Anat Gov pisała głównie o roli kobiet w społeczeństwie, jednak w przypadku sztuki "Boże mój!" na pierwszy plan wysuwa się kwestia wiary, zostawiając feminizm daleko w tyle. Owszem, mamy tu postać kobiety, która dzielnie znosi przeciwności losu, ale utwór Gov w dużej mierze skoncentrowany jest na boskiej instancji. Kto nie uważał na religii, ten będzie miał okazję odświeżyć sobie wiedzę na temat biblijnych przypowieści, bo o tym przede wszystkim dyskutuje bohaterka ze swoim tajemniczym gościem. Czy to dobrze, widzowie muszą odpowiedzieć sobie sami...
Spektakl "Boże mój!" na scenie Teatru Polonia w reż. Andrzeja Seweryna to nie pierwsza inscenizacja tego utworu w Polsce. Sztuka była już wystawiana w Łodzi, Zabrzu i Gdańsku - wszędzie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Sądząc po recenzjach poprzednich wersji, a także biorąc pod uwagę kunszt reżysera i obiecującą obsadę, byłam bardzo pozytywnie nastawiona do premiery na deskach Polonii. Fakt, że spektakl jest koprodukcją z krakowskim Teatrem Scena STU, dodatkowo podgrzewał atmosferę oczekiwania na tę premierę. Nie znałam wcześniej twórczości Anat Gov i nie do końca zdawałam sobie sprawę, co mnie czeka. Cóż, po obejrzeniu tego spektaklu jedno wiem na pewno - autorka raczej nie trafi do grona moich ulubionych dramaturgów...
Historia Elli, samotnej matki wychowującej autystycznego chłopca, to materiał na świetny, bardzo poruszający dramat. Ile jest takich sztuk na polskich scenach? Z pewnością niewiele. Cieszy mnie, że trudne tematy społeczne powoli wychodzą z cienia i stają się przedmiotem szerszej dyskusji na deskach teatralnych scen. Niestety, to powolny proces, bo jak wiadomo, publiczność woli się śmiać, niż płakać. "Boże mój!" po części spełni oczekiwania widzów ceniących lekką, prześmiewczą konwencję, bo jest to bardziej komedia niż łzawy dramat. Mam nieodparte wrażenie, że Gov śmiechem chciała złagodzić problematykę poruszaną w sztuce, ale niestety odebrałam ten humor jako dość sztuczny i nieco nachalny zabieg. Może pierwsze sceny faktycznie trochę bawią, ale ten sam żart powtarzany w kółko szybko przestaje śmieszyć i staje się w końcu drażniący.
Oczywiście, interpretując sztukę Anat Gov, nie należy zapominać, że dużą rolę w jej twórczości odegrały izraelskie korzenie i tamtejsza kultura. Mimo wszystko muszę przyznać, że oglądając spektakl czułam wewnętrzny sprzeciw wobec bezdyskusyjnej tezy, jaka płynie z treści tego utworu. Sposób przedstawienia motywu bożej instancji okazał się dla mnie zupełnie niestrawny i nie chodzi tu o moje osobiste poglądy religijne, ale o tendencyjność, z jaką autorka podeszła do poruszanej kwestii.
Ella (Maria Seweryn) jest psychologiem i matką wychowującą samotnie autystycznego chłopca. Czas dzieli pomiędzy pracę terapeutki, a opiekę nad synem, Liorem (Ignacy Liss). Choć życie nieźle dało jej w kość, kobieta dzielnie radzi sobie z trudnościami losu. Monotonny rytm dnia burzy telefon od tajemniczego mężczyzny (Krzysztof Pluskota), który prosi o natychmiastowe spotkanie. Nieznajomy argumentuje swoją prośbę tym, że w razie odmowy Elli może się wydarzyć coś strasznego. Bohaterka godzi się przyjąć nowego pacjenta, nie mając pojęcia, że rozmowa z nim diametralnie zmieni jej dotychczasowe życie.
Enigmatyczny jegomość od początku wzbudza w kobiecie niepokój. Nie chce zdradzać swojej tożsamości, za to zdumiewająco dużo wie o życiu osobistym Elli. Terapeutka wyjaśnia pacjentowi, że sesja oparta na tajemnicach i braku szczerości jest z góry skazana na niepowodzenie. Pod wpływem nacisków mężczyzna w końcu przyznaje, że jest... Bogiem. Ella zostaje postawiona przed niezwykle trudnym zadaniem - jak prowadzić sesję z kimś pozbawionym ludzkich, materialnych cech? Długa, burzliwa rozmowa przeradza się w bolesną konfrontację, podczas której bohaterka staje oko w oko z koszmarami własnej przeszłości. Spotkanie z Bogiem staje się dla niej okazją do osobistej terapii i zwalczenia traum, które kobieta nosiła w sobie przez wiele lat.
Postać bohaterki jest bardzo realistyczna - samotna kobieta, chore dziecko, brak wsparcia i walka o przetrwanie. Byłabym w stanie zaakceptować nawet tego nieszczęsnego Boga, gdyby nie fatalny tekst, który położył całą historię. Brak narracyjnego polotu sprawił, że bohaterowie stali się niemiłosiernie nudni, a ich banalne dialogi tylko pogłębiały mój niesmak. Nieśmieszne żarty sytuacyjne powtarzające się w każdej ze scen utwierdziły mnie w przekonaniu, że nie ma co liczyć na gwałtowny zwrot akcji. I faktycznie - nie nastąpił...
Zachodzę w głowę, dlaczego Andrzej Seweryn wybrał akurat tę sztukę, w której akcja dłuży się w nieskończoność, treść jest trywialna, zakończenie można przewidzieć po kilku pierwszych scenach, a przekaz nie wnosi nic wartościowego, poza tym, co słyszeliśmy od katechetów na lekcjach religii.
Mimo usilnych starań, aktorom nie udało się uratować tak marnego spektaklu. Choć gra Marii Seweryn zasługuje na wyróżnienie, jej talent nie był w stanie ożywić beznadziejnie nudnej i bezbarwnej postaci głównej bohaterki. Doceniam jednak zaangażowanie i charyzmę artystki - kolejny raz dała z siebie wszystko, co tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że mam przed sobą aktorkę o ogromnych możliwościach.
Rozczarował mnie bardzo Krzysztof Pluskota. Może gdyby włożył w grę więcej życia, jego rola nabrałaby charakteru. Niestety, na scenie widziałam niemrawą, anemiczną postać, której nigdy nie przypisałabym boskiego pierwiastka. Tak, wiem, że Bóg z utworu Anat Gov miał kryzys egzystencjalny, ale nawet depresję i rozpacz można zagrać w sposób porywający, czego u Pluskoty niestety nie było.
Najwięcej uznania mam dla fantastycznego Ignacego Lissa. Rola Liora była jego scenicznym debiutem i dosłownie rozwalił nią system. Aktor zagrał swoją postać zdumiewająco autentycznie i niezwykle przejmująco. Śmiało można stwierdzić, że miał najtrudniejsze zadanie i poradził sobie z nim doskonale. Niecierpliwie czekam na jego kolejne artystyczne wcielenia.
Wizualnie sztuka wypada bardzo dobrze. Na podziw zasługuje piękna scenografia Małgorzaty Iwaniuk i Aleksandry Starzyńskiej. Bardzo podobała mi się aranżacja salonu Elli, a także widoczny zza drzwi zarys tętniącego zielenią ogrodu. Atmosferę doskonale podkreślało światło (Yann Seweryn) i niepokojąca muzyka (Antoni Komasa-Łazarkiewicz).
Historia egocentrycznego Boga i niewiernej śmiertelniczki, która na skutek spotkania z nim przechodzi wielką przemianę, brzmi jak lekka i dość przyjemna w odbiorze bajka z głębokim morałem. Mamy tu silną, waleczną kobietę i słabego stwórcę, któremu nieobce są ludzkie wady i słabości. Niestety, utwór nie oczarowuje, wręcz przeciwnie. Ten, kto nastawia się na głębszy przekaz, otrzyma dość płytkie i tendencyjne przesłanie. Autorka skupiając się na boskiej instancji, pominęła chyba najistotniejszy dla widza temat - życie doczesne.
fot. Katarzyna Kural-Sadowska
materiały prasowe - Teatr Polonia
Na potrzeby tej recenzji korzystałam z tekstu sztuki "Boże mój!" Anat Gov, udostępnionego mi dzięki uprzejmości Agencji Dramatu i Teatru ADiT
Bardzo mocna recenzja. Doceniam u Ciebie to, że zawsze argumentujesz swoje opinie. W dzisiejszych czasach, gdy często słyszymy "nie bo nie", Ty wyjaśniasz dlaczego nie. To cenne! (lub dlaczego tak;)).
OdpowiedzUsuńPozostawiasz mnie z wątpliwościami...to dobrze. Myślę że chciałabym zobaczyć tę sztukę ze względu na Marię Seweryn, którą ogromnie cenię.
Moniko, dziękuję za tak miłe słowa - staram się zawsze uwzględnić wszystkie aspekty sztuki, żeby czytelnik miał pełen obraz dzieła :) Idź, zobacz ten spektakl i daj mi znać - jestem ciekawa, czy odbierzesz go tak samo, jak ja :) Właśnie ze względu na Marysię Seweryn i młodego Ignacego Lissa uważam, że nie był to czas stracony.
Usuń