niedziela, 4 października 2020

Pieśń o duchach przeszłości. "Szaman" na scenie Teatru WARSawy


Miarowy turkot wagonów Kolei Transsyberyjskiej, niespieszny rytm życia mieszkańców Buriacji, tajemnicze, szamańskie obrzędy oraz hipnotyzująca muzyka, która koi nerwy i pobudza wyobraźnię - to wszystko usłyszycie na scenie Teatru WARSawy w spektaklu reporterskim Szaman. Monika Mariotti i Arun Milcarz zabierają widzów znacznie dalej, niż na odległe, rosyjskie i mongolskie stepy. Wraz z bohaterami tej opowieści wyruszycie w daleką podróż wgłąb siebie, w poszukiwaniu własnych korzeni. 

Reportaż to bardzo niewdzięczny materiał dla twórców sztuki teatralnej. Gatunek bazujący na niezliczonej ilości wątków i informacji, których dopełnienie stanowią często poruszające obrazy, świetnie czuje się na papierze, albo na szklanym ekranie, ale przeniesiony na scenę zwykle traci całą siłę wyrazu. Żeby takie przedstawienie faktycznie "zagrało" i szczerze zachwyciło widownię, musi mieć w sobie fascynującą treść, równie fascynujących bohaterów, a także ciekawą oprawę. A jeżeli do tych trzech składowych dodamy jeszcze ogromny talent artystów, mamy już gwarantowany sukces. Niestety, dobrych spektakli reporterskich jest na polskich scenach bardzo niewiele. Czy do tego wąskiego grona można zaliczyć Szamana - autorski projekt artystyczny Moniki Mariotti i Aruna Milcarza? Myślę, że tak. Co prawda, sztuka ma kilka słabych punktów, nie można odmówić jej niezwykłej aury tajemniczości, która sprawia, że trudno oderwać wzrok od sceny. 




Szaman to  ciekawy eksperyment, w którym twórcy snują opowieść o syberyjskim czarowniku, posiłkując się nie tylko słowem, ale także muzyką i fragmentami nagrań filmowych. Zderzenie trzech światów - sztuki, dziennikarskiego rzemiosła i egzotycznej kultury - zaowocowało wyjątkowym dziełem, które wyróżnia się nie tylko oryginalną formą. Szaman, jak na rasowy reportaż przystało, to autentyczna historia człowieka, który żyje w niewielkiej wiosce na granicy Rosji i Mongolii, a jego misją jest leczenie chorych ludzkich dusz. Trzeba koniecznie zaznaczyć, że twórcy nie sięgnęli po ten temat przypadkowo. Monika Mariotti i Arun Milcarz bazowali na własnych wspomnieniach z pobytu w wiosce wielkiego czarownika. Choć każde z nich trafiło do osady Czełutaj w innym czasie i z zupełnie innych powodów, oboje zgodnie przyznają, że buriacki szaman diametralnie odmienił ich życie. 




Prosty rytm dnia, małe, codzienne radości, poszanowanie tradycji oraz odwieczna pamięć od przodkach - to wszytko sprawia, że zaczynamy podawać w wątpliwość szalony pęd zachodniej cywilizacji i przytłaczający chaos, który zupełnie zdominował nasze życie. Do Baira zgłaszają się ludzie, którzy zgubili sens egzystencji, doświadczyli tragedii, otarli się o śmierć, albo też stracili bliskich. Według szamana najlepszym remedium na każde z tych cierpień jest powrót do własnych korzeni. Znajomość rodzinnych dziejów ma ponoć cudowną moc - przywraca harmonię ducha i życiową równowagę. Oczywiście można mu wierzyć lub nie, ale bez względu na to, ile prawdy kryje się w szamańskich mądrościach, trudno nie poczuć dreszczu emocji, jakie wywołuje magiczna aura tych opowieści. 

Szaman to nie tylko niezwykły portret buriackiego uzdrowiciela. To także poruszająca spowiedź Moniki Mariotti, która opowiada widzom o życiu po ciężkim wypadku, o poszukiwaniu własnej tożsamości i o spotkaniu z Bairem. Wspomnieniami z Buriacji dzieli się także dziennikarz i podróżnik Arun Milcarz. Bohaterów różni jednak cel dalekiej podróży. W przypadku Mariotti pobyt u buriackiego szamana miał znamiona terapii, natomiast Milcarza do wioski Baira przywiodła ciekawość i głód dziennikarskich wrażeń. Dlatego też opowieści aktorki i reportera mają zupełnie inny ładunek emocjonalny. Arun opowiada o pobycie w Czełutaju z dystansem i dużą dawką humoru - traktuje spotkanie z Bairem i jego rodziną jak  wielkie dziennikarskie wyzwanie i niezapomnianą przygodę. Z kolei historia Moniki Mariotti ma w sobie wiele bólu i wzruszeń. Nie ma wątpliwości, że artystka nie udała się do szamana w celach rekreacyjnych, ale właśnie po to, żeby ją wyleczył z lęków i wątpliwości. 




Sztuce nie można odmówić fascynującej treści i ciekawej formuły, jednak techniczna strona premierowego spektaklu pozostawiała wiele do życzenia. W niektórych momentach można było poczuć, że artyści nie są wystarczająco przygotowani do występu. Wrażenie to potęgowały częste pomyłki Aruna Milcarza oraz dość chaotyczny i momentami wręcz maszynowy sposób, w jaki się wypowiadał. Odbiór przedstawienia utrudniała także dykcja i lekka wada wymowy dziennikarza. Doskonale zdaję sobie sprawę, że Milcarz nie jest aktorem, ale praca na scenie wymaga jednak pewnego przygotowania, którego u reportera wyraźnie zabrakło. Choć nie można odmówić mu talentu gawędziarza, to zdania, które wypowiadał, nie zawsze były w pełni zrozumiałe. W sztuce przeszkadzał mi też brak ruchu artystów. Miejsca, w których stali były jasno zdefiniowane przez... siatkę zawieszoną pod sufitem. Milcarz i Mariotti właściwie od początku do końca konsekwentnie trzymali się swoich stron, tak jakby przemieszczanie się po scenie miało zaburzyć lub zmącić sens ich wypowiedzi. Obawy zupełnie niesłuszne - zwłaszcza, że historie obojga narratorów łączy to samo miejsce i ta sama postać, a ruch mógłby to jeszcze dodatkowo podkreślić. 




Ale nawet takie drobne słabości nie są w stanie zatrzeć ogromnego wrażenia, jakie wywarła na mnie historia Baira. Niezwykłą opowieść o losach szamana z Buriacji urozmaicają oryginalne dźwięki syberyjskich instrumentów, ciekawe kadry z podróży zarejestrowane przez Milcarza, a także piękny śpiew Moniki Mariotti. Zarówno pod względem treści jak i formy sztuka jest oryginalnym widowiskiem, które z całą pewnością warto zobaczyć. 

Do szamańskich wierzeń i rytuałów mam spory dystans i traktuję je raczej jak ciekawostkę, niż prawdę objawioną. Mimo to mądrościach Baira dostrzegłam pewne uniwersalne przesłanie, które dotyczy każdego z nas - bez względu na kulturę, wyznawane poglądy i wierzenia. Świadomość naszej historii i korzeni oraz pamięć o przodkach może stać się busolą, która wskaże kierunek nawet podczas największej życiowej zawieruchy. 



fot. Honorata Karapuda

Materiały prasowe: Teatr WARSawy

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz