Bo po co przekraczać, skoro tu jest wszystko, co wymagająca dusza zapragnie mieć... A gdy czekając na przystanku na tramwaj w stronę Targowej usłyszycie, że zimno, pada, kolejki w urzędach i pomidory kosmicznie drogie, uśmiechnijcie się - Praga właśnie przywitała Was najserdeczniej, jak potrafi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz