sobota, 25 marca 2017

Samotność albatrosa


Jeżeli miałabym nadać każdej z warszawskich scen teatralnych jakąś charakterystyczną etykietkę, to Teatr Współczesny określiłabym mianem instytucji pod każdym względem niezawodnej. I może jeszcze sceny ambitnej i i niezwykle skrupulatnej, gdzie repertuar jest idealnie skrojony na miarę wymagającego widza. Dodałabym także wzmiankę o niezwykle serdecznej atmosferze i promiennym uśmiechu, którym witają gości wszyscy pracownicy teatru. A na koniec wspomniałabym jeszcze o zdumiewającej wręcz perfekcji, z jaką dyrektor Współczesnego, Maciej Englert podchodzi do każdego z repertuarowych tytułów. Dzięki temu widz za każdym razem dostaje historię doskonale dopracowaną, zagraną bezbłędnie, zabawną, mądrą i refleksyjną. Kto przestąpił próg tego miejsca w nastroju dalekim od dobrego, ten wyjdzie z gmachu Współczesnego podbudowany na duchu i otulony ciepłym woalem zachwycającego kunsztu aktorskiego.

Gdyby nie było od początku jasne, że mowa o teatrze, powyższe cechy równie dobrze pasowałyby do charakterystyki oddanego, bliskiego naszemu sercu przyjaciela, który trwa wciąż niezmiennie i jest na każde nasze zawołanie, choćby nie wiem co. Skojarzenie bardzo trafne, bo żywię do Teatru Współczesnego wielki sentyment, darzę to miejsce ogromnym uczuciem, a każda okazja, by odwiedzić tę scenę ponownie, jest dla mnie wielkim świętem. Dzień, w którym miałam obejrzeć "Taniec Albatrosa",był jednym z tych dni, gdy człowiek sam do końca nie wie, czy jest mu dobrze, czy źle, a jedynym lekarstwem na tę chwiejność nastroju jest antidotum w postaci ciepłej, mądrej i zabawnej komedii w wykonaniu wspaniałych, lubianych artystów.

Dawniej scena Współczesnego znana była widzom jako teatr wysublimowanego dramatu na najwyższym poziomie. Dziś Maciej Englert serwuje widzom najlepsze europejskie farsy, które nie tylko bawią, ale także zmuszają do głębszego zastanowienia, skłaniają do dyskusji, pouczają w trochę śmieszny, a trochę bolesny sposób. Przygodę z komedią w wykonaniu artystów Teatru Współczesnego zaczęłam od "Lepiej już było" - bardzo poruszającej sztuki z Martą Lipińską w roli głównej. Maciej Englert w dość krótkim czasie zgromadził takich teatralnych perełek całkiem sporo. Wybredny widz zachwyci się sztuką "Posprzątane", amatorzy lekkiej rozrywki będą się zaśmiewać oglądając "Najdroższego". "Taniec Albatrosa" mocno wyróżnia się jednak na tle tych pogodnych komedii, budzących w sercu nadzieję...

Sztuka Geralda Sibleyrasa punktuje skrzywienia i paradoksy współczesności, jednak robi to w dość bezpośredni i boleśnie dosadny sposób. Autor zwraca nam uwagę na fakt, że żyjemy w czasach, gdzie dzieci zbyt szybko dorastają, a dorośli zbyt szybko dziecinnieją. W czasach, gdzie młodość i witalność to jedyne ludzkie wartości. Co to za świat, gdzie ludzi po przekroczeniu "pewnego wieku" grzebie się za życia? Człowiek ukończywszy pięćdziesiąt lat, ma ich przecież dopiero pięćdziesiąt, a następne tyle przed sobą. Upajając się młodością, zapominamy jednak, że ta z definicji jest głupia. Młodość błądzi, popełnia masę błędów, trwoni czas, marnuje pieniądze, przepuszcza okazje, lekko sobie bierze wszelkie wartości, a z pouczeń i rad starszych najczęściej żartuje. Wiek średni, choć utracił młodzieńczy wygląd, zyskał niesamowitą życiową mądrość. Wie, nauczony własnymi doświadczeniami, co jest w życiu ważne, o co warto walczyć, a nad czym nie powinno się wylewać łez. Jednak prawo dzisiejszego świata jest dla średniego wieku bezwzględne. Kult młodości nie pozwala pięćdziesięciolatkom zakochiwać się, cieszyć życiem, rozwijać, doświadczać nowych, nieznanych jeszcze przeżyć i piąć po szczeblach kariery. Ktoś kiedyś brutalnie uznał, że na wszystko jest w życiu określony czas, a czego się nie zrobiło przed upływem trzydziestki, przepadło... 


#1 W sercu ciągle maj...


Bohaterowie sztuki Sibleyrasa to trójka zagubionych pięćdziesięciolatków. Thierry (Andrzej Zieliński) układa sobie życie z młodą dziewczyną, Judytą (Ewa Porębska). Jego siostra, Françoise (Agnieszka Pilaszewska), dojrzewa wreszcie do decyzji o definitywnym rozstaniu z mężem. Kobieta liczy, że rozwód otworzy przed nią wrota do nowych możliwości. Jest jeszcze Gilles (Leon Charewicz), nieco infantylny i momentami irytujący przyjaciel Thierry'ego, typowa pierdoła, a zarazem naiwny poczciwiec, zaczytujący się w tygodnikach o zdrowiu, głoszący wyższość miłości platonicznej nad związkami opartymi na dzikim, zwierzęcym pożądaniu. Każde z nich coś w życiu straciło, coś przespało, czegoś w pewnym momencie nie dostrzegło. Los, jak morze w czasie sztormu, wyrzucił ich na odosobnioną wyspę "prawie-starców", w miejsce, gdzie może i pasują metryką, ale nie identyfikują się z nim mentalnie. Cała trójka przyjaciół marzy skrycie, by móc wymazać datę urodzenia z pamięci, raz jeszcze poczuć się młodym i rzucić się w ramiona szalonego, beztroskiego życia.



 #2 Życie kończy się po czterdziestce


Thierry poświęcił życie zoologii. Teraz, gdy zdrowie zaczęło mu szwankować, praca stała się coraz bardziej nużąca, a bilans osiągnięć przygnębiająco mizerny, bohater postanawia zwolnić trochę, przewartościować życie i zaangażować się w związek. Młodziutka narzeczona dla mężczyzny w jego wieku to w pewnym sensie trofeum, a zarazem potwierdzenie, że facet mimo pięćdziesiątki na karku, nie stracił jeszcze wszystkich swoich walorów. Może Judyta i Thierry uzupełniają się fizycznie, ale poza tym dzieli ich intelektualna i światopoglądowa przepaść, co mężczyzna zaczyna dostrzegać z każdym dniem coraz bardziej. Młode dziewczę niewiele jeszcze wie o miłości, ale nalega już na ślub, wspomina o macierzyństwie. Sytuacja jest o tyle zabawna, że Judyta sama mentalnie jest dzieckiem. Nie ma jeszcze na głowie "dorosłych" obowiązków, problemów, dylematów. Dorabia sobie pisząc książeczki do kąpieli. Mimo niezbyt wygórowanej intelektualnie treści, jaką tworzy, wymaga od Theirrego, naukowca z dużym dorobkiem, by doceniał i zachwycał się jej profesją. Pomińmy nieszczęsną literaturę niemowlęcą. Thierry każdego dnia otwiera szerzej oczy ze zdumienia, gdy rozmawiając ze swą ukochaną, słyszy ciągle słowa typu "generalnie", "cool", czy "narka". I choć Thierry pragnie być dla Judyty "cool", to jednak coraz wyraźniej widzi, że nie nadąża za swoją młodą, tryskającą energią partnerką.

Françoise sprawia wrażenie twardo stąpającej po ziemi feministki. Jej radykalne, cięte uwagi są niestety tylko maską, pod którą kobieta skrywa samotność i żal za utraconą młodością. Podczas odwiedzin u brata Françoise wyznaje, że zdecydowała się na rozwód. Oświadcza także, że pragnie czuć się teraz wolna i niezależna, marzy o podróżach, a mężczyźni w jej hierarchii plasują się gdzieś na szarym końcu. Pozorna hardość i bunt siostry Thierry'ego szybko ustępuje słabości i rozpaczy. Françoise chciałaby się zakochać. Chciałaby przestać się buntować. Chciałaby udowodnić światu, że kobieta po pięćdziesiątce też może żyć pełnią życia i kochać. A uroczy ciamajda, Gilles? Chyba jako jedyny z całej trójki ma namacalną świadomość swego wieku. Czyta o wpływie diety na organizm, o roli dialogu w relacjach międzyludzkich. W towarzystwie, z pisemkiem o zdrowiu w ręku, gra eksperta i specjalistę od spraw wszystkich, mimo, iż sam nie potrafi uleczyć chorych relacji, w jakie się wplątuje. Jego obecna "partnerka", z którą łączy go czysta, duchowa miłość, to kolejna fasada, pod którą Gilles skrywa swe prawdziwe, ziejące pustką życie. 

