Wiedziałam, że ten spektakl będzie diametralnie inny, od wszystkiego, co dotychczas oglądałam na scenach teatralnych - zupełnie niedzisiejszy, odrobinę przerysowany, groteskowy i jakby żywcem wyjęty z innego świata. Chyba dlatego właśnie tak bardzo chciałam obejrzeć "Sługę dwóch panów" - słynną sztukę Carlo Goldoniego napisaną u schyłku osiemnastego wieku, którą zgrabnie i niezwykle plastycznie zinterpretował na potrzeby dzisiejszego widza Tadeusz Bradecki. Nie zawiodłam się. W jednej chwili wraz z grającymi na scenie aktorami, przeniosłam się do gwarnej, tętniącej życiem Wenecji z czasów, gdy po ulicach kroczyły damy w jedwabiach i mężczyźni w perukach. Do świata panów i sług, intryg i romansów...
Jakiś czas temu doszłam do dość smutnego wniosku, że polska scena teatralna z roku na rok staje się coraz bardziej uwspółcześniona. Zdecydowana większość sztuk, jakie możemy zobaczyć na deskach polskich teatrów, to bardzo aktualne dramaty, poruszające problemy, z którymi stykamy się na co dzień. Jeżeli reżyser decyduje się już sięgnąć po któreś z wielkich dzieł dawnej literatury, to - doprawdy, nie wiadomo po co - przenosi fabułę w czasy dzisiejsze, tym samym pozbawiając klasykę wszystkich jej walorów - tajemnicy, niecodziennego klimatu, barwnych, a wręcz abstrakcyjnych postaci, których istnienia widz może się dziś tylko domyślać, a i to nie wychodzi mu najczęściej zbyt dobrze, bo im więcej współczesności we współczesnym świecie, tym płytsza i bardziej ograniczona jest nasza wyobraźnia. Zdecydowanie potrzebujemy spektakli kostiumowych, sztuk tak wiernych pierwowzorowi, jak to tylko możliwe. Powinniśmy czasem oderwać się od tego, co tak dobrze nam znane i zobaczyć historie dawne z całym zapleczem niesłychanych zwyczajów, osobliwych strojów i dialogów. Jedną z takich sztuk jest właśnie "Sługa dwóch panów" Goldoniego, którą od stycznia b.r. możemy oglądać na deskach Teatru Dramatycznego.
Choć mało kto kojarzy postać Carlo Goldoniego, faktem jest, że jego "Sługa dwóch panów" gościł już dawniej na polskiej scenie. Niestety, szybo zapomnieliśmy, czym jest dawny włoski kunszt w teatralnej sztuce, czym jest charakterystyczny dla Goldoniego żart sytuacyjny, jak zabawną komedię pomyłek serwował na scenie publiczności ten wyborny dramaturg. A przecież zachwycił się nim sam Goethe, gdy w 1786 roku przybył do Wenecji i po raz pierwszy w życiu ujrzał prawdziwy spektakl teatralny. Wyobraźmy sobie tylko, z jak wielkim zdziwieniem musiał kontemplować twórczość jarmarczną, sceny jakby żywcem wzięte z weneckich ulic i targowisk - słowem codzienność prostego włoskiego ludu. A jednak, jak sam twierdził, chłonął z zapartym tchem każdą scenę i napawał się egzotyką dotąd mu nieznaną, rzeczywistością tutejszych ludzi tak prostą, że aż urokliwą...
#1 Awantura po włosku
Wieczór ze "Sługą..." był niesamowitym doświadczeniem na tle całego mojego teatralnego życia. Niemal od razu dało się zauważyć, że w tej sztuce kluczem jest konwencja. Aktorzy grali przy pomocy charakterystycznych dla swoich postaci ruchów i gestów Istotne było wszystko - sposób mówienia, sposób poruszania się, żartobliwe przytyki. Kto rozszyfrował tę łamigłówkę, ten w następnych scenach bez problemu mógł domyślać się intencji każdego z bohaterów. Oto potęga twórczości Goldoniego - styl narracji o stokroć przewyższa samą treść, a w pewnym momencie nawet przejmuje rolę dialogu... Bo choć na scenie dzieje się dużo, to fabuła jest nad wyraz prosta, a jej siłą wyrazu jest istny festiwal gestów, min, podskoków i grymasów. Największym wirtuozem owych scenicznych akrobacji, jest nikt inny, jak Arlekin (Krzysztof Szczepaniak), tytułowy sługa.
#2 Maskarada
Sztuka Goldoniego to istny koncert na pozy i miny. Senior Pantalone (Mariusz Wojciechowski) chce wydać swą córkę, Clarę (Kinga Suchan) za mąż za Sylvia (Mateusz Weber), syna aptekarza, Dottore (Andrzej Blumenfeld). Ręka Clary była wcześniej obiecana innemu kawalerowi, ale nieszczęśnik opuścił ten świat, ginąc w pojedynku a więc i umowa umarła wraz z samym zainteresowanym... Jakież jest wszystkich zdumienie, gdy oto były narzeczony przybywa do Wenecji niemalże zza światów i domaga się zaślubin. W istocie jednak pod męskim przebraniem skrywa się siostra dawnego narzeczonego Clary - Beatrycze z Turynu. Oto pierwsza intryga. Dziewczyna podając się za brata, chce załatwić rodzinne interesy i odszukać ukochanego mężczyznę. Jej nagłe pojawienie się zaburza spokojny rytm życia bohaterów i stawia na głowie ich plany dotyczące rychłego ożenku.
Jednak dopiero gdy na scenę wkracza Arlekin, nadpobudliwy, gadatliwy i przekomiczny młodzieniec, widowisko zaczyna się na dobre. Nasz bohater ani przez chwilę nie stoi w bezruchu - skacze, biega, tańczy, krzyczy, podskakuje, wymachuje rękami, przemieszcza się po scenie z prędkością światła, co daje wrażenie, że Arlekinów jest co najmniej pięciu, a nie tylko jeden... Uliczne posty, którym oddaje się, trwoniąc czas, przerywa Beatrycze (wciąż w przebraniu swojego brata), proponując błaznowi posadę sługi. Nie mija kilka minut, a tę samą ofertę Arlekin dostaje od innego jegomościa - Florynda (Waldemar Barwiński). Dwaj panowie zatrzymują się w tej samej gospodzie, co pozornie ułatwia słudze balansowanie między jednym, a drugim pracodawcą, lecz w rzeczywistości uruchamia istną kaskadę komicznych pomyłek i absurdalnych sytuacji.
#3 Błazen w Wenecji
W sztuce akcja toczy się dwutorowo. Z jednej strony obserwujemy miłosne perypetie czwórki bohaterów - Clary, Silvia, Beatrycze i Florynda, z drugiej jesteśmy świadkami podwójnej gry, jaką toczy Arlekin. Oba te wątki w pewnym momencie łączą się ze sobą w jedną spójną całość. Ta nieco pogmatwana opowieść, to istny majstersztyk w kategorii farsy. Goldoni dość przewidywalną i prostą fabułę oplata misterna siatką intryg, pomyłek i niespodziewanych wypadków, co w sumie tworzy zaskakującą, dynamiczną akcję. Widz, choć może po trochu podejrzewa jaki będzie finał tej szalonej historii, niemal bez przerwy zaskakiwany jest niecodziennymi występkami Arlekina, co potęguje niepewność i budzi ogromną ciekawość publiczności - jak ten zakręcony, sympatyczny błazen odnajdzie się w bałaganie, który sam stworzył?
Sztuka Goldoniego, choć prosta w odbiorze, zachwyca klasycznym stylem, humorystyczną konwencją i barwnymi postaciami. Choć od dnia powstania tego utworu minęło sporo czasu, spektakl nie przytłacza formą, nie nuży, nie jest całkowicie oderwany od rzeczywistości. Reżyser, Tadeusz Bradecki, dopracował każdy gest i każdy żart - całość sprawia wrażenie misternej, doskonale dopasowanej układanki - dzieła, które ogląda się lekko i przyjemnie.
Siłą "Sługi..." jest świetna obsada. Krzysztof Szczepański, tytułowy sługa, rzuca publiczność na kolana. Akrobacje, jakie możemy oglądać na scenie w jego wykonaniu, zachwycają, zdumiewają i zapierają dech w piersiach. W najśmielszych marzeniach nie chciałabym sobie życzyć innego Arlekina - ten aktor jest stworzony do tytułowej roli, a gra tak przekonująco, jakby rolę błazna ćwiczył całe życie. Na szczególną uwagę i ogromne brawa zasługuje gra Mariusza Wojciechowskiego w roli seniora Pantalonego. Artysta niezwykle płynnie wszedł w narzuconą mu konwencję, łatwo przyjął określone dla swej postaci ruchy i gesty, a jego postać wypadła na scenie bardzo przekonująco, nie tracąc przy tym lekkości, dystansu i humoru. Na dalszym planie królował Andrzej Blumenfeld jako impulsywny i honorowy aptekarz Dottore. Pana Andrzeja miło ogląda się w każdej roli, a grą w "Słudze..." tylko podkreślił swój ogromny talent i niesłychaną elastyczność, z jaką wciela się w każdą postać.
"Sługa dwóch panów" to wspaniałe, barwne widowisko, które przenosi nas w czasie do tętniącej życiem Wenecji. Wyraziste postacie, wśród których niepodzielnie króluje przezabawny Arlekin, wspaniałe kostiumy, żarty sytuacyjne, intrygi i romanse, a co najważniejsze, wszystko to tak bardzo niecodzienne, tak inne od sztuk, do których przywykliśmy. Może Styl Goldoniego na pierwszy rzut oka uderza prostotą, może nawet ociera się o banalność. Jednakże założeniem komedii dell’arte jest przede wszystkim bawić, a "Sługa..." spełnia tę rolę w sposób arcymistrzowski.
http://teatrdramatyczny.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz