Fundamentem
wielkich dzieł są wielkie tragedie i głębokie załamania - taka teza przyszła mi
do głowy, gdy któregoś dnia, jadąc zatłoczonym autobusem, czytałam sobie Lema.
Nie, właściwie, takie myśli nawiedzały mnie już dużo wcześniej. Pochłaniając
opowiadania Alice Munro, byłam przekonana, że coś tak fantastycznego mógł
napisać tylko ktoś dotkliwie pokiereszowany przez życie. Albo gęsty,
niepokojący mrok u Emily Brontë i F.
Scotta Fitzgeralda. No i Stefan Zweig, którego kocham chyba właśnie za
permanentną depresję, będącą podwaliną jego dzieł i przyczyną tragicznego
końca... Zaintrygowana swoimi wnioskami, postanowiłam grzebać dalej - okazuje
się, że podobnych przykładów jest całe mnóstwo. Pisarz, to ktoś, kto się smuci,
a na wielkich smutkach powstaje wielka literatura.