Trzy postacie, troje ludzi w średnim wieku, trzy nieszczęścia. Czy tak musi być? Czy cierpią na skutek własnych decyzji, czy pokrzywdził ich bezwzględny los, hołdujący idei młodości? Cóż, zawód miłosny nieobcy jest ludziom w każdym wieku. Jest jednak spora różnica miedzy bólem młodzieńczym, a rozczarowaniem człowieka dojrzałego. Kiedy Thierry tłumaczy zapłakanej Judycie, że nie mogą być razem, bo zbyt wiele ich dzieli, pociesza ją przy tym, mówiąc "nie rozpaczaj, przecież całe życie przed Tobą". Otóż to...


 #3 Samotność albatrosa 


Mimo, iż sztukę Geralda Sibleyrasa określa się mianem komedii, jest to w rzeczywistości opowieść bardzo smutna. Smutne są także wnioski płynące z historii każdego z bohaterów. Zwykle przecież szczęście po przekroczeniu pięćdziesiątki buduje się trudniej, z większym mozołem i dużo większą niepewnością. Socjolodzy zwracają jednak uwagę na fakt, że relacje zawarte między dwojgiem dojrzałych ludzi są zwykle trwalsze, głębsze, oparte na mądrości i rozwadze. Problemem ludzi w średnim wieku jest jednak nie tylko metryka. Negatywne doświadczenia Françoise blokują ją przed wkroczeniem w nowy etap życia. Thierry całe życie spędził badając wnikliwie zwyczaje zwierząt - ciężko mu po wielu latach wolności i swobody, stworzyć związek zamknięty w sztywnych ramach. Zdziecinniały i naiwny Gilles zbyt łatwo wierzy w szczere intencje kobiet. Cała trójka bohaterów symbolizuje nie tylko wykluczenie z życia ludzi dojrzałych, ale także pewne ideały - zupełnie sprzeczne z rzeczywistością - które osoby w tym wieku często pielęgnują w sercach. Są to piękne i wzniosłe wartości, niestety, dawno już nieaktualne... 

"Taniec albatrosa" to gorzka komedia o samotności, poszukiwaniu szczęścia i walce ze stereotypami, które w obecnych czasach skutecznie utrudniają osobom w średnim wieku osiągnięcie szczęścia i satysfakcji w życiu. Nieco jednostajna fabuła sztuki Sibleyrasa w interpretacji Macieja Englerta nabiera niesamowitej dynamiki, a doskonale wypracowany tekst, obfitujący w błyskotliwy i cięty dowcip, staje się ucztą dla uszu widowni. Gra Andrzeja Zielińskiego jest motorem napędzającym całą sztukę, jednakże spektakl byłby nudny i całkowicie bezbarwny bez charyzmatycznej Agnieszki Pilaszewskiej. 

Choć dialogi momentami bawią do łez, spektakl jednak zasiewa w sercu niepokój i smutek. Gerald Sibleyras, w przeciwieństwie do Cat Delaney ("Lepiej już było..."), nie karmi nas pełnymi nadziei teoriami, że starość też może być szczęśliwym okresem w życiu. Już nie mówiąc o dojrzałej miłości, w którą autor tej sztuki chyba w ogóle nie wierzy...

Uważny widz dostrzeże jednak w sztuce Sibleyrasa cień nadziei. W jednej ze scen Thierry opowiada Gillesowi o zwyczajach albatrosów: 

"Wiesz, że albatrosy łączą się w pary na całe życie? Co trzy lata samiec odnajduje swoją samicę pośród tysięcy innych ptaków. Wiesz jak? Tańczy..."
Może tę luźną i pozornie niemającą nic wspólnego z życiem metaforę powinniśmy potraktować jak wskazówkę? Bo choć czasy są bezwzględne, a miłość to dziś produkt deficytowy, to jednak warto niestrudzenie szukać, warto wciąż na przekór życiu tańczyć swój, podyktowany sercem taniec...




Zdjęcia, materiały - Teatr Współczesny w Warszawie
http://www.wspolczesny.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz