poniedziałek, 14 listopada 2016

Festen. O koszmarach z przeszłości...


Z rodziną wychodzi się dobrze tylko na zdjęciu... A czasem nawet wspólne zdjęcie nie jest najlepszym pomysłem, bo znienawidzeni bliscy są wstanie zepsuć każde ujęcie. Ile macie w domu fotografii z rodzinnych imprez, które najchętniej spalilibyście w kominku? Niby radosny czas świąt, choinka, góra prezentów i stół uginający się pod ciężarem potraw, a jednak miny uczestników owej biesiady sugerują, że każdy z nich cierpiał w tamtej chwili nieludzkie męki i najchętniej uciekłby stamtąd - gdziekolwiek, byle dalej... Bo rodzina to taki dziwny twór, który z definicji ma być ostoją ciepła, miłości i wzajemnego wsparcia, ale najczęściej jest urzeczywistnieniem wszystkich naszych koszmarów sennych. Jeżeli nie zgadzacie się z powyższą teorią, jesteście nielicznymi szczęśliwcami egzystującymi w szczęśliwych, kochających się rodzinach. Gratulacje, bo to prawdziwa rzadkość...


Problemy w relacjach rodzinnych są tak samo powszechne, jak i krępujące dla większości z nas. Mimo, że czasy mentalnego zacofania przeminęły z wiatrem, to jednak wciąż czujemy presję, by w oczach innych sprawiać wrażenie szczęśliwych ludzi otoczonych gronem kochających bliskich osób. Często jednak za drzwiami domu tej "wzorowej rodziny", którą tak wszyscy szanują, podziwiają i której zazdroszczą, dzieją się dantejskie sceny. Wszak przecież, cytując Zapolską: "Na to mamy cztery ściany i sufit, aby brudy swoje prać w domu i aby nikt o nich nie wiedział". Niestety, czasem te brudy, zdławione krzywdy i konflikty sprzed lat wypływają nagle w najmniej oczekiwanym momencie...

Spektakl "Uroczystość" na podstawie filmowego scenariusza Thomasa Vintenberga i Morgensa Rukova to właśnie historia jednej z takich rodzin pozornie idealnych. Duńska wielopokoleniowa familia, o której opowiada film, to ludzie, którym na pierwszy rzut oka nie brakuje niczego. Mają pieniądze, dzieci, wnuki, siebie i święty spokój, którym mogą się cieszyć w ustronnej, luksusowej posiadłości. I właśnie w tej złudnej atmosferze sielanki i niczym niezmąconego spokoju, nagle wybucha petarda. Najstarszy syn przerywa milczenie i opowiada o rzeczach szokujących, które nijak nie pasują do idealnego obrazka wzorowego klanu. Nagle rodzina musi zmierzyć się z bolesną prawdą i zadawnionymi kłamstwami,  a zaistniala rzeczywistość okazuje się dużo mniej barwna i perfekcyjna, niż się wszystkim wydawało...

"Festen" to trudne dzieło. Vitenberg i Morgens poruszają w filmie wiele tematów tabu. Pamiętajmy, że obraz ujrzał światło dzienne w 1998 roku - w czasach, gdy o wielu rzeczach mówić wprost nie wypadało. Twórcy znani z zamiłowania do kontrowersji, rzucili widzom kawę na ławę, bez zbędnego ubierania problemów w ładne ramki. I tak, w ciągu prawie dwóch godzin trwania filmu, odbiorcy przechodzą szybką terapię psychodynamiczną, ze szczególnym uwzględnieniem takich wątków, jak: brak solidnych więzi rodzicielskich, molestowanie seksualne, problemy z budowaniem związków, życie po samobójstwie bliskiej osoby. Dużo, jak na stosunkowo dość krótki czas...

Można by pomyśleć, przeniesienie tak ciężkiego w odbiorze filmu na deski teatru jest przedsięwzięciem karkołomnym. Na szczęście, tam gdzie inni mówią, że się nie da, nagle pojawia się ktoś, kto po prostu to robi - i to z ogromnym powodzeniem. Grzegorz Jarzyna podjął się reinterpretacji scenariusza duńskich twórców i stworzył z niego przejmujący, wielowątkowy dramat, który od 2001 roku wystawiany jest na scenie warszawskiego Teatru Rozmaitości. Spektakl ten był grany także na deskach teatrów w Niemczech, Austrii, Francji, Serbii, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Izraelu i USA. Tym samym Jarzyna udowodnił swoją wielkość i przypieczętował miano jednego z najważniejszych polskich reżyserów teatralnych. "Uroczystość" przez piętnaście lat osiągneła rangę sztuki kultowej, a jej ponadczasowe moralne przesłanie sprawia, że spektakl powinien być obowiązkową pozycją dla każdego z nas. Bo choć wciąż niechętnie się do tego przyznajemy, każdy z nas chowa w domu brudy, problemy i traumy. "Festen" pokazuje, że czasem warto zmierzyć się z koszmarami z przeszłości. Prawda boli, ale bywa oczyszczająca...


#1 Urodziny 


"Najważniejsze jest, by gdzieś istniało to, czym się żyło - i zwyczaje, i święta rodzinne. I dom pełen wspomnień. Najważniejsze jest, by żyć dla powrotu". 

~ Antonie de Saint-Exupéry


W posiadłości Helgego trwają przygotowania do wielkiej fety - oto bowiem pan domu kończy siedemdziesiąte urodziny. Helge jest człowiekiem majętnym, spełnionym, cieszącym się silną pozycją i powszechnym szacunkiem. Solenizant nie ma sobie nic do zarzucenia, bo życie przeżył dobrze i godnie - ożenił się, spłodził dwie córki i dwóch synów, stał się rekinem biznesu w branży hotelarskiej. Ma już nawet dwójkę rozkosznych wnucząt. A dziś wieczór cała familia zbierze się przy suto zastawionym stole, by złożyć mu życzenia i wypić jego zdrowie. Jest dobrze, a nawet bardzo dobrze. Tylko szkoda, że dzieci mu nie wyszły. Michael to nicpoń i nieudacznik, Helene bawi się w życie, głosząc feministyczne teorie i każdego roku przyjeżdża w odwiedziny do starego ojca z coraz to dziwniejszym i bardziej egzotycznym kochankiem. Linde, ach biedna Linde... odeszła zbyt wcześnie. No i Christian, ten pomyleniec, do którego nikt nie może dotrzeć. Mimo to Helge może z całą stanowczością powiedzieć, że życie miał dobre. A przynajmniej tak to widzi otoczenie. A czego nie widzi, to już inna sprawa. To sprawa Helgego. Cóż, czas zasiąść do stołu. 


 #2 Bracia i siostry


"Dzieci zaczy­nają od te­go, że kochają swoich rodziców. Po pew­nym cza­sie sądzą ich. Rzad­ko kiedy im wy­baczają" 

~ Oscar Wilde

Christian, Linde, Helene i Michael. Czwórka rodzeństwa dorastała w domu, gdzie było dużo pieniędzy, ale zabrakło uwagi i miłości. Każde z nich usiłuje uwolnić się od toksycznych rodzinnych wzorców i ułożyć sobie życie po swojemu, ale to zadanie okazuje się wyjątkowo trudne. Na domiar złego, rodzinne koszmary zdają się ciągnąć za nimi krok w krok. Umiera Linde - bliźniaczka Christiana. Ta tragedia odciska piętno na psychice każdego z rodzeństwa, ale wyraźnie widać, że Christian, najstarszy z całej czwórki i najsilniej związany z Linde, nie może się otrząsnąć po stracie siostry. 

Urodziny ojca są pierwszym spotkaniem rodzinnym po pogrzebie Linde, a zarazem okazją do bolesnych wspomnień. Wyraźnie widać, jak niedawna tragedia jeszcze pogłębiła barierę między rodzeństwem. O ile jednak zaabsorbowany własnym niezbyt udanym małżeństwem Michael i równie zagubiona Helene godzą się z faktem, że ich siostra odebrała sobie życie, to Christian zdaje się wiedzieć na ten temat znacznie więcej. Bohater wyraźnie bije się z myślami, chowając w sobie bolesną prawdę. Do czasu. Kilka lampek wina, kilka niefortunnych zdań wypowiedzianych w nieodpowiednim czasie i prawda wypływa na wierzch, ku oburzeniu reszty zaproszonych gości... 


#3 Toast za zdrowie mordercy...


"Nie śmierć rozdziela ludzi, lecz brak miłości"

~ Jim Morrison

Nie da się bezustannie gromadzić w sobie żalu i negatywnych emocji. W końcu przychodzi moment, kiedy następuje eskalacja wszystkich skumulowanych przed laty uczuć, a ich wybuch siłą dorównuje erupcji wulkanu - niszczy wszystko wokoło, ogołaca ze złudzeń i pozostawia po sobie bolesną, długo skrywaną prawdę. 
Christian: "Przygotowałem dwie różne mowy, żebyś mógł, tato, wybrać. Jedna jest zielona, a druga jest żółta.
Helge: Niech będzie zielona.
Christian: No cóż, ciekawy wybór. Zatytułowałem ją: "Kiedy ojciec idzie się kąpać"...
Trzeba tutaj zaznaczyć, że "Uroczystość" to pierwsza grana w Polsce sztuka, poruszająca temat molestowania dzieci. Muszę przyznać, że dawno nie miałam okazji zmierzyć się z dziełem o tak silnym ładunku emocjonalnym. Sztuka w interpretacji Jarzyny nie toczy się jedynie na scenie - w pewnej chwili widz (myślę, że nie tylko ja miałam takie odczucie) zaczyna przeżywać ją także w swojej głowie. To trudne i bardzo męczące, ale i niezwykłe doświadczenie. Widownia żyje problemami bohaterów. Skala emocji, które wyrzucają z siebie aktorzy, zaczyna dosięgać publiczność. W pewnej chwili problemy tej nieistniejącej przecież rodziny stają się problemami odbiorców, bolą widza tak samo, jak bolą bohaterów. Chyba pierwszy raz w życiu tak długo nie mogłam otrząsnąć się po skończonym spektaklu i przestać analizować tego, co działo się na scenie...

Jestem pełna podziwu dla Grzegorza Jarzyny. Jak wielkim trzeba być mistrzem, żeby zawładnąć bez reszty emocjami widowni. Przez ponad dwie godziny nerwowo zaciskałam pięści, wbijając sobie paznokcie w dłonie. Przez cały ten czas przeżywałam sztukę, jakby wydarzenia na scenie były w jakiś sposób powiązane ze mną. Pierwszy raz będąc w teatrze, straciłam poczucie rzeczywistości. Żaden spektakl nie poruszył mnie dotąd tak bardzo. I choć należę do osób emocjonalnych, to wyraźnie widziałam, że większość widowni czuła to samo...


#4 Oczyszczenie 


"Płakać z płaczącym to ulga w cierpieniu"

 ~ Wiliam Shakespeare


"Uroczystość" to nie jest jedynie dramat psychologiczny o problemach rodzinnych. Vitenberg i Rukov pokazali w swoim dziele, jak wielką siłę ma w sobie prawda. Choć jej odkrycie przeważnie burzy dotychczasowy porządek rzeczy, to jest też początkiem czegoś nowego, swoistym katharsis, które niesie za sobą ulgę i nadzieję. Twórcy podważają tezę, że tylko wybaczanie wyzwala. Vitenberg ustami swoich bohaterów zdaje się tłumaczyć nam, że wybaczanie nie jest warunkiem przejścia do nowego, szczęśliwego etapu życia - czasem skala bólu i krzywdy jest zbyt wielka, żeby zapomnieć. 

Dzieło Duńczyków zdaje się też odczarowywać powszechną świętość jednostki rodzicielskiej. Pamiętajmy, że każdy ojciec i każda matka to przecież tylko ludzie. Teoretycznie najbliżsi nam ludzie, ale przecież nie są zwolnieni z odpowiedzialności za swoje grzechy. A jeżeli te grzechy rujnują życie dzieci? Cóż, czasem jedynym antidotum jest zapomnieć... o takich rodzicach.

"Uroczystość" to także wspaniały popis gry aktorskiej. Na scenie TR Warszawa możemy oglądać plejadę wybitnych artystów. Ogromne wrażenie zrobił na mnie Jan Peszek w niezwykle trudnej przecież roli Helgego. Aktor jako skrywający mroczne tajemnice nestor rodu, grał tak przekonująco, że w jednej ze scen, gdy jego bohater łapie się za serce, pomyślałam przez chwilę: "Jasna cholera, Peszek zaraz padnie na zawał!"....

Bez wątpienia, każdy z występujących w tym spektaklu aktorów był wspaniały. Wśród nich warto wyróżnić Andrzeja Chyrę za rolę Chistiana, a także dotychczas niedocenianą przeze mnie Katarzynę Herman. Jej rola Helene tylko potwierdziła jak wielką jest aktorką - teraz już w to nie wątpię. Rozczulający dziadek, którego zagrał czarujący Zygmunt Malanowicz, skradł moje serce. No i role drugoplanowe, które równie mocno zapadły mi w pamięć - Magdalena Cielecka i Aleksandra Popławska, grające kelnerki, pełna majestatu i klasy Ewa Dałkowska w roli Else, Aleksandra Konieczna jako rozhisteryzowana Mette, wspaniały Adam Woronowicz w roli mistrza ceremonii, Helmuta. 

"Uroczystość" to jeden z najlepszych polskich spektakli, jakie kiedykolwiek widziałam. Nie od dzisiaj wiadomo, że Grzegorz Jarzyna jest twórcą kontrowersyjnym - można go pokochać, albo znienawidzić, ale nie da się go ignorować. "Festen" w interpretacji Jarzyny to absolutne must see każdego miłośnika teatru. Tę sztukę trzeba przeżyć po swojemu i poczuć każdą cząstką siebie. 





zdjęcia, materiały - TR Warszawa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz