niedziela, 7 lutego 2016

Kabaret o lekkim zabarwieniu politycznym


O Teatrze 6. Piętro słyszałam bardzo różne opinie - że to scena celebrytów, słaba rozrywka za duże pieniądze, ale też - świetny repertuar, doskonałe kreacje aktorskie i emocje, które zostają z widzem jeszcze długo po obejrzeniu sztuki... Choć ten autorski projekt aktora, Michała Żebrowskiego i reżysera, Eugeniusza Korina istnieje na warszawskiej mapie kulturalnej już siedem lat, dotąd nie miałam okazji przekonać się,  ile scena 6. Piętra ma do zaoferowania tak wybrednemu widzowi, jak ja. Postanowiłam jednak na własnej skórze sprawdzić, które z zasłyszanych opinii są prawdziwe, a które wyssane z palca. Padło na "Politykę". 27 stycznia przestąpiłam próg Pałacu Kultury i Nauki, zajęłam miejsce na widowni i ....

...przeniosłam się w nostalgiczne lata dwudzieste minionego wieku. Bo "Polityka" to sztuka bardzo retro. Rzecz się dzieje w czasach, gdy po wielu latach zaborów, powstaje właśnie II Rzeczpospolita. To moment, kiedy wszystko budzi się do życia - gospodarka, kultura i sztuka, życie towarzyskie, a także polityka. W sejmowych ławach zasiadają zdeterminowani działacze nowo powstałych partii. Polityka nie byłaby jednak polityką, gdyby w parze z nią nie szły także przekręty, intrygi, oszustwa i romanse...


#1 Farsa o tym, jak Korin zrobił kinoteatr

Jedno jest pewne - czegoś takiego jeszcze na polskich scenach teatralnych nie było. Spektakl jest hybrydą sztuki teatralnej i kina niemego. Co więcej, obie te równoległe płaszczyzny przenikają się ze sobą. Sceny, które widz obserwuje na ekranie, poprzedzają zdarzenia, które po chwili możemy obserwować na scenie. Tak więc kino jest ściśle powiązane z grą aktorów, a także z publicznością, która, poniekąd stanowi trzeci element dopełniający całość i jak zauważyłam, ową hybrydę przyjęła entuzjastycznie. Zgadzam się, że taka konwencja sztuki teatralnej jest interesującaą ciekawostką, a całości smaku dodaje czynny udział tapera, który na bieżąco czytał pojawiające się na ekranie napisy, a także dbał o aranżację muzyczną spektaklu. 

"Polityka" nie jest nowością na polskiej scenie. Ta satyra na działalność ówczesnej władzy, powstała dokładnie dziewięćdziesiąt osiem lat temu, zaraz po odzyskaniu przez Polskę drugiej niepodległości. Jej autor, wnikliwy dziennikarz, pilny obserwator i uszczypliwy krytyk, Włodzimierz Perzyński, słynął z tego, że bardzo trafnie piętnował mieszczańskie przywary i wątpliwą moralność polskiego rządu. "Polityka" prosto spod pióra pisarza trafia na deski Teatru Małego w Warszawie. Sztukę tę odegrano aż 101 razy, co można uznać za ogromny sukces, jak na tamte czasy. Teraz, po wielu latach przerwy, z tekstem Perzyńskiego postanowił zmierzyć się Eugeniusz Korin, reżyser i dyrektor artystyczny Teatru 6. Piętro. Wierzę, że było to trudne zadanie - sztuka jest jakby żywcem wyjęta ze złotej epoki lat dwudziestych. Klimat retro doskonale tworzą przepiękne kostiumy, imponująca scenografia, a także aktorzy, którzy podjęli się męki, jaką zapewne było odgrywanie ról w języku staropolskim. Od przedziwnych archaizmów językowych kręci się w głowie - oto na scenie mają miejsce liczne "dyskusyje", "interpelacyje", "transformacyje" i "wyzytacyje", Rosja jest "Rosyją", partia "partyją", a całości dopełnia skoczna, retro melodyjka. Nie będzie przesadą, jeżeli powiem, że oglądając tę sztukę, można stracić poczucie czasu - a raczej, poczucie czasów...




Eugeniusz Korin  zdecydował się stworzyć iście złożoną konstrukcję, w której aktorzy teatralni grają aktorów kinowych, którzy występują w filmie. Jesteśmy więc świadkami spektaklu o kinie, w którym Małgodzata Socha wciela się w postać aktorki lat dwudziestych, Hanki Rolno-Płużnej, która z kolei gra rolę główną Jadwigi Łazańskiej, posłanki lewicy, zakochanej w Adolfie Burskim, działaczu prawicy,  którego zagrał Iwo Zajączkowski, czyli Rafał Królikowski. Uff...

Sztuka w adaptacji Korina zachwyca estetyką. Nie ulega wątpliwości, że reżyser skrupulatnie zadbał o każdy, nawet najmniejszy aspekt wizualny spektaklu. Piękne meble i stroje z epoki, fryzura i makijaż Jadwigi, typowe dla zmysłowych femme fatale dwudziestolecia międzywojennego, wspomniane wyżej dialogi w pradawnym stylu, kino, które jest teatrem i teatr udający kino - każdy z tych pojedynczych niuansów jest przyjemnym zaskoczeniem dla widza.

Na tym jednak kończą się walory "Polityki". Oryginalna koncepcja, by wskrzesić ducha lat dwudziestych, niestety stała się dla twórcy początkiem katastrofy. Już z pierwszych scen można było wywnioskować, że kino się z teatrem nie lubi i współpracować nie chce. Założenie kinoteatru było takie, że zdarzenia na scenie poprzedzają epizody kinowe. Niestety, mała awaria w emisji filmu sprawiła, że w jednej ze scen Rafał Królikowski pojawił się jednocześnie na ekranie kinowym i na scenie. Wywołało to salwy śmiechu, zarówno na widowni, jak i wśród aktorów, ale nie przykryło ogólnego wrażenia, że spektakl - mimo że premierę miał w styczniu 2015 roku - wciąż jest mocno niedopracowany... 

Kolejną słabą stroną jest dosłowność. Sztuka sprawia wrażenie, jakby wprost z minionej epoki została przeniesiona w czasy współczesne, wraz z charakterystyczną dla tamtych lat monotonią, absurdalnym humorem i przytłaczającym brakiem akcji. Brakuje tu powiewu świeżości, za to przesadnie groteskowy styl Korin przedawkował co najmniej dwukrotnie. Mało śmieszne scenki z gatunku "biegł i się wywalił", przerysowane do przesady miny Sochy, która albo jest groźną heroiną, albo mdlejącym z miłości głupim dziewczątkiem, zawodzenie Jonanny Żółkowskiej, która w sztuce wciela się w królową salonowych intryg, hrabinę Linowską - wszystko to sprawia, że widzowi chce się wyć i to bynajmniej nie ze śmiechu, lecz z rozpaczy. Rozumiem oczywiście, że "Polityka" to komedia i o jej komediowość pretensji nie zgłaszam. Jednakże są sztuki komediowe bawiące mądrze i sztuki idiotycznie śmieszne, czyli nieśmieszne wcale. Do której grupy sklasyfikować "Politykę" Eugeniusza Korina? 


#2 Miłość i polityka? Nic śmiesznego...


Głównym wątkiem, który spaja całą sztukę, jest miłość dwójki działaczy politycznych z zupełnie odmiennych ideologicznie ugrupowań. Temat świetny, nośny, doskonały jako podstawa do zbudowania złożonej, wielowymiarowej historii o podłożu komediowym i psychologicznym, ale i tu potencjał nie wystarczył. Sceny zakochanych powinny być najsilniejszym punktem programu, a są najsłabsze. Dialogi Sochy z Królikowskim nie rozczulają, tylko drażnią, nie śmieszą, ale irytują. Włodzimierz Perzyński chciał tą sztuką pokazać miłość ponad podziałami, której nie zniszczą konflikty przekonań, intrygi partyjne i status społeczny. Polityka miała być zaledwie tłem dla rozkwitającego uczucia postępowej posłanki i konserwatywnego polityka, ale finalnie to właśnie sceny stricte polityczne są o wiele bardziej interesujące, niż żenujące umizgi głównych bohaterów. 




Sztuka nie bawi, a jedynie czasem wywołuje cień uśmiechu. Choć tytułuje się komedią, to do prawdziwie śmiesznej komedii brakuje jej naprawdę wiele. Obejrzałam wiele sztuk komediowych i - choć ten gatunek nie należy do moich ulubionych - to jednak reżyserzy nieraz potrafili mnie porządnie rozśmieszyć, nie zatracając przy tym ważnego przesłania, które zawsze kryło się za wysublimowanym żartem. W "Polityce" żart jest ciężki jak kowadło, postacie drewniane, a akcja ciągnie się jak guma od gaci. Czasem miałam wrażenie, że spokojnie można było zrezygnować z większości scen, które nijak nie trzymały się kupy, a zostawić tylko początek i koniec. Taki zabieg co prawda nie uratowałby spektaklu, ale przynajmniej widz nie straciłby 145 minut życia na oglądanie kabaretu niskich lotów. 

"Polityka" Perzyńskiego jest komedią wielowymiarową. Ośmiesza dwulicowość elit, małomiasteczkowe zwyczaje społeczeństwa, głupotę i prostactwo polityków, a także złożoną, nieprzewidywalną naturę kobiet, które, choć oficjalnie głoszą wzniosłe hasła i rwą się do walki o swe prawa, jednocześnie odrzucając mężczyzn, to i tak w rezultacie toną w ich ramionach, zapominając o wszystkich feministycznych wartościach. Tak miało być, ale wyszło przeciętnie. Najśmieszniejsze sceny to te rozgrywające się w gronie niedorzecznych polityków, wśród których dumnie kroczą pokojówki (Michalina Sosna), kucharki (Hanka Śleszyńska), pracownicy fabryk, czy cukrowni (Sylwester Maciejewski). Wniosek z tego taki, że miłość i polityka nie powinny iść ze sobą w parze, a już na pewno nie w teatrze...

Spektakl niewątpliwie ratuje obsada i wcale nie mam tu na myśli aktorów grających główne role, ale drugi plan. Kazimierz Kaczor w roli ojca posłanki Łazańskiej wypadł znakomicie. Jego sceny pełne żartów sytuacyjnych okazały się kołem ratunkowym dla tej tonącej sztuki. Równie wspaniale zagrała Hanka Śleszyńska. Ta aktorka wyróżnia się wyjątkowym talentem do grania kobiet z prowincji, prostych wieśniaczek. I  choć takie stwierdzenie może i nie jest dla kobiety nobilitujące, to pani Hanna powinna być ze swych ról dumna. Jej prostaczki są autentycznie prostackie i tak nieokrzesane, że już bardziej się nie da. 

Na słowa uznania zasługuje całe polityczne tło, na które składa się wspomniany wyżej Sylwester Maciejewski w roli ministra Kręciołka, a także niepoprawni i nie stroniący od intryg i korupcji posłowie Krotowski (Miłogost Reczek) i Szpakowski (świetny Paweł Nowisz). 

Mimo całkiem zabawnych wątków pobocznych, sztuka nie bawi. Dualizm kina i teatru spowodował efekt rozproszenia, albo raczej - kino w tym przypadku wygrało z marną sztuką aktorską, wlokąc ją za sobą, daleko w tyle. Wartki i - o dziwo - humorystyczny film niemy zaprezentowany widzom solo, mógłby być ciekawą i nostalgiczną komedyjką oglądaną z prawdziwą przyjemnością. Problem w tym, że widzowie nie przyszli do kina, ale do teatru i to teatr miał tego wieczora święcić triumfy. Cóż, nie wyszło...


#3 Wyższy poziom teatru? 


Wraz z otwarciem Teatru 6. Piętro Eugeniusz Korin i Michał Żebrowski ogłosili Credo, które odtąd miało na stałe przyświecać tej scenie. Poniżej chyba najważniejszy jego fragment
"Prowokować do myślenia, nie nudząc. Wzruszać, nie wpadając w ckliwość. Bawić, nie błaznując”.
Po obejrzeniu "Polityki" z przykrością muszę stwierdzić, że dyrektorzy nie dotrzymali ani jednej z powyższych obietnic. Sztuka jest do bólu monotonna. Akcja ciągnie się w nieskończoność i nawet mała drzemka w połowie drugiego aktu nie przybliżyła mnie do upragnionego finału. Czy spektakl prowokuje do myślenia? Tak - przez cały czas myślałam o tym, ile fajnych rzeczy mogłabym zrobić, zamiast oglądać tę kiepską farsę. Czy wzrusza? Nie. Bawi? Może trochę. I choć Panowie solennie przysięgli we własnym teatrze nie błaznować, to chyba właśnie błaznowanie wychodzi im najlepiej...


Zdjęcia, materiały - Teatr 6. Piętro

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz