niedziela, 15 grudnia 2019

Romantyczne obrazki. "Dziady" w Teatrze Polskim w Warszawie


Wokół premiery nowych Dziadów na scenie Teatru Polskiego w Warszawie przez długi czas unosiła się aura tajemniczości, bo właściwie do ostatnich chwil nie było wiadomo, jaki charakter będzie miała inscenizacja Janusza Wiśniewskiego. Reżyser pilnie strzegł sekretu przed ciekawskimi mediami, co skłaniało do licznych przypuszczeń na temat wyjątkowości jego artystycznej wizji. Spektakl faktycznie zaskakuje pod wieloma względami. Wiśniewski okroił swoje Dziady do absolutnego minimum, narzucił ekspresowe tempo i położył silny nacisk na sceny, które w poprzednich adaptacjach wydawały się jedynie tłem dla Wielkiej Improwizacji. Nowe Dziady mogą sprawiać wrażenie powierzchownych i chaotycznych, ale jest w nich coś, co szczerze mnie zachwyca - plastyczność poszczególnych scen i ich subtelny, poetycki styl.

Dziady w Polskim nie mają tej siły rażenia, jak przedstawienie Dejmka, które porwało młodzież na barykady w 1968 roku. Nie elektryzują jak spektakl Swinarskiego w krakowskim Starym Teatrze z popisową kreacją Jerzego Treli. Nie są też kompletne i treściwe - na pewno nie na tyle, żeby za ich pomocą czytać idee romantycznego wieszcza. Janusz Wiśniewski stworzył ekspresową inscenizację, zabierając widzów w szalony rajd po magicznym i nieodgadnionym świecie mickiewiczowskich postaci. Spektakl jest skonstruowany w formie migawek, a poszczególne sceny nie są pogłębione - widzimy jedynie ich zarys. Wyjątkiem jest niezwykle barwna i wyrazista scena balu u Senatora, która u Wiśniewskiego wydaje się najbardziej rozwiniętym i najciekawszym elementem sztuki.




Abstrakcyjność i fragmentaryczność tego przedstawienia wymaga od widza dobrej znajomości utworu - bez tego poszczególne sceny mogą wydać się zupełnie niezrozumiałe i wyrwane z kontekstu. Oglądając spektakl, miałam wrażenie, że reżyser większą wagę przyłożył do obrazów i ruchu, niż do samego tekstu. Mamy więc Dziady w formie ciekawych ilustracji, które ożywają dzięki wyrazistym kreacjom. Może się wydawać, że to zdecydowanie za mało jak na dzieło takiego formatu - w końcu siłą Mickiewicza są słowa, które mimo upływu lat, wciąż zdumiewają swoją aktualnością. Trudno porównywać ten spektakl do legendarnych inscenizacji, ale wątpię też, żeby Wiśniewski chciał się z nimi równać. Jego spektakl to zaledwie wariacja na temat Dziadów, która mimo wielu skrótów i uproszczeń, broni się ciekawą formą. Byłabym niesprawiedliwa, marginalizując zupełnie rolę treści, która momentami rozbrzmiewa na scenie z zaskakującą siłą - na tyle dużą, żeby wywołać w widzach wzruszenie i skłonić ich do owacji na stojąco.




Dziady Wiśniewskiego to wersja ekspresowa. Sztuka trwa dwie godziny, co w porównaniu do poprzednich inscenizacji tego utworu wydaje się wręcz rekordem szybkości. Aktorzy pędzą kolejno przez trzy części dramatu - każda z nich grana jest przy tej samej, oszczędnej scenografii. Na scenie widzimy wiejskie ołtarzyki, krzesła i żeliwne łóżko. Obecność łóżka była dla mnie największą zagadką, bo nie pasuje ani do uroczystości w kaplicy, ani tym bardziej do scen salonowych. Okazuje się jednak, że u Wiśniewskiego pojęcie kontekstu i miejsca jest czysto umowne. W takim otoczeniu przywodzącym na myśl wiejską izbę rozpoczynają się obrzędy Dziadów, w których uczestniczą nie tylko mieszkańcy wsi, ale także arystokracja (!). Widowiskowe popisy Guślarza (wspaniały Jan Janga Tomaszewski) czynią z tej sceny wspaniałe show, na które z wyrazem niemego zdziwienia patrzą przerażone damy dworu. To zderzenie niepasujących do siebie elementów i postaci nadaje ceremonii zupełnie nierealistycznego charakteru. Scena jak z surrealistycznego snu jest jednocześnie najbardziej "mickiewiczowska" i podniosła.




Zdecydowanie mniej porywa to, co w środku, czyli spotkanie Gustawa - Pustelnika z księdzem oraz scena więzienna. W tej ostatniej lokomotywą miała być przecież Wielka Improwizacja, jednak słynny monolog w ustach Jakuba Kordasa nie wzbudził we mnie emocji, na które tak czekałam. Aktor deklamuje poszczególne wersy z ogromną dokładnością, ale jego gra pozbawiona jest tej charyzmy, której oczekuje się po zbuntowanym Konradzie. Istotny w tym przypadku jest młody wiek artysty - może dlatego tak trudno uwierzyć w jego pogróżki i bluźnierstwa względem Boga. Kordas jest chyba najmłodszym Gustawem - Konradem w historii. Oczywiście, w teatrze nie obowiązują żadne reguły dotyczące wieku, jednak wydaje mi się, że Dziady sporo zyskują, gdy tę kluczową postać gra aktor z dużym życiowym doświadczeniem. Konrad w wykonaniu Jakuba Kordasa był tak bezbarwny, że jego kreacja szybko zaciera się w pemięci. Dobrze wspominam za to kreacje więźniów - szczególnie Pawła Krucza, który w sztuce wciela się w postać Adolfa i Fabiana Kocięckiego, który gra Jana Sobolewskiego. Ta dwójka dzielnie ciągnie scenę więzienną, zostawiając kolegów daleko w tyle. Krucz zaraża energią, Kocięcki czaruje niskim, melodyjnym głosem, z jakim wypowiada swoje kwestie, dzięki czemu ich postaci wydają się wyraziste i prawdziwe. Nie przeszkadzało mi nawet, że panowie dyskutują ze sobą w pozycji siedzącej. Mam wrażenie, że dzięki temu scena wydaje się bardziej naturalna i zyskuje kameralny nastrój, o którym nie byłoby mowy, gdyby aktorzy grali stojąc na baczność.



Perełką w sztuce Wiśniewskiego jest zdecydowanie scena balu u Senatora, a także sam Senator Nowosilcow, w którego brawurowo wciela się Krzysztof Kwiatkowski. Reżyser kolejny raz zignorował wiek bohatera i obsadził w tej roli artystę znacznie młodszego niż jego literacki pierwowzór. Kwiatkowski uczynił z tej postaci salonowego uwodziciela, który ma w sobie tyle samo czarującego wdzięku, co bezdusznego okrucieństwa. W tej scenie warto wyróżnić także Annę Cieślak w roli Księżnej, Ewę Domańską, która wciela się w postać Pani Rollison, a także wspaniałego Wiesława Komasę w przejmującej roli Księdza Piotra. Abstrakcyjny charakter spektaklu najlepiej oddaje finałowy moment, kiedy wszyscy aktorzy zaczynają krążyć po scenie w jednostajnym, monotonnym tempie. Scena przywodzi na myśl taniec mechanicznych marionetek, który zachwyca, ale też budzi niepokój - szczególnie, gdy w wirujących bezwolnie postaciach zaczniemy dopatrywać się pewnej symboliki nawiązującej do współczesności...




Inscenizacja Janusza Wiśniewskiego to Dziady w pigułce - spektakl uszyty z licznych skrótów i pojedynczych myśli, które razem tworzą luźną kompozycję na temat tego wielkiego utworu. Dla widzów nastawionych na pełnowymiarowy romantyczny dramat to z pewnością za mało, ale trzeba reżyserowi przyznać, że czego nie uwzględnił w treści, oddał na scenie przy pomocy ruchu i obrazu. Nowe Dziady są bardzo subtelne i poetyckie - skonstruowane i zagrane tak, żeby oczarować widza aurą romantyzmu i nie zrazić go ciężkim ładunkiem emocjonalnym. Wiśniewski nie opowiada swoich Dziadów od pierwszej do ostatniej strony, ale wyraźnie zachęca, by samodzielnie odkryć to, co na scenie niedopowiedziane, a to dziś niebywała umiejętność - szczególnie w kwestii trudnej i niezrozumiałej klasyki.



fot. Katarzyna Chmura

Materiały prasowe - Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w Warszawie

2 komentarze:

  1. Też wybieram się na to wydarzenie, bardzo jestem ciekawa gry aktorskiej. Ostatnio bywałam głównie w https://teatrkomedia.pl/ na komediach (które oczywiście bardzo mi się podobają), ale chętnie zobaczyłabym również jakąś cięższą sztukę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja od siebie polecam równiez https://teatrszekspirowski.pl/ w Gdańsku. Byłam tam kilka razy i za każdym razem wychodziłam równie mocno zachwycona, jak za pierwszym razem. Gra aktorska jest na bardzo wysokim poziomie.

    OdpowiedzUsuń