środa, 1 lutego 2012

Ofiary i zbrodnie mojego dzieciństwa


W schowku na czternastym piętrze straszy moja lalka z wczesnych lat dzieciństwa. Amanda (Eliza, a może Christina?) ma ekstrawagancki makijaż wykonany własnoręcznie przeze mnie czarnym i czerwonym markerem, irokeza, tatuaże (zrobione tym samym markerem, co make up oczu), trwałe urazy nóg (wylatują z zawiasów…) i problemy z odcinkiem szyjnym kręgosłupa - trzeba uważać, żeby głowa nie odpadła…

Barbie weteranka nie jest wcale ofiarą moich dziecięcych frustracji - na co pewnie zwróciliby uwagę psychoanalitycy - ale wynikiem licznych eksperymentów. Bo prawda jest taka, że w dzieciństwie każdy z nas bawi się w dorosłość, czyż nie?  W zaciszu swojego pokoju, przy pomocy lalek, miśków, klocków, miniaturowych kuchenek, plastikowych garów i zestawu pierwszej pomocy dzieciaki sprawdzają swoje zawodowe predyspozycje. Robiłam tak samo i skruszona muszę stwierdzić - ofiar było więcej…
Moje Barbie ze stoickim spokojem znosiły naukę fryzjerstwa, wizażu, projektowania ubrań, ciężkie lekcje matematyki… Próbowałam swoich sił jako trenerka tańca i fitnessu, instruktor skoków kaskaderskich chirurg medycyny estetycznej, niania.  Makabryczny wygląd moich zabawek to wypadkowa wielu prób i błędów, dzięki którym dziś znam swoje mocne i słabe strony. Trochę przykre, ale sam Albert Camus mówił: „Przyszłość będzie szczodra jedynie wtedy, kiedy wszystko ofiarujesz teraźniejszości”…

Tak więc, poświęciłam urodę lalek firmy Mattel, żeby dowiedzieć się, kim właściwie jestem.  Dzięki Amandzie/Christinie/Stelli dziś wiem, że nigdy w życiu nie spełniłabym się w roli lekarza, przedszkolanki, nauczyciela ani stylisty fryzur. Jednocześnie moje zabawy w dorosłość uświadomiły mi, że bardzo, bardzo istotna jest dla mnie kwestia ubioru. Bohaterki licznych zawiłych historii, które sama tworzyłam, nosiły własnoręcznie przeze mnie uszyte, drapowane i podpięte kreacje, zrobione ze starych apaszek, ścinków materiału, podartych jeansów i wstążek. Z czasem fascynacja tworzeniem patchworkowych strojów minęła, ale z miłości do mody nie wyleczyłam się nigdy- i tak już pewnie zostanie…

Dziś nie ubieram nikogo w ścinki jeansu przewiązane wstążkami, ale piszę, tworzę, szperam, przerabiam, wymyślam. I jestem naprawdę wdzięczna tej lalce, która leży  w schowku i której nie mam odwagi stamtąd wyjąć…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz